My z Mielca – polska eskadra w Sudanie

afryka.org Czytelnia Czytelnia My z Mielca – polska eskadra w Sudanie

Kiedy twoje afrykańskie pola uprawne zżera jakieś robactwo, albo po prostu nic nie chce porządnie rosnąć, po kogo zadzwonisz żeby przyszedł ci z odsieczą? Oczywiście, że po Polaka.

W środku Sudanu, 150 kilometrów na południe od Chartum, w urodzajnej prowincji El-Dżazira nad Nilem Błękitnym, gdzie uprawia się bawełnę, w małej miejscowości Hassaheisa stacjonuje polska eskadra lotnicza. Są do wynajęcia, walczą z plagami, prowadząc opryski z powietrza.

W bazie, na wielkim placu z ubitej ziemi stoi 21 antonowów w polskich barwach, jest też kilka kruków, w rządku stoją pomalowane na niebiesko ciągniki ursus i jelcz cysterna.

Wchodzę na teren, obok biało-czerwonej flagi i napisu SUDAN A – PZL, widzę białego osiłka z dużym brzuchem, pot spływa mu strumieniami, pojawia się drugi i trzeci mechanik – Dzień dobry – mówię.
– A tyś tu skąd??
– A wy???
– My z Mielca.

Zakłady lotnicze mają tutaj swoją komórkę zajmującą się usługami agrolotniczymi. Dziś w bazie pracuje tylko czterech mechaników. Przyjeżdżają na kilkumiesięczne kontrakty, muszą stawić się tam gdzie wyśle ich firma – w Algierii, Iranie, Sudanie. Teraz jeszcze nie ma sezonu, na razie się nie lata, tylko konserwuje i przygotowuje maszyny.

Rozglądam się po placu, antonowy, kruki, jest kilka rozbitych, zniszczonych, z podziurawionymi skrzydłami albo bez skrzydeł. To efekt burzy piaskowej jaka przeszła w 1988 roku. Na kilka minut pociemniało, samoloty przymocowane są do ziemi, wiatr wyrwał je więc z mocowaniami, podziurawił i połamał, wywrócił kołami do góry. Warunki pracy nie są więc zawsze sprzyjające.

– A gdzie jest wasz pas startowy?
– Ten plac za bazą i droga do wioski – jeden z mechaników wskazuje na kilkaset metrów ubitej ziemi.

Po pracy siadamy w warsztacie, czas na wypisanie raportu, co dzisiaj zrobili. Przy dźwiękach polskiej muzyki z kaset, pijemy herbatę jabłkowo-miętową przywiezioną z Polski.

Na palcach zmęczonych pracowników widzę obrączki, wspominają o swoich rodzinach, mówią że tęsknią. Jak to jest pracować tak z dala od domu?

– Można wytrzymać, roboty jest od groma, nie ma czasu na myślenie. Choć czasem jest ciężko.

Wsiadamy w samochód, w głośnikach „Kwiaty we włosach"., jedziemy do mieszkania. Firma wynajmuje willę, przestronny, parterowy dom, w środku jest duża jadalnia, kącik telewizyjny, łazienka z normalną muszlą, biuro, sypialnie. Poznaję kolejnych pracowników, w sumie jest tu 8 osób z Polski.

Na ekranie Polsat2, Wydarzenia, Tomasz Machała opowiada o związkach PiS z Kościołem, przewija się ojciec Rydzyk, Jarosław Kaczyński w TV Trwam. Śnieg i zima na obrazkach. Tutaj słońce i gorący piasek.

Czekamy na obiad. Sudański kucharz ma wolne, bo to święto barana, więc sami gotują. Jest barszcz czerwony i najprawdziwsze mielone. Po raz pierwszy od dłuższego czasu używam sztućców, a nie samych rąk do jedzenia.

Przy stole rozmowa o wędkowaniu, co i jak najlepiej się łowi. Także w Nilu. Na ścianach obrazki polskich samolotów, mapa świata, Afryki, Sudanu, jest tablica ogłoszeń z nazwą „Akcja Sudan" i rozkładem zadań.

Po obiedzie mechanicy udają się na sjestę i odpoczynek. Zostaję z kierownikiem, panem Wiesławem i jego żoną, która jest księgową.

Firma jest w Sudanie od 30 lat. Ostatnio ma słabszy okres, ale w zeszłym roku trafił się dobry kontrakt w Algierii, szarańcza, mało do roboty, ale niezłe pieniądze. – Teraz wegetacja – mówi kierownik – Czekanie na sezon. Za każdym razem trzeba stawać do przetargu, jeśli się wygra to się pracuje. Konkurencja rośnie, są Bułgarzy, my z Unii Europejskiej mamy inne przepisy, sprowadzamy inspektorów, by sprawdzali maszyny. Inni ciągle mogą uprawiać partyzantkę. Jesteśmy więc drożsi.

Poza tym w Sudanie o wszystko trzeba walczyć, jeśli się przestanie, nie stoi się w miejscu, ale cofa.

Pracują głównie dla państwowych firm, a te rzadko płacą w terminie. Niekiedy trzeba nawet czekać latami na należność. Samoloty są coraz starsze, świat przechodzi na inne maszyny, głównie amerykańskie, firmy się przebranżawiają, np. na gaszenie pożarów. – Ale antki mogą latać tylko tutaj, w innych krajach nie mają szans, są za drogie w eksploatacji. Kurs dolara spada, w kraju wszystko drożeje, a tu nawet trudno o paliwo lotnicze. Ostatnio sprowadzaliśmy je z Polski, a część z Egiptu.

– Czy to dobra praca? – pytam naiwnie.
– Są lepsze kontrakty niż Sudan – pada lakoniczna odpowiedź.

Jarosław Sępek / sempeck.pl

 Dokument bez tytułu