Thabo Mbeki, następca Nelsona Mandeli, tuż przed końcem kadencji został obalony przez towarzyszy partyjnych. Przewrót pałacowy zagraża stabilizacji najbogatszego kraju Afryki
– Po trudnej i długiej dyskusji Afrykański Kongres Narodowy zdecydował się odwołać prezydenta Mbekiego – oświadczył w sobotę sekretarz generalny partii Gwede Mantashe. – Uznaliśmy, że tak będzie lepiej dla dobra i jedności partii. Sekretarz Mbekiego oznajmił, że jego szef podporządkuje się i złoży rezygnację, jak tylko dopełnione zostaną wszystkie konstytucyjne wymogi i formalności. W RPA prezydenta wybiera i odwołuje parlament, a w nim dwie trzecie posłów należy do Kongresu. Mają dwa wyjścia: albo przyjąć rezygnację Mbekiego, wybrać tymczasowego prezydenta i ogłosić przedterminowe wybory, albo wybrać następcę Mbekiego, który będzie rządził do kwietnia, dokańczając jego drugą i ostatnią kadencję. Posłowie wybiorą raczej to drugie rozwiązanie (kandydatem na nowego szefa państwa jest przewodnicząca parlamentu Baleka Mbete), bo z powodu wewnątrzpartyjnych sporów Kongres nie jest teraz gotowy do wyborów. Wymuszona dymisja 66-letniego Mbekiego to wynik wojny o władzę i sukcesję, jaką od trzech lat toczył ze swoim byłym wiceprezydentem i rówieśnikiem Jacobem Zumą. Kiedy w 1999 r. Mbeki przejmował prezydenturę z rąk Nelsona Mandeli, sam wziął Zumę na wiceprezydenta. Wybrał go, by mieć święty spokój z Zulusami, największym z ludów RPA, narzekającymi, że tak niewiele mają do powiedzenia w polityce zawłaszczonej przez rodaków Mandeli i Mbekiego z ludu Khosa. Zarozumiały Mbeki uważał Zumę za prostaka i choć sam jako wiceprezydent u Mandeli szykował się do przejęcia po nim władzy, do głowy mu nie przyszło, że Zulus może pomyśleć o prezydenturze. Kiedy Zuma zaczął głośno napomykać, że chętnie zostałby po Mbekim prezydentem, wybuchła między nimi bezwzględna wojna. Posłuszna Mbekiemu prokuratura zaczęła śledztwo w sprawie o wielomilionową korupcję przy przetargu na rządowe kontrakty zbrojeniowe z lat 90. Wśród podejrzanych znalazł się Zuma, którego w 2005 r. Mbeki zwolnił. Wydawało się, że Zuma jest skończony i skompromitowany – poza sprawą o korupcję był jeszcze oskarżony o gwałt. W 2006 r. wygrał jednak oba procesy. Z zarzutu o gwałt został oczyszczony, a z powodu uchybień proceduralnych prokuratury sędzia odmówił sądzenia Zumy za korupcję. I nagle fortuna się odwróciła. Zwolennicy Zumy, którzy od początku uważali, że Mbeki mści się na ich ulubieńcu i chce mu zablokować drogę do władzy, przystąpili do kontrnatarcia. W grudniu zeszłego roku wybrali Zumę na nowego przywódcę Kongresu. Na dodatek w wyborach Zuma pokonał właśnie Mbekiego, który nie mógł przedłużać prezydentury na kolejne kadencje i chciał zachować stanowisko szefa partii, by rządzić z tylnego siedzenia. Nazajutrz po zwycięstwie Zumy prokuratura rozpoczęła przeciwko niemu nowe śledztwo w sprawie korupcji. Tylko wyrok skazujący mógł powstrzymać Zulusa przed sięgnięciem po władzę. W połowie września, znów z powodu uchybień proceduralnych, sędzia odrzucił wniosek prokuratury. Ale podkreślił, że jego decyzja nie przesądza o niewinności Zumy. Mbeki sam przyspieszył swój koniec. Posłuszna mu prokuratura zapowiedziała, że odwoła się od wyroku sądu i wtedy rozjuszeni zwolennicy Zumy postanowili usunąć prezydenta. Oskarżyli go o arogancję, nadużywanie władzy i wykorzystywanie państwowych instytucji do prywatnych porachunków. Przewrót pałacowy zaniepokoił ekonomistów i inwestorów, bo dekada liberalnego Mbekiego zapisze się w historii jako najdłuższy okres stałego wzrostu gospodarczego. Ale przeciwnicy prezydenta wytykają mu, że bogactwo, jakiego południowa Afryka dorobiła się pod jego rządami, było dzielone wyjątkowo nierówno. Powstała i wzbogaciła się nowa, murzyńska klasa średnia, o którą Mbeki się troszczył, ale los biedoty poprawił się niewiele. W dodatku nienawidzący wieców prezydent nie tylko nie zabiegał o względy ulicy, lecz nawet sprawiał wrażenie, że nią pogardza. Efekt był taki, że biedota i ulica pokochały Zumę, który gdy chce, potrafi mówić ich językiem, uchodzić za swojaka. Upadek Mbekiego i jego liberalnego rządu oraz przejęcie władzy przez Zumę, wielbionego przez biedotę trybuna ludowego i populistę popieranego przez komunistów i związki zawodowe, może zapowiadać zmianę polityki gospodarczej. Zuma, odkąd został szefem Kongresu, zaklina się, że niczego nie zmieni. W sobotę uprosił Trevora Manuela, stronnika Mbekiego i ministra finansów od 1994 r., by nie odchodził z rządu.
Wojciech Jagielski, Gazeta Wyborcza