Dawno nie było takiego tłoku na blogu, jak tydzień temu…Okazało się, że nawet wrogowie leniwych „Czarnych” czytają moje wpisy (albo wirus normalności zainfekował strony Klanu, albo okuliści strajkują!). To w pewnym sensie postęp. Nadszedł czas na uspokojenie. Wróćmy na siedem kolejnych dni do zimy roku 96. Wtedy, na warszawskim Mokotowie, powstały te wiersze…
Mowa Reja
W dzieciństwie
wyrażałem myśli
w ojczystym dialekcie.
W młodości
zetknąłem się
z mową Moliera.
W pościgu za wiedzą
dotarłem raptem
do kraju Mieszka,
gdzie oniemiały
moje myśli.
Szeleszcząca polszczyzno!
Uwieczniam myśli w tobie.
Moja dłoń drapie papier
czasem sięgam po słownik
i przewracam kartki,
po synonimy.
Drzazga, dżdża, rżeć,
okropna głosownia!
Reporter na wojnie
Bum
pstryk
na pomoc!
Pstryk pstryk
jedność palca i oka
utrwala cierpienie
zabijanie zgasłe światła
nawet huk dział
pstryk pstryk pstryk
Jak but
Głupota
Chełpiła się
na arenie cnót
Bezwstydna
W swojej czelności
Przechadzała się
na szczudłach
Na widowni
jedynie współczująca Odwaga
oklaskiwała jej występ
Noc śpi
Sztuka puka
poezja stuka
zwykle o tej porze
kiedy przeżycia wlatują
do cichego pokoju tęsknoty
kiedy bezsenność czuwa
Noc dawno już śpi
Do bramy zamku natchnienia
stuka i puka ostatnie słowo
jedynego zakończonego wersu
Nareszcie! Niedługo świt
Mamadou