Paryż według Mabanckou

afryka.org Kultura Książki Paryż według Mabanckou

Wcale nie pogłębiam dziury budżetowej. Kiedy tu przyjechałem, ta dziura już była, zresztą mówiło się o niej od dziesięcioleci. Niektórzy twierdzili nawet, że idąc sobie spokojnie ulicą, możesz w nią wpaść, bo nie ma żadnych tablic ostrzegawczych, toteż nie miałem sobie nic do zarzucenia i dla świętego spokoju powtarzałem sobie, że ta historia z dziurą to tylko argument paru polityków z opozycji, którzy chcą uniemożliwić pracę rządowi, tak by w czasie wyborów jego bilans był katastrofalny…

Jednak uczestnicy debaty, którą przed tygodniem pokazywano w telewizji, oznajmili, że jeśli tak dalej pójdzie, niebawem znajdziemy się na „skraju zapaści bez precedensu”. To przez nich znowu zaczynam się poważnie niepokoić, zwłaszcza że nawet Roger, Francuz z Wybrzeża Kości Słoniowej, sugeruje, że ja też przyczyniam się do pogorszenia sytuacji, gdyż pracuję na pół etatu i marnuję czas nad maszyną do pisania…

Słuchając dobrze poinformowanych ludzi, którzy dyskutowali w telewizji, odnosiłem wrażenie, że sytuacja jest wyjątkowo poważna, wręcz beznadziejna. Że kraj przegrał nie tylko batalię, ale całą wojnę. Mówili o deficycie, złym zarządzaniu, niefortunnych decyzjach rządu i wielu innych sprawach. Robiłem luźne notatki na etykietkach pelfortha, kupionego dzień wcześniej u naszego Araba na rogu, sympatycznego gościa, który mówi zawsze, gdy wchodzę do jego przybytku:
– „Zachód zbyt długo karmił nas kłamstwami i zarażał zgnilizną…”. Wiesz, który czarny poeta miał odwagę to stwierdzić, hę?
Podczas całej tej niezwykle ożywionej debaty nie odrywałem oczu od telewizora. To był nie lada wyczyn z mojej strony. Na ogół wolę oglądać filmy miłosne czy programy, w których mi obiecują, że mogę wygrać samochód z automatyczną skrzynią biegów, jeśli tylko zadzwonię pod numer pokazany u dołu ekranu. Och, kiedyś lubiłem też programy, w których kilka związanych z sobą par przerzucano na jakąś wyspę w Ameryce Południowej, gdzie żyły rozdzielone i przez dwanaście dni oraz dwadzieścia cztery godziny były wystawione na pokusę innych mężczyzn i kobiet. To fakt, że w owych czasach nie opuszczałem żadnego odcinka, żartowałem z moją eks, namawiałem, by razem ze mną przeżyła tę przygodę, bo ponoć dopiero tam, daleko, pary uświadamiają sobie, że ich miłość jest nierozerwalna. Właśnie o to chodziło, by się na końcu przekonać, czy mężczyzna i kobieta wrócą potem do domu pod rękę, czy też wymienią między sobą nazwy przelotnych ptaków i raz na zawsze przestaną z sobą rozmawiać. Mojej partnerce nie było do śmiechu, kiedy się tak droczyłem, naprawdę wyobrażała sobie, że tylko marzę, by wyrwać jakąś blondynkę, rudą czy brunetkę o zadku krągłym jak u kobiet z naszego kraju, bo przecież szaleję za takimi zadkami. Mówiła, że kobiety, które widzi się w telewizji, nie są prawdziwe, że to tylko makijaż, bo nigdy nie spotkała tego rodzaju kobiety w markecie Franprix czy Monoprix na końcu naszej ulicy, gdzie robi zakupy. W dodatku miała mi za złe, gdy niektórzy spośród tych porzuconych na wyspie mężczyzn i kobiet już pierwszego dnia ulegali pokusie grzechu cielesnego i można było zobaczyć, jak spółkują w basenie; byli też tacy, którzy przez jakiś czas przestrzegali postu, by potem nadrabiać stracony czas i migdalić się po zagajnikach tego ziemskiego raju. Jej zdaniem, należałem do pierwszej kategorii, do kategorii grzeszników, którzy tylko czekają, by wbić zęby w pierwsze z brzegu jabłko. Od jakiegoś czasu nie oglądam tego rodzaju programów, gdyż dowiedziałem się, że często pokazują tam pary na niby i robią widzów w bambuko. I to ma być uczciwe traktowanie misji?…

Tym razem oglądałem więc coś innego, debatę, która w sposób pośredni rzucała na mnie cień. W studiu między zaproszonymi gośćmi omal nie doszło do bójki. Dziewięćset osiemdziesiąt pięć razy padły słowa „dziura” oraz „ubezpieczenia”. Pokazano reportaż z placówki funduszu zdrowia i z apteki. Tak się składa, że było to w naszej dzielnicy, tylko bliżej merostwa. Ludzie, którzy wypowiadali się w reportażu, otwarcie krytykowali nasz system ubezpieczeń, nie wiedząc, że są nagrywani przez ukryte kamery i mikrofony i że zobaczy ich cała Francja, z Korsyką i księstwem Monako włącznie. Tłumaczyli, że przymykają oko na drobne nadużycia, bo mają to gdzieś, że tak czy owak pieniądze, które wyrzuca się w błoto, by coś tam zrefundować, nie pochodzą na szczęście z ich kieszeni…
Na zakończenie programu wypadałoby podsunąć nam jakieś rozwiązania, a wysłuchaliśmy tylko paru ogólników. „Państwo musi grać swoją rolę”, grzmiał łysy gość, zaczesujący dwa ostatnie włosy z potylicy na wysokie czoło. „Trzeba niezwłocznie podjąć drastyczne środki”, powiedział niezbyt dokładnie ogolony mężczyzna, który zamiast żyletki musiał używać kremu do depilacji żony. „Trzeba nam planu Marshalla hic et nunc”, rzucił mężczyzna z profilu i en face przypominający flądrę. „Trzeba przykręcić śrubę”, dodała kobieta w binoklach ogromnych jak koła roweru z pierwszych lat okupacji. „Trze… trzeba, trzeba przebadać… przebadać… zachowania… o… osób u… u… bezpieczonych, na… na… na… kłonić je do zmiany nawyków, gdy cho… chodzi o konsumpcję le… leleków. Trzeba te… też… urządzić prawdziwą nagonkę na oszustów”, ripostował facet, który się stale zacinał i z trudem kończył zdania. Pojawiły się napisy końcowe, uczestnicy debaty byli uradowani, uśmiechali się, gratulowali sobie udanego występu.
Wiedziałem, że sąsiad też oglądał ten program. Słyszałem przez ścianę jego telewizor. Nie miałem jednak pojęcia, że uweźmie się na mnie z powodu tej historii…

* * *

Nazajutrz, gdy z oczami czerwonymi jeszcze z niewyspania po wczorajszym telewizyjnym starciu zszedłem do śmietnika, zjawił się tam mój sąsiad z piętra i zagadnął z wyraźną ironią w głosie:
– Nie muszę chyba panu mówić, że sytuacja jest poważna! Bardzo poważna! Podobno dziura w budżecie ubezpieczeń społecznych stale się pogłębia za sprawą drani, którzy nie pojmują wartości republikańskich i zagrażają naszej demokracji. Nie wskazuję nikogo palcem, ale coś trzeba zrobić!
Dlaczego zaczepił właśnie mnie? Nie lubimy się zbytnio. Prawie nie rozmawiamy z sobą, zresztą ani przez chwilę nie darzyliśmy się sympatią, od kiedy zjawiłem się w tym budynku ze skrzyniami pełnymi ubrań, by zamieszkać z kobietą, która później została matką mojej córki.
Nie zareagowałem od razu, nie chciałem się unosić. Powiedziałem, że wiem, o czym mówi, że ja także oglądałem program. Że dziura w budżecie ubezpieczeń faktycznie jest głęboka i pochłonęła już wiele ofiar. Że po tej debacie setki pytań kłębią mi się głowie. Że chciałbym mieć nieco lepsze rozeznanie w tej sprawie.
– Tak, ale właśnie teraz należy coś zrobić! Dość mam już ludzi jak pan, którzy wiecznie czekają, by się lepiej rozeznać, gdy dziura budżetowa stale się pogłębia! A skoro już o tym mowa, to pański nowy zawód siedzenie w domu i walenie przez cały dzień w tę cholerną maszynę, aż cały dom się trzęsie? Będzie z tego na chleb czy tylko ukrywa pan przed ludźmi, że jest na zasiłku?
A że nie odezwałem się słowem, przed wyjściem ze śmietnika zerknął na moje lakierki i garnitur Cerruti 1884. Poczułem się, jakbym wlazł w łajno albo miał poplamione ubranie.
I zaraz burknął z urażoną miną:
– Naprawdę trzeba się picować jak do ślubu, żeby wyrzucić śmieci, hę? Ten strój musiał sporo kosztować!
Nie wiem, dlaczego wyobraża sobie, że kupuję ciuchy za pieniądze z zasiłku, za jego pieniądze. Gdyby się temu przyjrzeć, to on dzień w dzień łyka lekarstwa, zmienia je wedle własnego widzimisię, ściąga do mieszkania całe zastępy lekarzy. Tak naprawdę jest coraz bardziej nieznośny od wypadku na piątym piętrze. Gdyby się zajął sobą, nic by mu się nie stało. Jego problem polega na tym, że stale kręci się na schodach, śledzi lokatorów, chce wiedzieć, co ludzie robią w domu, stale wypatruje ich na korytarzu.

Fragment książki “Black Bazar” Alaina Mabanckou, która ukaże się 14 września w Polsce. Przeczytaj więcej o książce.

 Dokument bez tytułu