Na początku stycznia 2017 roku Stefan Żywotko skończył 97 lat. Dla JS Kabylie jest tym, kim Alex Ferguson dla Manchesteru United czy Arsene Wenger dla Arsenalu. To szkoleniowiec, który na swoim koncie ma tyle zagranicznych sukcesów, że nikt z polskich trenerów nie może mu dorównać, przynajmniej jeżeli chodzi o piłkę w klubowym wydaniu. Z algierskim klubem dwa razy był klubowym mistrzem Afryki i aż siedem razy zdobywał mistrzostwo kraju! Ma też swój udział w sensacyjnym zwycięstwie Algierczyków nad RFN w mistrzostwach świata w 1982 roku. Podczas mundialu w Hiszpanii miał zresztą prowadzić „Lisy Pustyni”. Oto wciąż mało znana historia sędziwego trenera z Kresów.
Stefan Żywotko urodził się 9 stycznia 1920 roku we Lwowie. O niewiele ponad rok jest starszy od innego lwowiaka, legendarnego Kazimierza Górskiego, z którym grał zresztą podczas okupacji w Spartaku Lwów. Potem ich drogi nie jeden raz krzyżowały się ponownie.
Po zakończeniu piłkarskiej kariery Żywotko z powodzeniem radził sobie jako trener. Do I ligi awansował z Arkonią Szczecin, Pogonią czy w połowie lat 70. z Arką Gdynia. Spod jego ręki wyszło wielu znakomitych piłkarzy, z reprezentantem Polski Januszem Kupcewiczem na czele.
W końcu, w drugiej połowie lat 70., ówczesne władze zgodziły się na jego zagraniczny wyjazd. – Była w tym czasie grupa trenerów, którą wytypowano do takiego wyjazdu. Ja znalazłem się w niej ze względu na wyniki prowadzonych przez mnie drużyn. Choćby awansu wywalczonego z Arką do I ligi. Miałem jechać do Kuwejtu razem z Kaziem Górskim. Mieliśmy już nawet podpisane kontrakty. Po olimpiadzie w Montrealu wszystko się jednak skomplikowało. Miał być złoty medal w piłce, a go nie było i prezes czy ktoś w ministerstwie stwierdził, że nigdzie nie jedziemy. Kaziu Górski miał już paszport i pojechał do Grecji. Mnie jeszcze nie puścili, musiałem czekać. W końcu Polservice, bo to przez nich załatwiało się wtedy wszystkie zagraniczne wyjazdy, za co zresztą ściągali haracz, jak za zboże, wydał zgodę. Zgodę na wyjazd do Algierii, gdzie ściągano wtedy trenerów z krajów socjalistycznych. Wreszcie, przed Bożym Narodzeniem 1977 roku, udało mi się wyjechać – opowiada mieszkający w Szczecinie Żywotko.
Powyrzucali wszystkich trenerów
W Algierii panował wtedy ustrój, jak u nas w czasach PRL. – Władze zdecydowały się na wyrzucenie z pierwszoligowych klubów wszystkich miejscowych trenerów, a w ich miejsce ściągnięto cudzoziemców, żeby podnieść poziom – wspomina. Polski trener został szkoleniowcem ówczesnego mistrza kraju JS Tizi Ouzou (klub zmienił potem nazwę na JS Kabylie). Umowa została podpisana na 2 lata.
Jak było na początku pobytu w nowym kraju? – Nie znałem języka, więc były obawy, a pierwsze wrażenia były straszne. Wielkiej piłki, to tam nie było. Zresztą jakiś czas temu ambasador Algierii, który sam grał w piłkę, na jednym ze spotkań powiedział mi, że jak tam wtedy do nich przyjeżdżaliśmy grać, to chcieli z nami, jak najniżej przegrać. Przyjechałem do klubu, który był mistrzem kraju. Na początku jeździłem i przyglądałem się wszystkiemu. Po jakimś czasie trzeba było jednak coś zrobić, tym bardziej, że przystępowaliśmy do rywalizacji o klubowe mistrzostwo kontynentu. Pomyślałem, że najlepiej będzie wyjechać gdzieś na przygotowania, a gdzie lepiej, niż nad naszym morzem? Dodatkowo chciałem, żeby moi zawodnicy mieli też kontakt z inną piłką. Porozmawiałem z kierownikiem Arki i przyjechaliśmy do Gdyni na dwadzieścia dni. Przez dziesięć dni pomagała nam Arka, a przez kolejnych dziesięć Bałtyk, gdzie akurat oddano do użytku nowy, stadionowy hotel. Potem zresztą oba kluby, z rewizytą, gościły u nas – opowiada.
Zamach na prezydenta
Nie od razu przyszły oczekiwane sukcesy. – Pierwszy mecz z mistrzem Zairu w kontynentalnych pucharach mocno utkwił mi w pamięci. Po dwudziestu minutach prowadziliśmy 3-0, żeby skończyć na wyniku 3-2… Dyscypliny taktycznej żadnej, a rewanżu przegraliśmy 0-1 i tak skończyła się nasza przygoda w tej rywalizacji – mówi. Był rok 1978.
Żywotko w Tizi Wuzu i w krainie Kabylów, wśród dumnych Berberów, bo to oni zamieszkują północno-wschodnią Algierię, nie próżnował. Wkrótce piłkarze mogli korzystać z odnowy biologicznej czy nowej siłowni. Nowoczesne zaplecze pomogło w późniejszych sukcesach nie tylko klubu polskiego trenera, ale i całej algierskiej piłki. Żywotko pracował zresztą nie tylko z pierwszym zespołem, ale też z juniorami, z którymi trenował raz czy dwa razy w tygodniu. Miał zresztą swój sprawdzony i wypróbowany system pracy. – Siedem razy sięgaliśmy po mistrzostwo kraju, które starałem się zapewnić sobie już na trzy, cztery kolejki przed końcem rozgrywek. Dlaczego akurat tak? Bo w pozostałych do końca meczach dawałem pograć rezerwowym czy młodym zawodnikom, tak, żeby ich ograć i jak najlepiej przygotować do kolejnych rozgrywek. Czy Legia też tak nie powinna robić? – pyta retorycznie.
– Z Kabylów wywodzi się sam Zinedine Zidane czy inny reprezentant „Trójkolorowych” Karim Benzema. Zdolnych piłkarzy nigdy tam nie brakowało – mówił mi podczas Pucharu Narodów w Tunezji w 2004 roku Yassine Maloumi z gazety „Echibek”.
Nadszedł rok 1981. Drużyna JS Tizi Ouzou po raz kolejny wywalczyła mistrzostwo kraju i reprezentowała Algierię w rozgrywkach o klubowe mistrzostwo kontynentu. W I rundzie rywalem zespołu prowadzonego przez polskiego szkoleniowca było libijskie Al-Ahly z Trypolisu. Po remisie na wyjeździe 0-0, u siebie przyszła wygrana 2-1. Potem było już łatwiej, a ekipie Kabylów dopisało też trochę szczęścia. W 2 rundzie JS Tizi Ouzou eliminuje somalijski Horseed FC, w kolejnej Dynamos Harare z Zimbabwe. W półfinale rywalem ma być słynny, i najbardziej utytułowany klub Afryki, kairski Al-Ahli, ale do meczów nie dochodzi. 6 października 1981 w zamachu ginie prezydent Egiptu Anwar Sadat i z powodu napiętej sytuacji politycznej klub zostaje zmuszony do wycofania się z rozgrywek.
W finale Algierczycy spotkali się z innym utytułowanym klubem Czarnego Lądu AS Vita Club z Kinszasy. – Pierwszy mecz u siebie wygraliśmy 4-0, więc rewanż na boisku rywala był już formalnością – opowiada.
Na Czarnym Lądzie przeżył niejedno. Nie raz przekonał się, że wszystko może się zdarzyć… – Raz pojechaliśmy na mecz do Libii. Przyjeżdżamy, mamy grać, a tu okazuje się, że nie ma… sędziów. Miejscowi chcieli wystawić swoich rozjemców, na co my nie zgodziliśmy się. Czekaliśmy przez tydzień, tam na miejscu, na nowych, wyznaczonych przez afrykańskie władze sędziów, spokojnie przy tym trenując, a wszystko na koszt gospodarzy – mówi.
Miał poprowadzić reprezentację Algierii
Po tym wielkim sukcesie algierskiej piłki zespół, razem z polskim trenerem Stefanem Żywotko, został przyjęty przez ówczesnego prezydenta kraju Szadli Bendżedida. Nasz trener otrzymał wysokie algierskie odznaczenie.
Dostał też urlop i mógł wrócić do Polski odpocząć trochę. – Było to w grudniu 1981 roku. Lecieliśmy z Kenii do Belgii. W Brukseli któryś z zawodników podał mi gazetę, a tam informacja o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. No i tam moja wycieczka się skończyła. Wróciłem z powrotem do Algierii – opowiada.
To, jak się okazało, nie był jednak koniec perypetii. Wojskowa junta generała Jaruzelskiego kazała trenerowi Żywotko wrócić do kraju. Zrobiło się nerwowo, bo po takim sukcesie nikt nie chciał słyszeć o tym, żeby polski trener mógł opuścić klub, tym bardziej, że przymierzany był do roli selekcjonera, sposobiącej się akurat do wyjazdu na mistrzostwa świata do Hiszpanii, reprezentacji Algierii.
Ówczesny minister sportu kraju, który był też kibicem JS Kabylie, zagroził, że przymusowy powrót do Polski będzie się wiązał z wyrzuceniem z Algierii kilkudziesięciu polskich lekarzy pracujących tam na kontraktach… Ostatecznie Żywotko został więc w Afryce.
Niewiele brakowało, żeby poprowadził potem rosnącą w siłę reprezentację Algierii, która w 1982 roku pojechała na mundial w Hiszpanii, gdzie okazała się jedną z rewelacji, wygrywając w grupie B z RFN 2-1 i Chile 3-2. Kapitanem zespołu Algierii na tamtym mundialu był podopieczny Stefana Żywotko z JS Kabylie Ali Fergani, a w ekipie „Lisów Pustyni” byli jeszcze tej klasy gracze, co słynny Rabah Madjer, później gwiazda FC Porto, gdzie występował z naszym Józefem Młynarczykiem, czy świetny technik Lakhdar Belloumi.
O tym, że Algierczycy nie awansowali do kolejnej rundy zdecydował ostatni mecz w grupie pomiędzy Niemcami z Zachodu, a Austriakami. RFN, żeby awansować, musiał wygrać jedną bramką i tak się rzeczywiście stało. To od tego spotkania, ostatnie mecze w grupach na dużych międzynarodowych turniejach, zawsze są rozgrywane o tej samej porze.
– Chciano, żebym poprowadził reprezentację, ale jak widziałem te wszystkie kłótnie, kto ma grać, a kto nie, kogo powołać, to wolałem sobie dać spokój. Byłem trenerem klubowym, nie reprezentacyjnym. Kadrą kierował Mahieddine Khalef, który w klubie pracował razem ze mną i którego przyuczałem do trenerskiego zawodu, podobnie zresztą jak potem Ferganiego. Pomagałem zresztą w przygotowaniach, radziłem i byłem w stałym kontakcie z algierską kadrą. Po sensacyjnym zwycięstwie Algierczyków z Niemcami z Zachodu przestrzegałem przed kolejnym rywalem, jakim byli Austriacy. Mówiłem im: uważajcie przede wszystkim na Krankla. No i potem strzelił bramkę, a Austria wygrała 2-0 – wspomina.
Spotkanie z Kennethem Kaundą
Kolejny wielkie międzynarodowy sukces, kierowany przez trenera Żywotko JS Kabylie, bo taką nazwę nosił potem klub z Tizi Wuzu , odniósł w 1990 rok. Po wywalczeniu kolejnego mistrzostwa Algierii ponownie doszedł do finału afrykańskiego Pucharu Mistrzów Krajowych. Tam przeciwnikiem byli Zambijczycy, Nkana Red Devils. Rywalizacja była bardzo zażarta. W pierwszym meczu rozegranym w Algierze 1-0 dla JS Kabylie, na trybunach 70 tys. widzów. W rewanżu taki sam rezultat, tyle, że dla rywala.
– W Lusace, przed spotkaniem, na boisko wyszedł sam prezydent kraju Kenneth Kaunda. Pożonglował piłką, uderzył na bramkę. Bardzo miła osoba. Po meczu byliśmy u niego na przyjęciu. Mieliśmy tam trzy stuprocentowe sytuacje, ale nie udało się nam nic wykorzystać. W karnych mieliśmy więcej szczęścia, my trafialiśmy, oni przestrzelali – opowiada.
1990 był szczególny dla trenera Żywotko. – Chciałem wtedy zdobyć poczwórna koronę: mistrzostwo i puchar kraju, mistrzostwo Afryki i Superpuchar. Nie udało się wygrać tylko pucharowych rozgrywek w kraju. Wprowadziłem wtedy do gry młodego zawodnika. Nie dość, że przestrzelił wtedy karnego, do którego nie był wyznaczony, to jeszcze potem, grając na prawej obronie, zawalił bramkę – opowiada trener Żywotko, który przyczynił się też do wywalczenia, jedynego jak dotąd, mistrzostwa Afryki przez „Lisy Pustyni”.
W 1990 roku Algierczycy organizowali turniej o Puchar Narodów u siebie. W finale pokonali Nigerię 1-0. To jak na razie ich jedyne mistrzostwo kontynentu. W kadrze na tamten turniej było aż 7 graczy z JS Kabylie, wtedy czołowego klubu całej Afryki, o którego sile mogli się też przekonać nasi ligowcy. – Graliśmy raz sparing z Pogonią, którą prowadził wtedy trener Jezierski. Graliśmy w deszczu, a do przerwy było 4-0 dla nas. W przerwie, widząc zmoczone koszulki chłopaków, powiedziałem trenerowi Jezierskiemu, że jak chcą, to damy im nowe koszulki, a on mi na to: „ty mi nie dawaj koszulek, ty mi daj piłkarzy” – wspomina z uśmiechem trener Żywotko.
Musiał wracać do Polski
Potem sytuacja polityczna w Algierii zaczęła się komplikować. Władzę w kraju zaczęli przejmować radykalni islamiści. W 1990 roku wygrali wybory komunalne i regionalne, a rok później triumfowali w pierwszej turze wyborów parlamentarnych.
Wybuchła wojna domowa i „Dziadzi Stefan”, bo tak wołano na trenera Żywotko, po piętnastu latach pobytu w Algierii, musiał wracać do Polski. Z JS Kabylie 7 razy sięgał po mistrzostwo kraju. Dzięki temu klub jest najbardziej utytułowany w Algierii. Więcej tytułów na koncie niż „Kanarki”, bo taki jest przydomek ekipy z Tizi Wuzu, nie ma nikt inny. Do tego dochodzą dwa klubowe mistrzostwa Afryki i puchar Algierii zdobyty w 1986 roku. To osiągnięcia bez precedensu. „Dziadzi Stefan” miał pracować z klubem z Tizi Wuzu dwa lata, a pracował kilkanaście lat dłużej.
Z Algierią dalej utrzymuje kontakt. Po tym, jak przestał tam pracować, odwiedził ten północnoafrykański kraj dwukrotnie. W tym roku kontaktowali się z nim przedstawiciele Mouloudia Algier, czołowego klubu tamtejszej Ligue 1, którzy przebywali na obozie w Polsce. Trenowali akurat na Górnym Śląsku i namawiali pana Stefana, żeby ich odwiedził. To jeszcze nic. Działacze innego algierskiego klubu chcieli, żeby prawie stuletni pan Stefan przyjechał do nich na rok! Przygotował program treningowy, ustawił szkolenie… Z racji wieku i zdrowia nie mogło być jednak o tym mowy.
Kibice dalej jednak mogą zobaczyć pana Stefana na stadionie. – Chodzę dalej na Pogoń. Oczywiście, jak jest ciepło i kiedy nie pada – mówi z uśmiechem trener, który jest legendą algierskiej piłki.
„Jego nazwisko na zawsze będzie związane z wielką historią naszego klubu. Dbał nie tylko o wszystko związane z JSK, zawsze miał też w sercu Kabylów” – tak wspominają trenera Żywotko w Algierii.
Michał Zichlarz, Afrykagola.pl