Problem związany z prawami do użytkowania Nilu wciąż jest nie rozwiązany. Konflikt o to, kto może dysponować jego wodami toczy się między krajami Afryki Wschodniej a Egiptem.
Egipt wywodzi swoje prawa monopolisty do Nilu z traktatu podpisanego w 1929 roku, wtedy z Anglo-egipskim Sudanem, reprezentowanym przez Brytyjczyków, przedłużonym z już niepodległym południowym sąsiadem, trzydzieści lat później. Porozumienie przewidywało podział wód Nilu na podstawie następującego podziału – 75 procent dla Egiptu, pozostałe 25 dla Sudanu. Brytyjczycy zobowiązali się wtedy, że żadne z prac prowadzonych w dorzeczu Nilu na obszarze ich wschodnioafrykańskich kolonii nie wpłyną na redukcję ilości wody docierającej do Egiptu. Kair uznał, że te ustalenia będą automatycznie odziedziczone przez niepodległe kraj Afryki Wschodniej, Burundi, Demokratyczną Republikę Konga, Etiopię, Kenię, Ruandę, Tanzanię i Ugandę.
Z prawnego punktu widzenia sprawa wydaje się jednak prosta i nie jest satysfakcjonująca dla Egiptu. Kraje, które powstały w następstwie dekolonizacji nie są związane żadnym porozumieniem podpisanym przez Brytyjczyków, administrujących koloniami. Także Etiopia, która w 1929 roku była niezależnym krajem, nie może być traktowana jako strona, którą reprezentowała Wielka Brytania. Przypadek Etiopii jest zresztą wyjątkowy, bo z jej terytorium wypływa duża część wód, które później docierają do Egiptu. Dlatego egipskie pretensje nie mają nie tylko żadnego uzasadnienia prawnego, ale także nie uwzględniają rzeczywistego udziału poszczególnych krajów w zarządzaniu wodami Nilu.
Egipt troszczy się o swoje prawa do Nilu, bo wzdłuż tej rzeki żyje większość jego mieszkańców. To od jej kondycji, tak jak przed wiekami, zależy funkcjonowanie Egiptu. Jednak troska nie powinna oznaczać monopolu, do rzek, która jest dobrem wspólnym nie ma swoich źródeł w Egipcie.
mm