Kiedy byłem dzieckiem, nie kupowaliśmy zabawek, ale sami je wytwarzaliśmy. Tacy byliśmy pomysłowi! Na przykład piłki robiliśmy z kauczuku. Brało się wtedy mały palec, kładło się na niego trochę białego lateksu z drzewa kauczukowego, potem na to trochę gliny z piaskiem, potem znowu lateks aż do oporu, czyli około siedmiu warstw.
Następnie trzeba było poczekać, aż to wszystko wyschnie, zdjąć z palca i nadmuchać, jak piłkę. Robił się z tego taki wielki balon. Ale jeszcze nie można było tym grać, ponieważ był za delikatny i mógł łatwo pęknąć. Aby wzmocnić konstrukcje, posługiwaliśmy się w dalszym ciągu sokiem kauczukowym: braliśmy trochę i suszyliśmy, następnie owijaliśmy balon, nadając mu jednocześnie kształt kuli. Piłka była biała i każdy, kto chciał, mógł ją pomalować na jakiś ciekawy kolor. To była niezła zabawa!
Robiliśmy też samochodziki z drutów. Ktoś, kto miał żyłkę do rysunku i projektowania rysował wtedy szablon luksusowego pojazdu na kartonie, a reszta to wycinała i sklecała te druty na kształt i podobieństwo projektu. Albo też wycinaliśmy samochody z drewna lub wykorzystywaliśmy specjalne, suszone owoce, których nazwy nie pamiętam. Były one bardzo twarde i solidne tak, że nawet dwie osoby do takiego samochodu mogły wsiąść i jechać- taki był! Czy jeździł pytasz? A i owszem, jeździł, tylko ktoś to musiał ciągnąć…
Produkowaliśmy też broń. Z drewna i części rowerowych takich jak rury i dętka. Broń działała na zapałki! Zapalnik robiliśmy z siodełka, zasuwki i sprężyny. I strzelało, że świst! Albo jak nie broń, to chociaż kapiszony, z papai. Albo łuki ze specjalnych, elastycznych drzew. Czuliśmy się wtedy jak Robin Hood i drużyna z lasu Sherwood.
A nocą bawiliśmy się w chowanego. Ktoś stał i odliczał, jak zespół był złośliwy, to nawet do dwustu. My chowaliśmy się po wszystkich kątach i trzeba było nas odszukać. Albo graliśmy w księżycową grę. Siadaliśmy wtedy w kole twarzą do środka, zaś z tyłu ktoś chodził z chustką i musiał ją za kimś położyć. Nie wiedzieliśmy, za kim, bo nie mogliśmy podglądać, musieliśmy to wyczuć intuicyjnie. Kto zgadł, brał chustkę i gonił tego, kto ją tam położył, przegrany szedł do środka koła. Kto nie zgadł, tez szedł do środka.
Pamiętam, że importowane zabawki miałem dopiero w seminarium, a wcześniej, wszystko było wytworem naszych rąk. I czasem, jak wyjątkowo coś się komuś udało, na przykład zrobił bardzo solidny samochód, mógł go nawet sprzedać!
Tak moja droga, gdy byliśmy dziećmi nie znaliśmy słowa nuda. I nawet jak kogoś nie było stać na zabawki, mógł je sam zrobić, przy odrobinie fantazji, cierpliwości i dobrej woli. I przyjaciół, bo bez nich nic nie miałoby sensu.
Ponieważ Tata, z natury rzeczy, podał tylko zabawy, w jakie bawili się chłopcy czuję się w obowiązku przytoczyć kilka zabaw dziewczynek.
Kiedy byłam mała uwielbiałyśmy z koleżankami wycinać tekturowe laleczki i robić im z papieru cudowne i kolorowe ubranka, im bardziej skomplikowana konstrukcja, tym lepiej. Tak więc wycinałyśmy bluzki, spódnice, paski, buty a nawet papierowe fryzury i kwiatki i wymienialiśmy się tym wszystkim na podwórkowym rynku.
Grałyśmy też w gumę, tylko że zamiast gumy, wszyscy używaliśmy sznurka, i do dzisiaj szczerze mówiąc nie wiem, dlaczego, czy z braku gum, czy z zamiłowania do wyzwań. Bardzo popularną zabawą było tez rysowanie domków na piasku czy gra w klasy. Smażyłyśmy tez jajka na asfalcie, oczywiście w upalne dni.
Dużo rysowałyśmy, szyłyśmy lalki, robiłyśmy plecionki i ozdoby z koralików i różnych traw i grałyśmy na instrumentach czy strzelałyśmy z łuków, które robili nam chłopcy.
Dlatego, zgodnie, za Tatą mogę powtórzyć, że przy odrobinie fantazji i zgranej paczki przyjaciół nuda na pewno nikomu nie groziła!
Komba Kasima Kanda i Catherine