Prezydent Robert Mugabe staje dziś znowu do wyborów. Jednak nazywanie wyborami tego co dzieje się w Zimbabwe jest dużym nadużyciem. Bo jaki wybór mają Zimbabweańczycy, jeśli na prezydenta kandyduje tylko Mugabe?
Opozycja i jej lider, Morgan Tsvangirai, który był dotychczasowym rywalem Mugabe w wyścigu o prezydencki fotel, twierdzą, że w tej sytuacji wybory są farsą. Jeszcze zanim Tsvangirai wycofał się z ich drugiej tury, opozycyjny Movement for the Democratic Change (MDC) ostrzegał, że w kraju rządzonym przez Mugabe nie ma mowy o wolnej i uczciwej wyborczej dogrywce.
Po 28 latach rządów Mugabe nie spełnił swoich obietnic. Zimbabwe zamiast się rozwijać popadło w kompletną ruinę. Dziś poziom inflacji składa się już z 7 cyfr, a zimbabweańskie dolary straciły na jakiejkolwiek wartości. Natomiast sami Zimbabweańczycy muszą szukać chleba i pracy w innych krajach Afryki, zwłaszcza w sąsiedniej RPA. Ten wzrost liczby zimbabweańskich imigrantów budzi ksenofobię wśród Południowoafrykańczyków, oskarżających przybyszy z północy o rosnące bezrobocie i przestępczość. Dlatego problem Zimbabwe, nie jest wyłącznie problemem jednego kraju.
Mugabe rządzi i jest pewny swojej władzy, dzięki wsparciu armii. Wiele wskazuje na to, że tak naprawdę rządzą generałowie, którzy z Mugabe znają się od czasów walki o niepodległość Zimbabwe. Wśród nich są generałowie Constantine Chiwenga – dowódca zimbabweańskiej armii, Augustine Chihuri – odpowiedzialny za policję, Paradzai Zimondi – szef więziennictwa oraz marszałek lotnictwa, Perence Shiri. To oni mają największy wpływ na to co dzieje się w Zimbabwe. Wszyscy czworo oficjalnie popierają Mugabe i jego partię, Zimbabwe African National Union – Patriotic Front (ZANU-PF). Wiedzą, co robią, bo to Mugabe zawdzięczają swój majątek, na który dziś składa się ziemia skonfiskowana białym farmerom.
Oficjalnie Mugabe rządzi sam. I to on jest prezydentem, a nie jakaś wojskowa junta. Jak twierdzi kłamstwa opozycji są inicjowane przez wrogów Zimbabwe, takich jak Wielka Brytania czy USA. W czwartek nic nie wskazywało na to, że piątkowych wyborów nie będzie. Dzieje się tak wbrew apelowi Southern African Development Community (SADC), wystosowanym w środę, aby termin drugiej tury głosowania na prezydenta został przełożony.
Sąsiedzi Zimbabwe są coraz bardziej naciskani przez Waszyngton i Londyn, które nie chcą widzieć Mugabe u władzy. Do krytków Mugabe dołączył były prezydent RPA, Nelson Mandela. Jednak kraje wchodzące w skład SADC wierzą w to, że jedyną szansą na rozwiązanie kryzysu w Zimbabwe są rozmowy opozycji z Mugabe. Można wątpić w to, czy takie rozmowy w ogóle dojdą do skutku. Dla Mugabe pozostanie przy władzy jest sprawą życia i śmierci. Z kolei opozycja mówi, że jeśli Mugabe nie zrezygnuje z dzisiejszych wyborów, to negocjacji nie będzie.
Mugabe dążył do drugiej tury wyborów, bo chce w ten sposób występować jako silniejsza strona w walce o władzę z opozycją. Głosowanie ma mu dać legitymację prawną do dalszego sprawowania rządów. O to, że ludzie na niego zagłosują może być spokojny. Tym bardziej, że nie ma żadnej konkurencji, a jego bojówki „zmobilizują” swoimi metodami elektorat obecnego prezydenta. Wybory odbędą się, pomimo opinii niektórych prawników, że termin ich drugiej tury został wyznaczony przez zimbabweańską komisję wyborczą po czasie przewidzianym prawem wyborczym, czyli po 21 dniach. W tej sytuacji to Tsvangirai powinien zostać ogłoszony prezydentem, skoro zdobył 47,9% głosów wobec 43,2% głosów poparcia zdobytych przez Mugabe.
Tyle, że Tsvangirai po wycofaniu się z wyborów nadal przebywa w ambasadzie Holandii. Natomiast sekretarz generalny MDC, Tendai Biti, który trafił do więzienia i jest oskarżony o zdradę stanu, usłyszał w czwartek, że może wyjść z aresztu za kaucją. Musi jednak pozostać do dyspozycji sądu i policji.