Sierpniową nocą nad Zatoką Kotów… (2)

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Sierpniową nocą nad Zatoką Kotów… (2)

Wieczorem dostać się tu można już jedynie samochodem. Taksówki i „aluguerzy", czyli przewoźnicy muszą mieć przepustki wykupione specjalnie na tę okazję. Z ronda koło  stadionu miejskiego dojeżdżają też specjalne autobusy. Ale to wszystko kosztuje. Wielu chętnych musi sporo oszczędzać, żeby się tu dostać na te trzy sierpniowe noce.

Ale gdy się już jest na miejscu króluje już tylko muzyka i zabawa.  Wokół dziesiątki prowizorycznych barów i garkuchni. W tych warunkach mój kreolski wystarcza jedynie na wyrażenie ochoty do jedzenia. Wybór najlepiej pozostawić kreolskim przyjaciołom, podobnie jak negocjacje z kierowcą taksówki.

Piętnaście euro  za podróż tam i z powrotem to świetna cena. Ale biada niedoświadczonemu turyście, który nie ustali zapłaty wcześniej. Zapłaci obowiązującą stawkę, czyli trzy razy tyle. I nie ma tu mowy o jakimś oszukaństwie. Taksówki należą do korporacji, a tyle właśnie się płaci podczas festiwalu.

„Nie śpij! – ktoś potrząsa mnie za ramię. To Maria. – „Chłopców nie będzie. Nie zdążyli wrócić z  Baia". „Maria? A ty tu skąd?" „Minęłam się z Cesarią. Musimy złapać  taksówkę, szybko!" Łatwo powiedzieć. Ale jakimś cudem jest. Jedziemy. Maria wyciąga komórkę. „Spokojnie, zdążymy. Jest tak jak wczoraj:  wszystko opóźnione co najmniej o półtorej godziny".

Taksówka wyjeżdża za rogatki i mozolnie pnie się pod górę. W gęstym jak smoła mroku wzgórz Mindelo nie widać, drogi też nie, tylko ten niekończący się szereg pełznących świętojańskich robaczków. Coraz wyżej  i wyżej. Aż wreszcie stop. Jazda skończona. Wszystkie samochody są zatrzymywane na prowizorycznym parkingu, dość odległym od głównej sceny.  Ruszamy wzdłuż oceanu, a raczej wzdłuż rozstawionych namiotów, bo w tych ciemnościach wody w ogóle nie widać. Jak okiem sięgnąć –  morze ludzkich głów. 

 To prawdziwy tropikalny Woodstock. Ale i okazja nie do przegapienia: nigdzie indziej nie usłyszy się tylu świetnych  wykonawców w jednym miejscu i  to gratis. I to nie tylko z Cabo Verde. Coraz chętniej przyjeżdżają tu artyści z innych krajów, których muzyka  wyrosła z tego samego  pnia, co rdzenne gatunki   z wysp, choćby z Brazylii. W tym roku gośćmi są także przedstawiciele hip-hopu. No cóż, młodzi   Kabowerdyjczycy także idą za modą, choć większość chętnie słucha także rodzimej, tradycyjnej muzyki. Tyle że raczej tej żywszej, bardziej porywającej do tańca i zabawy.

 „Funana i  funana. – złości się Maria. – Wszędzie tylko funana, w radiu, w barze, na ulicy, w dyskotece. Skoczna i hałaśliwa, funana  zaliczana jest, obok morn i colader , do najbardziej powszechnych gatunków Cabo Verde. Ale czy rzeczywiście zajmuje pierwsze miejsce?

Poprzedniego dnia zaplanowałam właśnie pieszą wędrówkę na Monte Verde, ale nie chcąc  defilować z plecakiem przez całe miasto, postanowiłam dojechać do podnóża góry taksówką.

 Na Alberto trafiłam nie po raz pierwszy. Młody,  sympatyczny i jak wszyscy tutaj, bardzo uczynny.  Nawet  jeśli ma klienta zawsze pyta, czy nie wybieram się  gdzieś dalej. „Mogę cię podrzucić, jeśli chcesz. Darmo".  Na tablicy rozdzielczej jego taksówki stoi zdjęcie Jana Pawła II. „Naprawdę jesteś z Jego kraju? . – jest wyraźnie ucieszony. – Nadal jest dla mnie jak ojciec", dopowiada. . – I noszę go też tu", kładzie rękę na sercu. „Vojtila? Tak się to wymawia?".

W odtwarzaczu szemrzą klasyczne morny i Bana, klasyk kabowerdyjskiej muzyki.  „A Funany?", pytam „Dobre na wieczór . – śmieje się Alberto. – Do potańczenia. A na festiwal jedziesz?" „Jasne, przecież po to między innymi tu przyjechałam!"

Elżbieta 

 Dokument bez tytułu