Powinniśmy zaakceptować Mugabe – mówi przedstawiciel frakcji rozłamowej w opozycyjnym Movement for the Democratic Change (MDC), Gabriel Chaibva. Nie zgodzimy się na sankcje wobec Zimbabwe – twierdzą południowoafrykańskie władze. Wojna o stołek prezydenta trwa.
Po potępieniu przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską (UE), Mugabe ma się nadal bardzo dobrze. Po raz kolejny zdobył władzę i nic nie jest w stanie mu zagrozić. Unia Afrykańska (UA) nie zganiła zimbabweańskiego prezydenta, bo nie mogła krytykować jednego ze swoich ludzi. Tym bardziej, że dla wielu afrykańskich przywódców jest on nadal uosobieniem bojownika z kolonializmem. Wśród rządzących Afryką nie brakuje jego towarzyszy broni bądź działaczy, którym kiedyś Mugabe pomógł.
Zachód wciąż jest utożsamiany z kolonializmem. Czy zatem można mieć pretensje do Afrykańczyków, że mają za złe Wielkiej Brytanii czy Francji okres kolonialnej okupacji? I czy teraz powinni zachować się jak skarcone dzieci, kiedy UE z towarzyszeniem Stanów Zjednoczonych twierdzi, że wie lepiej niż mieszkańcy Zimbabwe? Oczywiście jest jeszcze druga strona medalu. Wielu z afrykańskich przywódców rządzi dzięki wsparciu dawnych kolonialnych potęg, krytycznych wobec Mugabe. Zresztą kiedy Zachód krytykuje prezydenta Zimbabwe, inni dyktatorzy, tacy jak Teodoro Obiang Nguema śpią spokojnie, dzięki poparciu krajów, występujących dziś we wspólnym „koncercie” przeciwko Mugabe.
Nie można jednak stwierdzić, że w Zimbabwe dzieje się dobrze. Ostatnia kampania wyborcza pokazała, że demokracja oraz wolne i uczciwe wybory są farsą, reżyserowaną przez Mugabe i jego sympatyków, którzy brutalnie rozprawiają się z każdym, kto sprzeciwi się woli prezydenta. A przez polityków cierpią przede wszystkim Zimbabweańczycy. Sterroryzowani, nie mający zbyt wielkiego wyboru między Mugabe a nieudolnym liderem opozycji, Morganem Tsvangirai’em, podporządkowują się woli silniejszego. Bo to właśnie z pozycji siły, mając za sobą bojówki złożone z weteranów walki o niepodległość Zimbabwe, służby bezpieczeństwa i wojsko, występuje Mugabe. Przemoc wobec jego przeciwników stała się niezbędna. Zimbabweańczycy przestali wierzyć Mugabe. A on, żeby ocalić swoją władzę i życie zasłania się żelazną pięścią żołnierzy, policjantów i członków paramilitarnych bojówek.
Tsvangirai przy Mugabe wypada jako słaby polityk. Wycofał się przed druga turą, zaraz po pierwszym głosowaniu wyjechał na kilka tygodni z Zimbabwe, zaś po wycofaniu się z wyborczej rywalizacji, schronił w murach holenderskiej ambasady. Jego partia, MDC przeżyła już rozłam w 2005 roku i do dziś funkcjonuje pod dwiema postaciami – MDC Tsvangirai’a i MDC rozłamowców. O ile Tsvangirai jest silniejszy od frakcji rozłamowej, to samo rozdrobnienie opozycji osłabia jego skuteczność.
Stąd nie można się dziwić temu, że Mugabe chętnie zaprasza rozłamowców do siebie. Jeden z nich, Chaibva, pojawił się nawet na inauguracji jego szóstej kadencji, a teraz mówi, że opozycja powinna zaakceptować Mugabe. Tyle, że Mugabe nie jest jedynym problemem. Mugabe to też dowódcy armii i wywiadu, którzy sterują decyzjami prezydenta, w niewidoczny dla wielu sposób.
Ostatnio w sprawie Zimbabwe głos zabrał kontrowersyjny prezydent Gambii, Yahya Jammeh. Nazwał on Tsvangirai’a „chłopczykiem” na usługach Zachodu. Podkreślił też, że żaden obcy kraj nie może narzucać swojej woli Zimbabwe. A powiedział, to prezydent, który obwieścił światu, że potrafi leczyć ludzi z HIV/AIDS, i za nic ma prawa człowieka.
Te obce kraje, a przede wszystkim USA, zapowiadają już wprowadzenie nowych sankcji przeciwko Mugabe. Bedą też starały się doprowadzić do przyjęcia specjalnej rezolucji wymierzonej w prezydenta Zimbabwe przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Napotkają w niej jednak na opór krajów przyjaznych Mugabe, czyli Chin i Rosji. Politycy na salonach dyskutują, media rozpisują się o strasznym przywódcy Zimbabwe, a Zimbabweańczycy znajdują się wciąż w beznadziejnej sytuacji.
Tymczasem w piątek, Mugabe, wracając do Zimbabwe z ostatniego szczytu UA, na którym uniknął potępienia ze strony afrykańskich przywódców, został przywitany jak bohater. Jego zwolennicy czekali na lotnisku w Harare. A on sam powiedział: „Jeśli opozycja chce rozmawiać o wspólnym rządzie musi mnie zaakceptować”. Na razie opozycja Tsvangirai’a mówi uznaniu Mugabe prezydentem zdecydowane NIE.