33-letnia Nomantamsanwa Mkokeli od 11 lat pracowała w lokalnej fabryce General Motors w Port Elizabeth, dopóki nie została „zredukowana” w grudniu ubiegłego roku. Jest jedyną żywicielką rodziny, składającej się z jej dwóch synów, matki i brata.
„Przed redukcją pracowałam jako brygadzistka w magazynach fabryki. Wiadomo, taka praca ma swoje wady i zalety, ale ja byłam zadowolona. Może poza ostatnimi miesiącami. Pod koniec ubiegłego roku zarząd fabryki ogłosił, że musi obniżyć zatrudnienie o ok.1000 osób i zaproponował program dobrowolnych zwolnień. To oczywiście wywołało duży niepokój wśród załogi. Związki zachęcały nas do strajku, żeby wynegocjować lepsze warunki zwolnień, ale sporo ludzi, w tym ja, odeszło z pracy.
Sama długo zastanawiałam się, czy odejść dobrowolnie, bo bałam się, że nie będę miała za co wyżywić swojej rodziny. Jednak zdecydowałam się na to, bo myślałam, że może znajdę inną pracę, bardziej pewną niż w przemyśle samochodowym, który ostatnio dość kiepsko sobie radzi i nie widać szansy, żeby to się miało zmienić. Poza tym uznałam, że łatwiej będzie znaleźć pracę od razu niż po przymusowych zwolnieniach albo jak cała fabryka zbankrutuje, kiedy ludzi bezrobotnych i szukających będzie dużo więcej.
Teraz jednak trochę żałuje – nadal czekam na odpowiedzi od pracodawców, poza tym straciłam sporo przywilejów, które miałam jako pracownik GM. Na przykład w czasie tych lat pracy zdobyłam wykształcenie, za które zapłaciła firma.
Myślę, że teraz wiele rodzin ludzi, którzy zostali zwolnieni z fabryki, będzie w ciężkiej sytuacji. Zaakceptowali pakiet w zamian za dobrowolne odejście, bo nie mogli znieść presji
i tych ciągłych plotek, że firma może lada chwila zbankrutować i wtedy nikt nie dostanie odprawy.”
maru, IRIN