Lata pięćdziesiąte. Praça Nova. Centralny punkt Mindelo, niewielkiej mieściny na Sâo Vicente, jednej z czternastu wysp archipelagu Wysp Zielonego Przylądka, 600 kilometrów od zachodniego wybrzeża Afryki. Mała Kreolka tańczy zapamiętale w rytm skocznej muzyki. W orkiestrze gra jej starszy brat.
Kilka lat później. Mała Kreolka już tu nie tańczy. Bosej i biednej nie wolno tędy chodzić. Tu wolno tylko w butach. Matka, kucharka, z trudem utrzymuje gromadkę dzieci. Ojciec nie żyje.
Życie małej Kreolki toczy się więc gdzie indziej. Na ulicy, wśród znajomych muzyków, w barach portowej dzielnicy Mindelo. Śpiewa. Jej przyjaciel odkrywa, że ma niesamowity głos. Śpiewa. O miłości, tęsknocie za tymi, których bieda zmusiła do emigracji, o rozstaniach, o morzu, łaskawym, bo pozwalającym przeżyć i okrutnym, bo zabiera bliskich. O swojej terra, ziemi – matce, biednej, wyschniętej i spalonej słońcem. Śpiewa za parę escudos, za drinka, za kolację. Dla marynarzy, turystów, żołnierzy, dla przyjaciół i dla siebie. Także dla notabli i bogatych, którzy nie raczą nawet jej zapłacić. Śpiewa morny i coladery. Zrodzone z bólu, tęsknoty, trudów codziennego życia i walki o przetrwanie.
Lata siedemdziesiąte. Mała Kreolka jest dojrzałą kobietę. Naznaczoną przez los, lekceważoną. Zranioną w miłości, niedocenianą w swej sztuce. Zmęczoną nocnym życiem, alkoholem, niepowodzeniem. Przecież śpiewa już dwadzieścia parę lat. Więc milknie. Na całe 10 lat.
Rok 2006. Praça Nova. Wciąż centralny punkt Mindelo, prawie 50-tysięcznego miasta na wyspie Sâo Vicente. Wokół placu sunie ciemna Toyota. Mała Kreolka już nie chce postawić tu swej nogi. Choć nadal chodzi, a zwłaszcza śpiewa boso. By nie zapomnieć. Jest prawdziwą królową całego archipelagu, ambasadorem Cabo Verde.
Stało się to, co wydawało się niemożliwe. Jose da Silva, młody Kabowerdyjczyk, wówczas pracownik francuskich kolei a dziś producent, przyjaciel i menadżer olśniony jej głosem i osobowością stawia wszystko na jedną kartę i wygrywa. Artystka ma 52 lat, gdy jej piosenka „Sodade” z płyty Miss Perfumado porusza i podbija muzyczny świat. Zaznacza Wyspy Zielonego Przylądka na mapie świata, nie tylko muzycznej. Dziesięć albumów, dziesiątki złotych i platynowych płyt, miliony sprzedanych egzemplarzy, nagrody (w tym Francuska Legia Honorowa w kwietniu 2007), nominacje do Grammy w kategorii world music i samo Grammy (2004), za płytę „Głos Miłości”. Wypełnione po brzegi najlepsze sale koncertowe od Montrealu po Cape Town.
Wciąż boso na scenie. Trzy czwarte roku w trasie. I powroty do domu. Nie do Paryża, Lizbony czy Rio de Janeiro, gdzie mogłaby zamieszkać. Do niewielkiego Mindelo na wyspie Sâo Vicente. Do swego „petit pays”, gdzie, jak mówi się na Cabo Verde, „pochowana jest jej pępowina”.
W Zielonej Górze będzie jak zawsze. Jak w Barcelonie, Vancouver czy Cape Town, w paryskiej Olimpii czy Carnegie Hall. Cesária wyjdzie na scenę po pierwszym, instrumentalnym utworze lekko kołyszącym się krokiem, ostrożnie, by nie zaplątać się w kable. Pozdrowi publiczność, która przywita ją jak rockowego idola. I bez zbędnych słów czy gestów zacznie śpiewać. Prosto, zwyczajnie, przejmująco . Bez kokietowania publiczności, fajerwerków i scenicznych sztuczek.
Wciąż lekko nieporadna, skrywająca nieśmiałość pod płaszczykiem pozornej nonszalancji. Między utworami coś powie do pianisty Nando, otrze twarz ręcznikiem czy zachęci kogoś do tańca w rytm colader. W środku koncertu oznajmi po kreolsku, że… musi zapalić i usiądzie spokojnie przy stoliku, świadoma reakcji publiczności.
Łyknie wody mineralnej i niespiesznie wstanie, by śpiewać dalej: morny i coladery z ostatniej płyty – „ Rogamar” i z innych, te najsłynniejsze – „Sodade”, „Angola”, „Sangue di Beirona” i te mniej znane. Przedstawi swych muzyków i siebie rzucając po francusku „ a ja – comme d’habitude – jestem Cesária Évora”. Wreszcie, bez uprzedzenia powie rozentuzjazmowanej publiczności „até manha”, do jutra, by w chwilę później wrócić na scenę i zaśpiewać na bis: „Besame Mucho” albo „Africa Nossa”. Więcej bisów nie będzie. Na bose stopy włoży skórzane klapki i wróci do garderoby. By znów zapalić.
Będzie jak zawsze. Tylko tym razem Cesária Évora, jedna z największych gwiazd world music, Mama Africa, jeden z najpiękniejszych czarnych głosów świata, charyzmatyczna bosonoga diva wystąpi na scenie zielonogórskiego amfiteatru. Kiedy? 8 sierpnia o godz.20.00. Gdzie? W Zielonej Górze.
I choć będzie jak zawsze – po prostu nie można tam nie być!
Elżbieta Sieradzińska