Mój dzień w Afryce: Przyjemności podróżowania publicznym transportem

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Mój dzień w Afryce: Przyjemności podróżowania publicznym transportem

Afryka to kontynent w podróży. Ludzi wciąż gdzieś gna, ciągle są w drodze – jedni jadą z całym swoim dobytkiem na targ, inni odwiedzić krewnych, matki wiozą dzieci na szczepienie do odległej przychodni, młodzi mężczyźni jadą do pracy. W dalekobieżnych autobusach można trafić zarówno na szefa ekskluzywnego kurortu na Zanzibarze, obrotnego biznesmena krążącego między kontynentami, jak i zwykłych biedaków. A każdy, kogo zagadniesz z chęcią opowie Ci o sobie oraz dlaczego i dokąd jedzie. Może z wyjątkiem skutych kajdankami więźniów, często wprowadzanych gęsiego pomiędzy siedzenia.

W autobusach ma się wrażenie, że Afrykańczycy w podróży są cały czas… tak, jakby ich cały świat był podróżą. A droga, którą mają do przebycia ma zupełnie inny wymiar niż dla Europejczyków. Jest celebrowana, traktowana z nabożeństwem. Może przynieść nieoczekiwane wydarzenia, oznaczać narażenie się na niebezpieczeństwo lub zmiany, może też przedłużyć się w nieskończoność. Do podróży podchodzi się z szacunkiem.

Podróż to nie tylko sposób na przemieszczanie się. To okazja do nawiązania szeregu cennych znajomości oraz, co bardzo istotne, do zaopatrzenia się w towary dostępne tylko w niektórych częściach kraju. Tak jest w Mozambiku, gdzie transport bywa utrudniony przez fatalne drogi i częste powodzie. Większość dalekobieżnych autobusów jadących wzdłuż mozambijskiego wybrzeża wyrusza w trasę jeszcze przed świtem. Po to, żeby dotrzeć do celu zanim zajdzie słońce.

Autobusy są stare, do granic możliwości wypełnione ławkami dla pasażerów. Każdy centymetr na pokładzie jest zajęty: przez ludzi, bagaże i… przez zakupy właśnie, robione przez wszystkich podróżnych po drodze. Trudno uwierzyć, że do pojazdu zapchanego do granic możliwości już na pierwszym przystanku nie tylko wsiadają kolejni chętni, ale też są wciągane przez okna worki wypełnione kokosami, ananasy, kiście bananów, wiadra pomidorów – wszystko co po drodze ktoś wyhoduje i zechce sprzedać, oczywiście w półhurtowych ilościach.

Do celu nie dojeżdża więc zwykle osobowy pojazd, ale połączenie tira, magazynu z żywnością i sklepu meblarskiego. Ja sama w końcu ulegam, a oprócz standardowego, obsmarkanego niemowlaka, który zwykle jest mi sadzany na kolanach na samym początku podróży, miewam pod nogami worek z kukurydzą, albo dwa worki kokosów, opieram się na zwiniętym gąbkowym materacu wciśniętym pomiędzy mnie a okno, a na półce nad moją głową ktoś zapobiegliwy stawia miednicę wypełnioną suszonymi kalmarami… I niezmiennie odpowiadam, gdy ktoś zada mi pytanie, o to, jak najbardziej lubię podróżować po Afryce: Jak to jak? Publicznym transportem!

Marta Surowiec

 Dokument bez tytułu