Subiektywny przewodnik po Dakarze (2)

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Subiektywny przewodnik po Dakarze (2)

Gdy już nasycicie głód, ruszajcie dalej. Czekają na Was dwa wzniesienia, pozostałości po kraterze wulkanu, którego ostatnie wybuchy ok. 850 tysięcy lat p.n.e., spowodowały powstanie półwyspu, na którym znajduje się Dakar.

Oba wzniesienia wyglądają dość dziwacznie na płaskim jak stół terenie stolicy, a fakt, że wzniesienia są dwa, nie trzy ani nie jedno, wywołuje oczywiście szereg jednoznacznych skojarzeń. I rzecz znamienna, w ludowych przypowieściach dominują zawsze dwa motywy skojarzeniowe – garbów lub… kobiecych piersi. Spośród wielu ludowych hipotez dotyczących ich powstania najzabawniejsza wydaje mi się przedstawiona przez pisarza Birago Diopa: Khary Kunge, garbata kobieta wstydziła się strasznie swojego garbu. By go ukryć przykrywała plecy chustą, imitując kobiety noszące dziecko na plecach. Jej pycha i oszustwo rozzłościły dżiny. Pewnego dnia kobieta obudziła się z dwoma garbami. I nie mogła już dalej ukrywać swojej przypadłości; wszak bliźniąt nie da się nosić na plecach.

Wyższe wzniesienie wypiętrzone nad samym brzegiem oceanu ma 108 metrów wysokości i nazywa się Mamel. Na jego szczycie znajduje się latarnia morska. Warto poświęcić kilka chwil i wspiąć się na górę krętą drogą by móc podziwiać piękną panoramę Dakaru z jednej strony i żywioł oceanu z drugiej. Niższy szczyt (garb lub pierś jak kto woli), a dokładniej jego zachodni stok zwieńczony jest olbrzymim napisem „odrodzenie afrykańskie", którego litery ustawione zostały na wzór bardziej znanego „Hollywood". Niektóre litery napisu poprzekręcały się, inne całkiem odpadły, a to za sprawą robót budowlanych prowadzonych na wschodnim stoku – został on poważnie nadgryziony przez olbrzymie koparki, by dać miejsce drodze szybkiego ruchu.

Cały czas posuwamy się wzdłuż linii brzegowej Dakaru. Tradycyjnymi mieszkańcami i właścicielami wybrzeży Dakaru są rybacy Lebou. Polecam Wam wspaniały spektakl, jakim jest poranny lub popołudniowy powrót rybaków do portów w Soumbedioune, Ngor czy Yoff. Podłużne łódki rybackie zwane pirogami, malowane są jak carrapidy w wesołe wzory i desenie, lecz najbardziej oszałamiające są ich nazwy: mama Aminata, sputnik, boening czy harlem. Po piętnastu minutach ryby lądują na stołach handlarzy. Teraz cena każdego okazu podwaja się i potraja, a jej ostateczna wartość zależy w dużej mierze od sprytu kupującego i umiejętności robienia „wahaale", czyli hałaśliwego targowania się. „Viens Madame, to tutaj kupiłaś tego wspaaaaaniałego lota i cuuuudowną solę" krzyczy do mnie młody sprzedawca. Ale ja nie od wczoraj mieszkam w Dakarze, jestem więc nie mniej sprytna od niego i z szerokim uśmiechem przekrzykuję go – „oczywiście, pamiętam Cię. Dałeś mi baaaardzo niską cenę" – i tutaj podaję mu niebotycznie zaniżoną cenę, jak jego jest zawyżona. Śmiejemy się oboje do rozpuku, bo oboje wiemy, że trafił swój na swego. To jednak nie koniec spektaklu, chłopak nadal chce mi wcisnąć rybę za drogo. Stoję więc w niedbałej pozie, wodząc wzrokiem po stołach jego sąsiadów, dając mu tym do zrumienia, że nie zależy mi za bardzo na zakupie akurat u niego. Ten stary wybieg pozwala mi dość szybki wynegocjować znośną cenę.

Po zakupach, gdy nasz kosz zapełniły czerwone dorady, różowe karpie, lotty o delikatnym białym mięsie, płaskie sole i wreszcie najsmaczniejsze i najwykwintniejsze thiofy, warto zapuścić się w głąb wioski rybackiej. Może akurat dzisiaj jakaś rodzina przeprowadza ceremonię ndep. Obrzęd ten trwa z reguły trzy dni i jest chyba najbardziej widowiskową tradycyjną ceremonią odprawianą przez kobiety. Przy akompaniamencie bębnów, tańcząc po kilka godzin do utraty tchu, kobiety wprowadzają się w trans. Ich taniec ma przebłagać dżiny, zapewnić powodzenie wiosce, rodzinie. Przebieg obrzędu bywa bardzo dramatyczny, kobiety tańczą dosłownie jak opętane, niekiedy padają zemdlone bez świadomości, skrajne przypadki podobno czasami kończą się śmiercią. Kiedy odprawia się ndep? Na przykład, gdy już wszystkie inne środki zawiodły, chore dziecko poddano leczeniu, lecz żaden lekarz nie był mu w stanie pomóc, wtedy, mimo ryzyka potępienia ze strony immama lub proboszcza, rodzina decyduje się odprawić ceremonię Ndep. Nie jest to jednak typowy egzorcyzm, gdyż zamawia się ndep także w intencji powodzenia, a w ostatnich czasach także na zamówienie turystów.

Chodząc po Dakarze co jakiś czas natkniecie się na okazałe kilkusetletnie baobaby. Drzewo symbol, emblemat umieszczany na pieczęciach administracyjnych Senegalu, króluje zarówno w mieście jak i na wsi. Drzewo wspaniałe i groteskowe zarazem – diabeł posadził je ponoć korzeniami do góry (faktycznie, jego guzowate i gołe gałęzie do złudzenia przypominają korzenie). Te olbrzymy swoim przekrojem rywalizują z największymi sekwojami Ameryki Północnej. Najokazalszy znajduje się we wsi Iwol niedaleko Kedougou (prawie 800 km od Dakaru), ale i w Dakarze znajdziecie spore egzemplarze. Jeden z nich doczekał się uwiecznienia we wspomnianej już książce Żuławskiego i do dziś jest znakiem ułatwiającym usytuowanie ambasady polskiej w Dakarze. „Gdy jedziesz bulwarem zachodnim od strony miasta, mijasz Soumbedioune, potem sklep Hoballah i jakiś kilometr dalej po prawej stronie widzisz duży baobab wrośnięty w mur posesji tego znanego architekta Atepa. Baobab jest duży i porośnięty czerwonymi pnączami bugenwilli. Zaraz za baobabem skręć w prawo, druga posesja za rogiem należy do ambasady" – tak mniej więcej tłumaczył ambasador Żuławski dojazd do polskiej placówki jakieś dwadzieścia pięć lat temu, tak i dzisiaj ja tłumaczę.

Dawniej baobab towarzyszył człowiekowi podczas całego jego życia. Dosłownie. Od urodzenia – niemowlęta myte były w naparze ze sproszkowanych liści – aż do śmierci – służył niekiedy jako grobowiec przedstawicielom kasty griotów. Dzisiaj lista zasług baobabu nadal jest długa: młode sadzonki je się jak szparagi, świeże gałązki stanowią składnik zup i sosów, ususzone liście to podstawa sosu too, przypominającego smakiem nasz szpinak, a pulpa owocowa jest przebogata w sole mineralne, wapno i witaminy, stanowi podstawę znakomitego koktajlu mlecznego. Baobab ma również właściwości lecznicze. Napary, wywary, sproszkowane liście, korzenie i kora leczą: astmę, dyzenterię, anemię, owsiki, odrę, różyczkę, łagodzą ugryzienia insektów itd (uwaga – kolejność przypadkowa).

Posuwając się cały czas na południe dojedziemy w końcu do dzielnicy Medina, kiedyś przedmieść bogatego i „białego" centrum Dakaru. Dakarska Medina, jak większość podobnych dzielnic w dawnych koloniach frankofońskich w krajach Maghrebu, zaprojektowana została na wzór szachownicy. Minie sporo czasu, zanim przestaniecie gubić się po podobnych do siebie uliczkach, przecinających się pod kątem prostym. Trzeba po prostu znaleźć sobie punkty orientacyjne, jak dawna „cinema" (przebudowana w biurowiec), zimą hałda arbuzów czekająca na kupca, latem sprzedawca mango, przez cały rok mauretański sprzedawca srebrnej biżuterii. Gdy już przywykniecie do otaczającego Was gwaru i zapachów tej dość mocno przeludnionej dzielnicy, zaczniecie odróżniać od siebie uliczki: na tej rozsiedli się kaletnicy, na następnej krawcy, a na tamtym rogu rzemieślnicy produkują dżembe. Warto wtedy usiąść w cieniu akacjowca z butelką coca-coli i poddać się rytmowi skwarnego popołudnia. W pobliżu Was na pewno przykucnie grupa zaciekawionych malców, wytykających Cię palcami i uparcie skrzeczących swoimi cienki głosikami „Toubab, Toubab, Toubab". Jak w każdym zakątku świata, obłaskawisz te maluchy bardzo szybko: uśmiechem, życzliwym gestem i słowem.

Tak, choć miłość ta bywa trudna, Medina to zdecydowanie moja ulubiona dzielnica.

Anna Haris

 Dokument bez tytułu