Zimbabwe: Przedwyborczy dramat trwa

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Zimbabwe: Przedwyborczy dramat trwa

W Zimbabwe trwa przedwyborczy dramat. W rolach głównych występują: Robert Mugabe i jego partia ZANU-PF oraz lider opozycji Morgan Tsvangirai wraz ze swoim MDC. Są też dwa chóry. Jeden stoi murem za Mugabe – chór na cztery głosy czyli Chiny, Rosja, RPA i Iran. Drugi – Wielka Brytania i USA – pomaga swoim śpiewem opozycji.

W świecie, gdzie Stany Zjednoczone mówią o osiach zła, mogłoby się wydawać, że Mugabe to potwór. Media to kupią bez zastanowienia i będą mówić o reżimie Mugabe, nie biorąc pod uwagę przyczyn zaistniałej w Zimbabwe sytuacji. Jednak warto pamiętać, że Mugabe jak i jego przeciwnik, Tsvangirai, walczą przede wszystkim o władzę. I nie tylko Chiny czy Rosja mają swoje interesy w utrzymaniu Mugabe przy władzy. Chodzi o strefy wpływów, o które zabiega równie energicznie Londyn czy Waszyngton, trzymając za rękę Tsvangirai’a. Przy okazji można przecież pokazać jakim się jest obrońcą demokracji, podczas gdy w innych krajach, gdzie płynie ropa naftowa Amerykanie, Anglicy czy Francuzi bronią przyjazne sobie reżimy, dopóki mają gwarancję na posiadanie zyskownych kontraktów. W tym przypadku nie różnią się niczym od Chińczyków.

Ten krótki wstęp w żaden sposób nie ma na celu wybielania postaci Mugabe. Jednak należy pamiętać, że wciąż urzędujący prezydent Zimbabwe jest postrzegany przez wielu Afrykańczyków jako ikona walki z kolonializmem. A ten kolonializm jest bardzo często kojarzony z tzw. Zachodem.

Nie od dziś wiadomo, że Mugabe dopuszcza się wielu grzechów wobec demokracji czy praw człowieka. Nie jest wyjątkiem na politycznej mapie Afryki. Pewnie tym, należy tłumaczyć ciszę innych afrykańskich przywódców na temat zimbabweańskiego prezydenta. Tę ciszę przerwali jedynie prezydent Zambii, Levy Mwanawasa i premier Kenii, Raila Odinga. Poza nimi nikt nie zdobył się na odwagę, aby publicznie zganić Mugabe.

A Mugabe czuje się bardzo pewnie. Zapowiedział właśnie, że przed drugą turą wyborów prezydenckich, które odbędą się 27 czerwca br., wyśle na tereny zdominowane przez opozycję swoich weteranów, niegdyś walczących z nim o niepodległość Zimbabwe. W praktyce oznacza to zastraszanie sympatyków Movement for the Democratic Change (MDC) i Tsvangirai’a, kontrkandydata Mugabe w wyścigu o prezydencki fotel. Weterani pomogli już wcześniej swojemu prezydentowi. Znani są z brutalności wobec politycznych przeciwników. Teraz znów będą uciszać opozycję.

Ta pewność Mugabe, pomimo pierwszej przegranej w wyborach z 29 marca – Tsvangirai wyprzedził go o kilka procent – wynika też z bycia u władzy od 28 lat. Ponadto obecny prezydent, nawet jeśli przegra – co jest mało możliwe – może liczyć na wsparcie armii i wspomnianych już weteranów. Póki co zachowuje pozory demokracji i pozwala istnieć opozycji. Dzieje się tak z powodu kryzysu ekonomicznego w Zimbabwe. Zimbabweańczycy mają już dosyć pustych półek i pudełek z zim-dolarami, które stały się bezużyteczne, bo inflacja przekroczyła już sto tysięcy procent. Stąd w pierwszej turze wyborów Mugabe otrzymał żółtą kartkę. Tą kartką był spadek poparcia dla Mugabe na terenach wiejskich, które stanowiły główny bastion jego wyborców.

Mugabe nie chce odejść, ponieważ władza jest pociągającym fetyszem i bez niej przestałby istnieć. Jego zwolennikom nie przeszkadza ani kryzys ani polityka prezydenta. Dla działaczy Zimbabwe African National Union – Patriotic Front (ZANU-PF) jest nadal liderem, który rozprawia się z kolonizatorami, czego dowód dał pozbawiając białych osadników z Zimbabwe ich ziemi. Zresztą Mugabe lubi sięgać po argument, że to właśnie ci biali kolonizatorzy są przyczyną wszystkich problemów. Zmówili się przeciwko Mugabe, korzystają z poparcia wrogiego Zachodu i wspierają MDC.

Tsvangirai odpiera zarzuty, jakoby znajdował się na liście płac „państw kolonialnych”. I dalej kontynuje swoją kampanię. W ubiegłym tygodniu był dwukrotnie zatrzymany przez policję, wykonującą polecenia Mugabe. Obecnie zapowiada, że MDC nie uzna zwycięstwa prezydenta Mugabe. Zdaniem Tsvangirai’a zwycięstwo nie należało do Mugabe już w pierwszej turze. Podczas drugiej odsłony głosowania też spodziewa się manipulacji wyborczych, tym bardziej, że Mugabe na obserwatorów zaprasza przede wszystkim przyjaznych sobie przedstawicieli Chin, Rosji czy Iranu. Odmawia za to wjazdu obserwatorom z Unii Europejskiej.

Do Zimbabwe przyjadą jeszcze przedstawiciele Southern African Devolepment Community (SADC), organizacji skupiającej kraje południowej Afryki. Tyle, że główny mediator ze strony SADC, prezydent RPA, Thabo Mbeki jest daleki od potępiania Mugaeb. I nawet jeśli wyraża zaniepokojenie sytuacją w Zimbabwe, zwłaszcza falą przedwyborczej przemocy, to wspólnie z Rosją przeciwstawia się próbom omawiania zimbabweańskiego kryzysu na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Mbeki tłumaczy całą sprawę, tym, że w Zimbabwe kryzys nie jest aż tak poważny, aby zagrażał bezpieczeństwu w całym regionie.

Do dyskusji o przyszłości Zimbabawe włączył się też trzeci pod względem wyborczych rezultatów, Simba Makoni. W wyborach z marca uzyskał 8 procent głosów poparcia. Ten były minister finansów, nominowany kiedyś na to stanowisko przez Mugabe uważa, że druga tura jest niepotrzebna, bo pogłębi kryzys polityczny w Zimbabwe. Makoni nawołuje do stworzenia rządu jedności narodowej z udziałem Mugabe i Tsvangirai’a. Jednak w odpowiedzi Tsvangirai mówi, że nie ma zamiaru wchodzić do takiego rządu.

Walka o władzę należy do dwóch kandydatów. Dziś wiemy, że od marca zginęło już ponad 60 działaczy MDC, 3 tysiące kolejnych zostało rannych, a 25 tysięcy osób musiało opuścić swój dom. A wszystko to przez Mugabe – który chce wszelkimi sposobami osłabić opozycję – i jego bojówki.

Bez względu na to, kto wygra wybory, ofiarami polityki stali się Zimbabweańczycy. To oni cierpią z powodu zimbabweańskiego kryzysu. I nawet jeśli zwycięży Tsvangirai, to przed nim będzie bardzo trudne zadanie. Musi wyciągnąć Zimbabwe z głębokiej zapaści, a to nie stanie się od razu.

Najlepszym dowodem na to jak zła sytuacja panuje w Zimbabwe może być fakt, że nawet po fali przemocy, która przetoczyła się przez RPA, gdzie schroniło się wielu Zimbabweańczyków, niewielu z nich zdecydowało się na powrót kraju. Nie skusiły ich obietnice Mugabe, że rozda im ziemię. A przecież zupełnie inaczej zachowali się Mozambijczycy, masowo wracając do ojczyzny, gdzie nikt ziemi im nie obiecywał.

lumi, Kofi

 Dokument bez tytułu