Wśród artystów, którzy wystąpią na tegorocznej Globaltice nie zabraknie wykonawców z Afryki. Znamy już niektórych z nich.
MAHOTELLA QUEENS
(Republika Południowej Afryki)
Legenda muzyki południowoafrykańskiej, a jednocześnie… najstarszy “girls band” świata!
Grupa MAHOTELLA QUEENS to bez wątpienia jedna z legend muzyki z Republiki Południowej Afryki. Jest to ponadczasowe trio wokalne, które w pełni zasługuje na status “królewski”.
Od połowy lat sześćdziesiątych zespół tworzą: Hilda Tloubatla, Nobesuthu Mbadu oraz Mildred Mangxola. “Królowe” od ponad czterdziestu lat występują wspólnie na scenie, prezentując wyjątkową muzykę swojego kraju.
To właśnie one wraz z Makhona Tsothle Band oraz nieżyjącym już wokalistą Mahlathinim, stworzyły gatunek zwany mbaqanga – mieszankę wielu południowoafrykańskich stylów (marabi, township jive czy mbube) z elementami muzyki z zachodu – gatunek muzyczny charakteryzujący się ogromną energią, zachowujący regionalny klimat, a jednocześnie będący bardzo uniwersalny. Mbaqanga miała wpływ nie tylko na rozwój muzyki w RPA, ale także na całym kontynencie afrykańskim.
Pierwsze kroki stawiane w połowie lat sześćdziesiątych zaowocowały nagraniem wielu utworów, które w okamgnieniu stały się hitami w kraju. Kolejne nagrania i koncerty ugruntowały pozycję zarówno „Królowych” jak i reszty zespołu na rynku Afryki Południowej.
Początek lat siedemdziesiątych niespodziewanie przyniósł jednak rozpad grupy – wokalistki założyły rodziny i zajęły się wychowywaniem dzieci. Simon „Mahlathini” Nkabinde rozpoczął solową karierę zapraszając do zespołu nowe śpiewaczki, podobnie jak saksofonista zespołu, który został producentem muzycznym w firmie Gallo, a w przyszłości stał się osobą odpowiedzialna za sukcesy takich artystów jak choćby Ladysmith Black Mambazo. W 1975 roku wszystkie trzy panie wróciły do zespołu dołączając do dwóch innych wokalistek i nagrały płytę „Marriage is a Problem”, która stała się wielkim przebojem. Jednak zaraz po tym ponownie odeszły, a skład zespołu zmieniał się przez następne pięć lat. Na kolejną reaktywację trzeba było czekać do roku 1983, kiedy to Hilda, Nobesuthu i Mildred po namowach gitarzysty Marksa Mankwane zgodziły się na nowe nagrania z Mahlathinim i resztą zespołu. Współpraca nie układała się jednak najlepiej, a działalność grupy zawieszana była jeszcze kilkakrotnie.
W roku 1986, na fali sukcesu albumu „Graceland” nagranego przez Paula Simona, który wypromował na świecie takich artystów jak Ladysmith Black Mambazo, Miriam Makeba czy Hugh Masekela – Mahlathini & Mahotella Queens postanowili dać sobie jeszcze jedną szansę. Wspólnie nagrali krążek „Thokozile”, który okazał się ich pierwszym międzynarodowym sukcesem – płyta zyskała status platyny. Przez kolejne 15 lat nagrali jeszcze wiele piosenek, które natychmiast stawały się przebojami.
Lata dziewięćdziesiąte okazały się jednak nie najlepsze… Mahlathini zaczął mieć poważne problemy ze zdrowiem. Ostatni koncert zagrany w pełnym składzie odbył się w 1997. Rok później w wypadku samochodowym zginął West Nkosi – saksofonista i współproducent zespołu. Dzień po jego pogrzebie zmarł Marks Mankwane – gitarzysta i aranżer grupy. Pozostali muzycy próbowali kontynuować pracę, jednak wszystko runęło w roku 1999, kiedy to po ciężkiej chorobie zmarł Simon Mahlathini Nkabinde.
Zaledwie po kilku tygodniach „Królowe” powróciły do śpiewania – uznały, że nie mogą przestać po tylu latach, a dodatkowo chciały kontynuować to, co z nimi rozpoczął Mahlathini.
Rok 2001 przyniósł gorąco przyjęty przez słuchaczy i krytykę krążek „Sebai Bai” zawierający między innymi utwór „Masibambaneni”, który „Królowe” pierwotnie nagrały siedem lat wcześniej z Mahlathinim – piosenka opowiadała o możliwości harmonijnego życia w RPA – zarówno białych, czarnych jak i kolorowych – i zwiastowała rychły upadek Apartheidu.
Kolejne płyty Mahotella Queens okazały się bardzo dojrzałe i zaangażowane społecznie, politycznie jak i religijnie. Artystki nawoływały do walki z przemocą w stosunku do dzieci i kobiet, a także pomagały chorym na AIDS.
Nieszczęścia nadal prześladowały zespół – poważnie ranny został w wypadku basista Madoda Ntshingila, a odkryty przez wokalistki młody gitarzysta John Papo, który miał wreszcie godnie zastąpić Marksa Mankwene, zmarł nagle w niewyjaśnionych okolicznościach.
Mahotella Queens obecnie znane są w zasadzie na całym świecie. Występowały na najważniejszych scenach, grały na największych festiwalach, koncertowały dla wielu światowych osobistości m.in. dla królowej brytyjskiej. Wszędzie przyjmowane są bardzo gorąco – zachwycają kunsztem wokalnym, radością ze wspólnego muzykowania, która od nich bije, energią na scenie, wspaniałym tańcem i kolorowymi kreacjami. Towarzyszący im zespół to cenione osobowości sceny południowoafrykańskiej.
Artystki przez blisko 50 lat podróżowały ze swoją muzyką po Afryce, Stanach Zjednoczonych, Azji, Australii i wielu krajach Europy, jednak nigdy wcześniej nie występowały w Polsce. Pojawia się zatem wyjątkowa okazja na koncert, który może się nie powtórzyć przez kolejne 50 lat…. Tego nie można przegapić!
WATCHA CLAN
(Francja / Algieria)
Przebogate złoża muzyki bałkańskiej, ludowe instrumenty, śpiewy rodem z Serbii czy też Algierii, elementy muzyki żydowskiej i marokańskiej, a wszystko okraszone elektroniką w najlepszym wydaniu – Watcha Clan – muzyczni czarodzieje tworzący w Marsylii zagrają w Gdyni!
Kiedy w roku 2008 WATCHA CLAN wypuścili na rynek swój międzynarodowy debiut – krążek „Diaspora Hi-Fi” w mediach zajmujących się world music od razu zrobiło się głośno – krytycy uznali płytę za objawienie ostatnich lat – wyjątkowe połączenie elementów etnicznych i elektroniki urzekło wszystkich – zaowocowało to pierwszym miejscem na prestiżowej liście World Music Charts Europe.
Kolejna płyta zespołu zatytułowana „Radio Babel” została przyjęta przez krytykę i słuchaczy tak samo gorąco jak ich debiut. Dodatkowo pojawiły się także kolejne wydawnictwo i dwie EPki zespołu – tym razem zawierające remiksy utworów Watcha Clan w wykonaniu takich twórców i producentów jak m.in: Dunkelbunt, DJ Click, Gaetano Fabri, Shazalakazoo, Kosta Kostov czy Dr Cat.
Obecnie wciąż są uznawani za jeden z najciekawszych zespołów tworzących na pograniczu takich stylów jak drum’n’bass, jungle, oriental, hip hop, dub, reggae czy ragga.
Watcha Clan to tworzący w Marsylii kolektyw – czwórka alchemików brzmienia korzystająca z tradycji sefardyjskich, bałkańskich, berberyjskich i arabskich. Rytmy Maroka, czy też klezmerski trans grany na tradycyjnych instrumentach łączy się z elektroniką. Wszystko to w ich wykonaniu nabiera wyjątkowej magicznej ekspresji i atakującego świeżością wdzięku. To niewątpliwa zasługa świetnych muzyków i legendarnej już liderki i wokalistki formacji – Sister K., która po mistrzowsku tworzy niezwykłą dynamikę koncertów. Z różnorodności gatunkowej i brzmieniowej Watcha Clan tworzy niezwykle wyrafinowaną nową wartość z dużą klasą omijając wtórne stylizacje i muzyczną pustkę popu.
Jeśli to jest właśnie to, wciąż nie zdefiniowane do końca World Music, to jest to najświeższa forma tego gatunku, samodzielna i bezkompromisowa. Na scenie zespół oczarowuje energią i różnorodnością – Matt La Besse zmienia instrumenty jak rękawiczki – gitarę, gitarę basową i kontrabas, Supreme Clem – odpowiedzialny za bity, sprawia wrażenie jakby miał co najmniej osiem rąk przeskakując z harmonium na samplery, laptopy i sekwencery. Niesamowicie krystaliczny, czarujący głos Sista K. prowadzi słuchaczy w odległe krainy orientalnych melodii – słyszymy teksty w języku francuskim, angielskim, Ladino, hiszpańskim, w Jidisz i po arabsku. W harmonii z jej głosem pojawia się męski wokal wychowanego w Algierii gitarzysty – Nassima.
Watcha Clan to doskonale zgrany i wspaniale rozumiejący się kolektyw wyjątkowych artystów – każdy ich koncert to wyjątkowe przeżycie zarówno dla publiczności i dla samych artystów – każdy koncert jest inny od poprzedniego, a zaangażowanie muzyków w jego wykonanie jest tak wielkie, że ma się wrażenie jakby grali swój ostatni koncert w życiu.
W roku 2012 zespół zrobił sobie krótką przerwę spowodowaną macierzyństwem Sista K., ale właśnie wraca na trasę koncertową, a jednym z ich przystanków będzie GLOBALTICA.
BUBA KUYATEH
(Gambia)
Urzekające brzmienie kory – wyjątkowego instrumentu z Afryki Zachodniej .
Niepowtarzalny koncert młodego wirtuoza z Gambii.
BUBA KUYATEH jest pochodzącym z Gambii artystą grającym na korze – tradycyjnym zachodnioafrykańskim instrumencie. Należy do znanej rodziny jali, czyli muzyków zajmujących się szerzeniem tradycji oraz przekazywaniem historii z pokolenia na pokolenie.
W jego rodzinnych stronach mówi się w trzech rdzennych językach: Wolof, Jola i Mandinka. Jego ojczystym językiem jest właśnie Mandinka, znamienna dla regionu Senegambii, nie posiadająca jednak formy pisemnej. Dlatego też szczególne znaczenie dla rozpowszechniania wiedzy tradycyjnej i historycznej ma tam przekaz ustny. Najbardziej typową formą tego przekazu są pieśni tradycyjne wykonywane przez rodziny jali – muzyków specjalizujących się w pielęgnowaniu rodzimej kultury i obyczajów. Tych muzycznych „kronikarzy” często określa się także mianem griotów. Jest to wyjątkowo odpowiedzialna funkcja, przekazywana z ojca na syna – griotem nie można zostać tak po prostu – trzeba urodzić się w rodzinie griotów. Instytucja jali czy griotów jest powszechna w całej Afryce Zachodniej, a jej początki sięgają czasów wczesnego średniowiecza.
Buba należy do uznanej w Gambii rodziny griotów. Jego dziadek Alhaji Bai Konte oraz ojciec Kausu Kuyateh i wujek Dembo Konte to wybitni wirtuozi kory. Ich wizerunki i nagrania to najczęściej pojawiające się elementy we wszelkich publikacjach dotyczących kory czy tradycji griotów, a nagrane przez nich płyty trafiły do kanonu muzyki tego regionu. Również kobiety w jego rodzinie – babka, matka i siostra zajmują się śpiewem. Tak więc już od najmłodszych lat, kontynuując rodzinną tradycję, Buba uczył się gry na korze i śpiewu.
Stereotypowo afrykańską muzykę kojarzymy z bębnami, podczas gdy jali grają na różnych instrumentach, np. na balafonie czy koni. Jednak dla mieszkańców Zachodniej Afryki to kora jest najbardziej wyrazistym instrumentem, którego melodie niezmiennie towarzyszą pieśniom, legendom i prawdom przekazywanym z pokolenia na pokolenie.
Buba gra na korze od ponad 20 lat. Wywodzi się z rodziny o muzycznych korzeniach, tak więc muzyka i występy są dla niego codziennością. Do tej pory koncertował w Gambii i Senegalu, a teraz od niedawna również w Europie. Jego podróże po świecie to nie tylko okazja do dzielenia się muzyką i swoją kulturą, ale i do wymiany doświadczeń z muzykami o różnych upodobaniach muzycznych. Gra więc zarówno w większych składach, jak i koncerty solowe i duety. Jego zainteresowania nie ograniczają się jedynie do tradycyjnej muzyki afrykańskiej, chętnie gra również jazz.
Występ artysty to jednak nie tylko przekaz wiedzy, ale również popis umiejętności gry na 21-strunowym instrumencie, obfitujący w improwizacje i solówki, zapewniający niepowtarzalną ucztę dla ucha.
Kora jest instrumentem zaliczanym do grupy chordofonów szarpanych, rodzajem 21-strunowej harfy. Zbudowana jest z dużej tykwy rozciętej w połowie i pokrytej krowią skórą, tworzącej rezonator, do której przymocowany jest mostek, podobnie jak w lutni i gitarze. Brzmienie instrumentu przypomina dźwięk harfy – jest delikatne i urzekające. Gra na korze to wielka sztuka – wytrawny muzyk – taki jak Buba – potrafi zagrać jednocześnie trzy linie: akordy, linie basową i improwizacje – w całości, wraz z brzmieniem kojącego głosu Buby, tworzy to wspaniałą i odprężającą harmonię.