Czytanie literatury afrykańskiej może przysparzać pewnych kłopotów czytelnikowi, który pierwszy raz ma z nią styczność, z wielu względów, które postaram się tutaj przytoczyć.
Zacznijmy może od tego, że dla większości polskich czytelników prawdziwa literatura afrykańska jest mało dostępna, gdyż niewiele z niej zostało przetłumaczone, zaś dużo tekstów klasycznych wydano w latach 80-tych i są obecnie do znalezienia jedynie w antykwariatach. Jednakże zauważalny jest pewien wydawniczy zwrot ku literaturze afrykańskiej, gdyż w ostatniej dekadzie wydano chociażby twórczość takich pisarzy jak Ken Bugul (Senegal), Lewis DeSoto (RPA), Moses Isegawa (Uganda), Ben Okri (Nigeria), czy Chimamanda Adichie (Nigeria), ale nadal wiele książek można przeczytać jedynie w oryginale. Dlatego też nasza znajomość literatury afrykańskiej to zazwyczaj teksty pisane o Afryce widziane z zewnętrznej perspektywy przez osoby odwiedzające ten kontynent, a nie będące jej mieszkańcami, chociażby tak oczywiste przykłady jak Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”, książki Kapuścińskiego, „Jądro ciemności” Josepha Conrada czy nawet „Pożegnanie z Afryką” Karen Blixen.
Dosyć łatwo dostępne są książki pisane przez białych pisarzy afrykańskich, jak te dwóch południowoafrykańskich noblistów, J.M.Coetzee i Nadine Gordimer, natomiast pisarstwo czarnych Afrykańczyków pozostaje w Polsce w dużej mierze niedostrzeżone i niedoceniane. Wystarczy dla przykładu wspomnieć o zadziwiającym braku całościowej publikacji dramatów Wole Soyinka, nigeryjskiego noblisty z 1986 roku. Pojedyncze fragmenty jego tekstów zostały jedynie opublikowane w starym wydaniu „Literatury na Świecie” z 1976 roku, a powieść „Interpretatorzy” przetłumaczono i wydano w 1989 roku.
Taka sytuacja może nasunąć pewne oczywiste wnioski. Po pierwsze, Afrykę traktujemy nadal jako miejsce egzotyczne i łatwiej jest nam czytać książki opisujące Afrykę z perspektywy osób obserwujących tę rzeczywistość z zewnątrz niż z wewnętrznej perspektywy kogoś, kto mówi o swoim własnym, dobrze znanym otoczeniu. Oczywiste jest, że wtedy czytamy coś pisanego z perspektywy takiej samej, jak nasza własna, gdyż my również obserwujemy Afrykę jako przybysze, turyści, obcy. Nie jest to złe samo w sobie, pod warunkiem, że czytamy owe książki ze świadomością, że autorzy tych tekstów mogą nie rozumieć elementów istniejącej tam rzeczywistości i przedstawiają pewną specyficzną perspektywę, która, choć łatwiej nam ją zrozumieć, nie zawsze oddaje w pełni złożoność tamtego świata.
Dla porównania warto pomyśleć o książkach czy artykułach dziennikarskich pisanych o Polsce przez kogoś, kto jest tu tylko gościem z innego kraju – dziwi nas czasem to, jak nie do końca potrafi przedstawić pewnych elementów naszej kultury albo gdy nie dostrzega podłoża historyczno-socjologicznego naszej specyfiki kulturowej.
Dosyć negatywnym przykładem takiej literatury o Afryce jest książka Wandy Konarzewskiej „Inna wśród innych”, w której powierzchownie ślizgamy się po specyfice kultury kameruńskiej. Przykładowo w jednej części książki autorka formułuje ogólnikowe stwierdzenia, podżegające stereotypowe wyobrażenia o tym kontynencie, że afrykańskie matki nie przejmują się swoimi dziećmi, po czym około 50 stron dalej opisuje matki siedzące całymi dniami przy swoich chorych maleństwach, które leżą, umierając w miejscowej klinice.
Takie paradoksy wewnętrzne tekstu wynikają z tego, że książka jest pisana wyjątkowo emocjonalnie, przesycona powierzchownymi komentarzami o otaczającej rzeczywistości, a perspektywa jest skrzywiona przez negatywne przeżycia głównej bohaterki, która wyjechała do Kamerunu. Jest zupełnie nieświadoma różnic kulturowych, które zawsze są najtrudniejszym elementem próby asymilacji z inną społecznością.
Narratorka swój opis Afryki i jego społeczeństwa przepuszcza przez filtr własnych, negatywnych przeżyć związanych z szokiem kulturowym i niemożnością pogodzenia różnic między europejskimi a afrykańskimi zwyczajami, aby zbudować emocjonalny opis, który często pomija pogłębioną refleksję nad otoczeniem, w którym się znalazła.
Cdn.
Miłosława Stępień