Z książek poświęconych Afryce autorstwa zagranicznych pisarzy i reportażystów najwięcej wznowień w okresie PRL doczekały się „Zielone wzgórza Afryki”.
Autorem „The Green Hills of Africa” był zdobywca Nagrody Pulitzera (1953) i Nobla (1954) – Ernest Hemingway (1899-1961). Utwór ten stanowi zapis wspomnień z wyprawy Afryki Wschodniej przedsięwziętej przez Hemingwaya z żoną, Pauliną Marią Pfeiffer (1895-1951) na przełomie 1934 i 1935 roku.
Wspomnienia z pobytu w Afryce Hemingway publikował w czasopiśmie „Colliers” i „Scribner`s Magazine”. Ich połączenie i wydanie jako „The Green Hills of Africa” (1935) składa się z czterech części: „Łowy i rozmowa”, „Łowy wspominane”, „Łowy i niepowodzenie”, „Łowy jako szczęście”. To właśnie dzięki Hemingwayowi swahilijski wyraz „safari” (podróż) wszedł do masowego użycia w języku angielskim.
Najbezpieczniej zaklasyfikować utwór ten na pogranicze nurtów literatury łowieckiej, przygodowej, reportażu podróżniczego. Hemingway skupia swą opowieść na safari, łowach z bronią palną prowadzonych na afrykańskiej sawannie.
Większość refleksji socjologiczno-filozoficznej snutej przy wieczornym ognisku poświęcona była prozie Tołstoja, Stendhala, Dostojewskiego, Flauberta. Refleksja krytyczna ogranicza się zatem do literaturoznawstwa zachodnioeuropejskiego, wydarzeń w Europie i Stanach Zjednoczonych. Pisarz unika analizy afrykańskich problemów – dostrzega je i umieszcza w tle (kilkukrotny opis Afrykańczyków uciekających przed głodem stanowi w większym stopniu element dodatkowy romantycznego krajobrazu).
Spośród Afrykańczyków najwięcej miejsca poświęca myśliwym, tropicielom. Zauważalna jest wyraźna fascynacja Hemingwaya Masajami: „Był to najroślejszy, najlepiej zbudowany i najdorodniejszy lud, jaki kiedykolwiek widziałem, i pierwsi naprawdę beztrosko weseli ludzie, jakich spotkałem w Afryce” [2]. Charakteryzuje ich z życzliwością, podkreśla godność i dostojność.
Pod koniec utworu pisarz starał się podsumować swój pobyt w Afryce, uzmysławiając czytelnikowi skalę „własnej obsesji” Afryką[3]: „Jasne, że tu nie można wyżyć. Każdy to mówi. Przylatuje szarańcza i zżera zbiory, monsun zawodzi, deszcze nie przychodzą i wtedy wszystko zsycha i obumiera. Kleszcze i muchy zabijają mydło, moskity przynoszą febrę i pewnie można złapać malarię (…) Kochałem ten kraj i czułem się tu jak u siebie (…) Kontynent starzeje się prędko, kiedy już raz tam zjedziemy. Tubylcy żyją z nim w harmonii. Natomiast cudzoziemiec niszczy wszystko, wycina drzewa, osusza teren (…) Wrócę jeszcze do Afryki, ale nie po to, aby się z niej utrzymywać (…) Ale wrócę tam, gdzie jest mi dobrze żyć, żyć naprawdę (…) umiem się poznać na dobrym kraju. Tutaj jest zwierzyna, dużo ptaków i lubię krajowców. Tu mogę polować i łowić ryby. To i pisanie, czytanie i oglądanie obrazów jest wszystkim, co lubię robić”[4].
Dodajmy, że pierwsze amerykańskie wydanie książki nie zjednało pisarzowi słów uznania krytyki. Piętnowano dyletanctwo Hemingwaya, grafomańskie i nasycone egzotyzmem opisy Afryki. Recepcja taka wpędziła pisarza w głęboko depresję. „De gustibus non est disputandum” – w PRL żadna inna książka poświęcona Afryce nie była wznawiana tak często.
Błażej Popławski
Przypisy:
[1] Wyd. „iSkry”: 1959, 1965, 1967, 1980, 1984, 1987.
[2] E. Hemingway, Zielone wzgórza Afryki, Warszawa 1987. s. 132.
[3] Ibidem, s. 168-169.
[4] Ch. Ondaatje, Hemingway in Africa: the Last Safari, New York 2003.