Gdy kenijski rząd stara się walczyć z kryzysem żywnościowym poprzez import i dystrybucję jedzenia w najbardziej dotkniętych głodem rejonach kraju, coraz więcej ludzi w całej Kenii z trudem znajduje cokolwiek, co mogliby wrzucić do garnka.
52-letni Peter Munabi, mieszka w Kiberze, największym slumsie Nairobi. Opowiada, że ostatnio wyżywienie rodziny zależy prawie wyłącznie od szczęścia:
“Moja żona umarła na AIDS ponad 10 lat temu. Ja sam jestem nosicielem – poddałem się terapii ARV, biorę również leki na gruźlicę. Mieliśmy z żoną pięcioro dzieci, ale dwoje już umarło- również na gruźlicę. Teraz mieszkam z pozostałą trójką oraz pięciorgiem innych dzieciaków, które należą do mojej dalszej rodziny.
Jak żyła moja żona, byłem sprzedawcą – pracowałem w sklepie w mieście. Ale odkąd sam zachorowałem i muszę opiekować się dziećmi, jestem bezrobotny i łapię tylko dorywczą pracę. Mieszkamy wszyscy w jednej izbie, za którą muszę płacić 20 dolarów miesięcznie. Ledwo udaje mi się zarobić te pieniądze. Jednak największym problemem jest znalezienie jedzenia. Czasami, do Kibery docierają transporty darmowego jedzenia, które jest dystrybuowane przez rząd. Ale ostatnio, z powodu głodu w kraju, coraz trudniej coś dostać, bo wszyscy mają mało i walczą o każdy worek ryżu. Nawet dzisiaj – poszedłem do punktu dystrybucji myśląc, że coś dostanę, ale już nic nie zostało. Żyję właściwie jak ptak – zjadam wszystko, co uda mi się znaleźć. Leki też powodują, że jestem bardziej głodny – jak nie uda mi się zdobyć jedzenia, siedzę w domu i się trzęsę – z głodu i choroby.”
maru, IRIN