Opowieść o agonii kina

afryka.org Kultura Film Opowieść o agonii kina

Ostatnio obejrzałem pasjonujący, choć może mało efektowny, dokument z Mozambiku „Kuxa Kanema – Narodziny kina”. W kinie rozgrywała się historia całego narodu i upadek tego kina jest jedną z objaw tragedii narodu.

Dokument przedstawia zapomnianą historię narodu. Historię, która w tej chwili – ze stratą dla całego świata – gnije w podupadających archiwach zmaltretowanych przez czas, pożary i potopy. Mało kto wie o tym, ale to właśnie Mozambik jest jednym z prekursorów przemysłu kinematograficznego w Afryce. Kino we frankofońskiej Afryce służyły redefiniowaniu miejsca Afrykańczyka na świecie, a obecny przemysł nollywoodzki to epicentrum rozrywki i kapitalizmu. Natomiast w Mozambiku miało miejsce coś, czego nie doświadczył żaden inny kraj afrykański, być może żaden inny kraj na świecie. Film stał się zapisem rewolucji, zapisem marzeń o niepodległości, o szczerych i niespełnionych nadziejach pokładanych w socjalizmie, a także bogatą dokumentacją pierwszych jedenastu lat niepodległych rządów.

Kiedy w 1975 roku Samora Machel obejmował władze na niepodległym Mozambikiem pierwszą rzeczą, jaką dokonał, było założenie Narodowego Intytutu Kina (INC). Samora i socjalistyczne FRELIMO rozumieli siłę obrazu oraz jego znaczenie dla utrwalania ideologii. Celem instytutu nie było jednak tylko tworzenie propagandowych filmów, ale przede wszystkim miało być zapisem rewolucji. Stąd też kręcono nie tylko przemowy niezwykle charyzmatycznego lidera FRELIMO, ale także zapisywano na taśmie historię zwykłych ludzi i ich codzienności. Jak mówiono kino miało „rejestrować obraz ludu i ten obraz zwracać społeczności”.

Amatorom dawano do ręki kamerę i kazano kręcić filmy. Do wsparcia przesyłano ekspertów z Kuby, Związku Radzieckiego czy Brazylii, choć w pewnym momencie w Mozambiku znalazł się nawet sam Godard. Początkowa amatorszczyzna z czasem dojrzała, a kilku operatorów do dnia dzisiejszego należy do czołówki afrykańskich realizatorów dźwięku czy obrazu. To nie są filmy z którymi współcześni kojarzą kino. Ale dla Machela był to najefektywniejszy sposób na dotarcie do ludu. Wyposażono szereg półcięzarówek w projektory i stworzono kino objazdowe, które za cel miało dotarcie do oddalonych od ośrodków miejskich wiosek. Przekaz rewolucji miał docierać wszędzie i tak też się działo. Ludzie, którzy po raz pierwszy w życiu ujrzeli ruchomy obraz, tłumnie przybywali na pokazy. Nie miało dla nich znaczenie, co pokazywano. Jednocześnie jednak olbrzymia charyzma Samory Machela przyciągała i skupiała uwagę, tworząc w społeczeństwie obraz, że to on jest prawdziwym i niekwestionowanym ukochanym ojcem narodu.

Z jednej strony widać, jak z czasem jakość realizacji się poprawia. Z drugiej zapisy filmowców opowiadają historię narodu. Z późniejszych nagrań znika euforia, nadzieja i nieskrywana powszechna radość związana z odzyskaniem niepodległości, a także – co może jest ciężkie do zrozumienia dla współczesnego Polaka – szczera wiara w dobro socjalizmu. Do kina wkracza wojna narzucona z zewnątrz, a przez obiektyw przenika – chcąc nie chcąc – rozczarowanie (socjalizmem, realiami geopolitycznymi, itp.).

Tragiczna śmierć Samory Machela oznaczała koniec kina w Mozambika. Nowy rząd preferował telewizję, więc INC stało się epizodem w historii kraju. Sale kinowe zaczęły być przeznaczane na inne cele, a objazdowe kino zostało zamknięte. Reżyserka filmu Margarida Cardoso historię narodu i jej kina odnalazła w opuszczonym i połowicznie spalonym budynku.

Rezultaty tego początkującego i de facto amatorskiego kina nie były zbyt efektowne, ale tym niemniej z perspektywy lat, a także z punktu widzenia historyka, stworzono skarb narodu, który teraz zapomniana powoli zaczyna niszczeć z czasem. Historia, nawet ta bolesna i tragiczna, zasługuje na miejsce w pamięci. Gdyby pozwolić tym zapisom z Narodzin Kina w Mozambiku odejść w zapomnienie to nie odbieramy tylko Mozambijczykom wglądu do historii swojego kraju. Odbieramy światu możliwość poznania prawdy o swojej przeszłości.

Przemek Stępień

P.S. Miałem napisać o filmie „Jerusalema” pokazywanym na Berlinale, ale ten niepozorny dokument wstrząsnął mną mocniej niż większość filmów, jakie ostatnimi czasy widziałem.

 Dokument bez tytułu