Z opowieści mojego Taty: Mój dzień w seminarium

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Z opowieści mojego Taty: Mój dzień w seminarium

Kiedy miałem dziesięć lat przeprowadziłem się do wujka. Przygotowano mi walizki, zaprowadzono do autobusu i pojechałem. U wujka już musiałem być samodzielny i sam sobą się zajmować. Miałem własny pokój, musiałem sobie prać, prasować, sprzątać, gotować. Miałem nawet swój piecyk na ropę.

Nie pilnowano mnie. W szkole nie miałem problemów, więc nie było potrzeby pilnowania dziecka, które nie ma problemów z nauką. Poza tym nie miałem wywiadówek, w domu pokazywaliśmy tylko swoje stopnie rodzicom do wglądu. To mi wyszło na dobre. Bardzo wcześnie nauczyłem się sam dbać o siebie i pilnować swoich interesów. Dziesięć lat to wiek, kiedy trzeba zająć się dzieckiem i kiedy wymaga ono dużo uwagi. Nikt mi tyle tej uwagi nie poświęcał, ale nie żałuję. Sam byłem sobie sterem, żaglem i okrętem. A potem…

Potem dyscypliny nauczyło mnie seminarium. Tam to dopiero były ostre zasady. Jedliśmy trzy razy dziennie, w określonych godzinach. Jeżeli się spóźniłeś, nie jadłeś i nie było zmiłuj się, jeśli nie miałeś dobrej wymówki. Spaliśmy tylko w nocy, w dzień jak byłeś zmęczony nie mogłeś sobie uciąć drzemki, bo zamykano sypialnie. Po południu na chwilę czyli na piętnaście minut otwierano pokoje, aby się człowiek mógł przebrać i pójść na przykład pograć w piłkę i to wszystko.

Cały dzień był dobrze zorganizowany, każda minuta zaplanowana. Było to trudne, ale daliśmy radę. Takich zasad żadna rodzina chyba by nie przeżyła, na pewno nie nasza. Wy jecie kiedy chcecie, co chcecie i ile chcecie. Myśmy się budzili o 5.30, mieliśmy kwadrans żeby się umyć. O 5.45 już trzeba było stawić się w kościele na medytacji. Do szóstej. Od 6.00 do 6.45 była Msza Święta, a po niej pierwsza lekcja w klasie. O 7.30 śniadanie, później cztery lekcje podzielone przerwą, do południa. W południe jedliśmy, a potem do czternastej mieliśmy wolne.

Każdy musiał mieć napisane na kartce co sobie zaplanował od poniedziałku do piątku na ten czas wolny od zajęć. Na przykład: w poniedziałek prałeś swoje ubrania, we wtorek pomagałeś zbierać kawę, aby sobie zarobić i tak dalej. Albo wypełniałeś 200-litrową beczkę specjalnym rzecznym piaskiem używanym do konstrukcji domów. Mogłeś też w czasie wolnym nie robić niczego, i to też musiałeś zapisać. Dobrze płacili, z tego co pamiętam. Ale pieniędzy nie dawano ci do ręki, bo po co ci pieniądze w seminarium? Wkładano je do kasy i mogłeś je odebrać pod koniec roku. Ale jak były ci już potrzebne, na przykład chciałeś sobie kupić ubranie, mogłeś je wziąć wcześniej.

Ubranie, a raczej materiał na ubranie kupowaliśmy w sklepie obok, bo krawca też mieliśmy własnego. Właściwie to wszystko mieliśmy w tym seminarium. Bibliotekarza, który zajmował się książkami, pielęgniarza, który opiekował się chorymi. Ja bardzo lubiłem pracować w bibliotece i w aptece.

Czas wolny miałeś do 14.00, potem do 15.30 uczyliśmy się i odrabialiśmy lekcje. Od 16.00 było z kolei tak: w poniedziałki, środy i piątki klasy nieparzyste, czyli I, III i V uprawiały sport, a parzyste pracowały społecznie, czyli powiedzmy w ogrodzie pieliły grządki albo opiekowały się ptactwem domowym. A w dni parzyste, czyli wtorki, czwartki i soboty role się odwracały.

Do 17.30 trzeba było się umyć. W końcu o 18.00 udawaliśmy się do kościoła na czytanie Ewangelii. Później szliśmy znowu wkuwać, jak to się teraz mówi, aż do 19.30. Później mieliśmy kolację do 20.00, a potem rekreacja. Graliśmy w karty, chińczyka, domino i tysiące innych, najrozmaitszych gier. Albo oglądaliśmy film. Później porządkowaliśmy swoje rzeczy żeby punktualnie o 21.00, kiedy gaszono światła, być przygotowanym na sen…

Komba Kasima Kanda i Catherine 

 Dokument bez tytułu