afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Afrykańskie wyzwania

Argument kolonialny tylko częściowo tłumaczy słabość systemów prawnych w większości państw Afryki oraz komunikacyjną przepaść między władzą a wyłaniającymi ją społecznościami.

Z perspektywy Zachodu czy Północy Afryka zawsze wydawała się leżeć jakby na uboczu. Wprawdzie już w starożytności powstały tam wpływowe państwa, a wielkie cywilizacje śródziemnomorskie handlowały z jej miastami, toczyły z nimi wojny i uprowadzały z nich niewolników, ale kontakt ów w znacznej mierze ograniczał się do północnych krańców kontynentu: Egiptu, Cyrenajki czy Kartaginy, oddzielonych od jego większej części pasem najbardziej rozległych pustyni globu. Dalej na starożytnych mapach były już tylko białe plamy: sawanny i dżungle, gdzie, jak mawiano, „mieszkały lwy” (ubi sunt leones).

Dopiero kilkanaście wieków później, w czasach ekspansji kolonialnej, europejscy kartografowie wypełnili w końcu puste miejsca w atlasach. Znamienne jest jednak, że w potocznym rozumieniu ten zasadniczy podział Afryki, rodem z antyku, utrzymał się do dziś. W końcu często stosowane określenie „Maghreb” (po arabsku: „zachód”) jednoznacznie przeciwstawia nazywany region Afryce „właściwej”, czyli subsaharyjskiej, zaś w powszechnej świadomości utrwala przekonanie, iż Libia, Tunezja bądź Algieria stanowią raczej przedłużenie Bliskiego Wschodu niż część Afryki… I chociaż w ciągu ostatniego półwiecza wiele się zmieniło: w gruzach runął wyłoniony w XIX stuleciu porządek kolonialny, powstały mechanizmy i instytucje współpracy regionalnej państw afrykańskich (łącznie z najbardziej prestiżową, acz wciąż niezbyt skuteczną Unią Afrykańską), a kilku czarnoskórych polityków (czy, jak woleliby niektórzy: szarlatanów) odwołuje się do pojęcia wspólnej, panafrykańskiej tożsamości i wrażliwości – to prawdziwa jedność Afryki (skądinąd niezbędna do rzeczywistego wprzęgnięcia jej w globalny system ekonomiczny) pozostaje wciąż raczej dość mgliście zarysowywanym zadaniem do wykonania niż takim, które można by umieścić w rubryce: „projekty zrealizowane”. Lista podobnych – a zapewne także i pilniejszych – wyzwań stojących przed współczesną Afryką jest zresztą bardzo, bardzo długa.

Bodaj najbardziej uderzającą cechą rozlicznych analiz dotyczących problematyki afrykańskiej jest zdumiewający kontrast między potencjałem Afryki a jej relatywną pozycją w tabelach światowego rozwoju. Oto bowiem drugi pod względem obszaru (przeszło 30 milionów kilometrów kwadratowych; terytorium Unii Europejskiej to, dla porównania, mniej więcej jedna siódma Afryki) i liczby ludności (która w tym roku przekroczyła miliard – to z grubsza dwa razy więcej niż w Europie) kontynent od lat plasuje się w czołówkach rankingów najbardziej niepożądanych zjawisk: ubóstwa, zadłużenia, korupcji, analfabetyzmu, braku dostępu do technologii informacyjnych i komunikacyjnych itd. Jest tak pomimo ogromnych złóż bogactw mineralnych, które, jak mogłoby się wydawać, powinny szybko dźwignąć kontynent do góry! W Afryce wydobywa się przecież prawie połowę światowych zasobów diamentów, chromu, platyny oraz jedną trzecią złota; w postępie geometrycznym wzrasta wydobycie ropy naftowej i gazu ziemnego ze stosunkowo niedawno odkrytych złóż w Sudanie i Gwinei Równikowej (Nigeria i Libia od lat należą do światowych potentatów w pozyskiwaniu tych surowców). Jednocześnie nie dają o sobie zapomnieć niektóre statystyki: na przykład te, które wskazują na to, że średnia długość życia w Suazi wynosi 40 lat – 90 procent śmiertelnych zachorowań na malarię przypada na Afrykę subsaharyjską – 135 milionów dorosłych mieszkańców tego regionu nie potrafi czytać – dzienna wartość kaloryczna posiłków większości Erytrejczyków jest niższa od minimum określonego przez Światową Organizację Zdrowia – roczny dochód w przeliczeniu na jednego mieszkańca wynosi w Kongu około 90 dolarów…

Faktem jest, że poziom cywilizacyjnego zapóźnienia Afryki stał się sam w sobie przedmiotem gorących sporów: eksperci i politycy często podważają wiarygodność danych, którymi posługują się ich konkurenci, lub krytykują metodologię badań. Ale faktu istnienia zasadniczych dysproporcji między rozwojem Afryki a, na przykład, rozwojem Azji, nikt poważnie nie kwestionuje. Nie da się również nie zauważyć wielu afrykańskich kryzysów, które w ostatnim ćwierćwieczu mobilizowały światową opinię publiczną do rozmaitych, najczęściej spóźnionych interwencji: od klęsk suszy i głodu (Etiopia) oraz epidemii HIV/AIDS, poprzez wojny domowe (Sudan, Sierra Leone, Kongo), ludobójstwo (Rwanda) aż po przypadki częściowego upadku państw (Somalia) lub skrajnej niekompetencji rządów prowadzących zasobne narody ku bankructwu (Zimbabwe). Katalog afrykańskich plag i nieszczęść zbyt długo sprawiał wrażenie „otwartej powieści”, do której co kilka miesięcy dopisywano kolejny rozdział powodujący dalekosiężne skutki w ekonomii lub ekologii bądź kosztujący życie setek tysięcy ludzi…

Jednocześnie światowe media informowały o nieskuteczności pomocy rozwojowej, która często zasilała prywatne konta skorumpowanych polityków afrykańskich (ktoś ukuł nawet dość cyniczne powiedzenie na temat finansowej pomocy zagranicznej jako działania polegającego na zabieraniu biednym w zamożnych krajach i dawaniu bogatym w uboższej części świata) albo służyła do zakupów broni i umacniania autorytarnych reżimów, zamiast przyczyniać się do budowy studni, dróg, szkół i szpitali. W rezultacie afrykański marazm tylko się pogłębiał. Choć, gwoli ścisłości, trzeba dodać, że prawie ćwierć wieku po przełomowych koncertach Live Aid, które w lipcu 1985 roku na trwałe powiązały w świadomości Zachodu altruizm z afrykańskimi problemami, kontrola nad przepływem i wydatkowaniem pieniędzy z funduszy rozwojowych znacznie się poprawiła.

TADEUSZ JAGODZIŃSKI, dziennikarz, b. pracownik Sekcji Polskiej BBC, absolwent London School of Economics and Political Science.

MANDISI MAJAVU, niezależny dziennikarz południowoafrykański, mieszka w Kapsztadzie.

Więcej na łamach grudniowego „Znaku”. Polecamy!

 Dokument bez tytułu