Otwarcie przyznaję, że jako nastolatka (a jeszcze niedawno dziecko) widzę Polskę zupełnie inaczej. Urodziłam się 13 lipca 1992 roku we Wrocławiu i od kiedy tylko zaczęłam rozumieć to co mówią do mnie ludzie, wiedziałam że jestem inna. Zresztą dzieci na podwórku nie pozwalały mi o tym zapomnieć.
W tamtych czasach widok Afrykańczyka jako normalnego pracującego w Polsce człowieka czy (w przypadku dziecka) bawiącego się na podwórku, był niespotykany. Dlatego zawsze, kiedy wychodziłam z domu czułam na sobie spojrzenia ludzi. Wciąż słyszałam komentarze na mój temat. Z tego powodu byłam bardzo nieśmiała i robiłam wszystko, aby wtopić się w tłum. Prawie w ogóle nie odzywałam się, marzyłam o tym, aby być po prostu normalnym czyt. białym) dzieckiem, żeby przejść ulicą bez ciężaru zdziwionych spojrzeń. I wtedy pojawiła się propozycja wyjazdu do Tanzanii.
Chociaż bardzo bałam się zostawiać rodzinę, to jednak cieszyłam się z tej możliwości. Przemawiała przeze mnie nadzieja, że nie będę już obiektem wyzwisk. Kiedy tylko wylądowaliśmy okazało się, że tu jest jeszcze gorzej, bo w Afryce znowu, jestem za „biała” i wzbudzaliśmy z bratem jeszcze większe zainteresowanie. Mając parę lat nie chodziłam jeszcze do szkoły i obracałam się raczej w środowisku rodziny, więc patrząc oczami dziecka nie widziałam różnicy pomiędzy Afryką a Polską. Po jakimś czasie rodzice podjęli decyzję, że wracamy do Polski, i tam zacznę edukację.
Pójście do pierwszej klasy wiązało się z dużym stresem. Nie było już przy mnie mamy, która mogłaby mnie obronić przed zaczepnymi dzieciakami, a przecież byłam zbyt nieśmiała żeby cokolwiek odpowiedzieć. W obronie stawały moje koleżanki z klasy i nauczyciele…
W dniu pierwszej komunii odniosłam duży sukces. Każdy kto mnie zobaczył twierdził ze wyglądam ślicznie, i te miłe ze strony Polaków komentarze sprawiły, że postanowiłam skończyć z nieśmiałością, i co więcej zrozumiałam ze dzięki swojej „inności” mogę coś osiągnąć. Drugim wielkim wydarzeniem było wygranie castingu i pojawienie się mojej twarzy na okładce książki. Wtedy powiedziałam sobie „o tak, jestem teraz zupełnie inną osobą”.
Przestałam wstydzić się swojego pochodzenia, a na dodatek zaczęłam pisać o Afryce i Afrykańczykach. Niby nic a jednak dla mnie był to wielki krok do przodu. Dobrze się uczyłam, miałam dobre wyniki testów i co najważniejsze byłam otwarta i miałam wielu przyjaciół. Stałam się duszą towarzystwa.
Jednak bajka skończyła się razem ze szkołą podstawową. Kiedy poszłam do pierwszej klasy dość licznego gimnazjum połączonego z liceum. Ku mojemu zaskoczeniu starsi gimnazjaliści i licealiści nie byli tak tolerancyjni jak uczniowie w małej szkole. Wyzwiska i wytykanie palcami sprawiło, że moje oceny automatycznie poleciały w dół razem z moją własną samooceną. Zaczęłam nienawidzić szkołę, a wraz z tym zaczęły się wagary i kłopoty. Tak wyglądały moje pierwsze miesiące w gimnazjum. Po pewnym czasie albo uczniowie przyzwyczaili się do mnie albo ja przyzwyczaiłam się do tego wytykania mnie palcami i powoli wszystko wracało do normy. Nie byłam jednak tą samą Elmeldą, co w podstawówce.
Chodziłam do szkoły, bo musiałam. Jednak przez wakacje coś się we mnie ruszyło, zrozumiałam ze znów cofam się do tych czasów, kiedy wstydziłam się siebie za swój kolor skóry. I powiedziałam temu wszystkiemu NIE. Nadrobiłam zaległości i zostałam przewodniczącą szkoły. Tak, pomimo mojego koloru skóry i jak mi się wydawało niechęci, jaką czują do mnie uczniowie, zostałam przewodnicząca wybraną przez zupełnie białych uczniów.
Teraz po jakimś czasie widzę, że Polska po prostu potrzebuje czasu na to aby przyzwyczaić się do Afrykańczyków. We Wrocławiu jest o niebo lepiej niż parę lat temu, a na ulicach, widać dużo obcokrajowców, którzy oczywiście nadal wzbudzają zainteresowanie, jednak nie jest już ono takie natrętne i agresywne. Jak wszędzie, tak i w Polsce są złe i dobre strony. A głupimi uwagami już się nie przejmuję. Polska w końcu wyrośnie i z tego.
Elmelda Mashingo,
Tanzania / Polska