„Polscy wydawcy nie wierzą chyba, że literatura azjatycka, a zwłaszcza afrykańska może tu znaleźć czytelników. Podejmują próby: wydają jedną-dwie książki jakiegoś autora i jeśli nie sprzedadzą ich w satysfakcjonującym nakładzie, zaprzestają dalszych prób. Tymczasem na tym polu nie należy spodziewać się natychmiastowych sukcesów, to jest praca obliczona na lata.”
Czym spowodowana jest dość specyficzna praktyka wydawnicza stosowana w Polsce polegająca na notorycznej ignorancji autorów azjatyckich czy afrykańskich? W efekcie twórcy ci są w Polsce niemal całkowicie nieznani. Na ile określenie wydawniczego azymutu na Afrykę, Azję czy Karaiby jest świadomym znalezieniem rynkowej niszy a na ile wypełnieniem trudnej kulturotwórczej misji?
Polscy wydawcy nie wierzą chyba, że literatura azjatycka, a zwłaszcza afrykańska może tu znaleźć czytelników. Podejmują próby: wydają jedną-dwie książki jakiegoś autora i jeśli nie sprzedadzą ich w satysfakcjonującym nakładzie, zaprzestają dalszych prób. Tymczasem na tym polu nie należy spodziewać się natychmiastowych sukcesów, to jest praca obliczona na lata. Inna rzecz, że zastanawiające jest to, jak niewiele wydaje się w Polsce literatury japońskiej; po sukcesie Murakamiego można by sądzić, że wydawcy będą starali się szukać kolejnych japońskich autorów. Warto też dodać, że Murakami nie odniósł sukcesu od razu i że gdyby ktoś w Muzie w niego nie wierzył, to prawdopodobnie jego polska przygoda także trwałaby krótko.
Dlaczego my chcemy wydawać literaturę spoza obszaru Europy i Stanów Zjednoczonych? Nie dlatego, że jest to rynkowa nisza, choć z pewnością z biznesowego punktu widzenia można by tę dycyzję w ten sposób uzasadnić. Wydajemy tę literaturę dlatego, że odkryliśmy ją jakiś czas temu dla siebie i uważamy ją za o wiele ciekawszą od większości powieści pisanych przez autorów europejskich czy amerykańskich, które w swej istocie są nie tyle literaturą, co produkcją literacką. Tymczasem większość pisarzy pochodzących spoza naszego kręgu kulturowego tworzy nie dlatego, że chce na tym zarobić, tylko dlatego, że ma coś istotnego do powiedzenia. Boksują się z językami byłych kolonizatorów (co daje często znakomite rezultaty artystyczne), starają się uchwycić zmieniającą się rzeczywistość, zdefiniować własną tożsamość. Ich punkt widzenia jest odmienny od naszego, co nie znaczy, że nie mają do powiedzenia czegoś, co może się okazać ożywcze także dla nas. Wręcz przeciwnie. Interesują nas odmienne spojrzenia, odmienne estetyki. Szukamy czegoś, co jest zarazem wyraziste i autentyczne. I to właśnie znajdujemy w powieściach pisanych przez Afrykańczyków czy Azjatów.
Jak w warunkach wolnorynkowych radzi sobie tak kameralne, składające się z pasjonatów wydawnictwo? Proza Mabanckou uzyskała świetne noty recenzenckie, wśród czytelników zauważyłem tworzący się zdrowy snobizm na powieści z logo Karakteru. Co na rodzimym rynku wydawniczym może „mały”, a czego zazdrości potentatom?
Oczywiście, nie jest łatwo. Zaczynamy bez dużego zaplecza finansowego, za to ze sporym doświadczeniem w branży i z fantastycznym partnerem, wydawnictwem Czarne, które jest naszym dystrybutorem. Bez współpracy z większym wydawnictwem byłoby nam bardzo trudno przebić się z książkami do księgarń. Mały może sam decydować o swojej ofercie i sposobie przekazu (wyglądzie książki, informacjach o niej, sposobie prezentacji autora, doborze partnerów medialnych etc). Bez dużych pieniędzy nie można jednak prowadzić kampanii promocyjnych czy sprzedażowych, to jasne. Pytanie, na ile czytelnik, do którego chcemy dotrzeć, cieszyłby się, gdyby nasze książki miały drogie i intensywne kampanie reklamowe. Docieramy raczej do tych, którzy nie ulegają presji rynku i konsumpcjonizmu, są nastawieni na własne poszukiwania. Czasami zdarza się, że dobra książka jest przereklamowana albo reklamowana nieodpowiednio i wtedy odwracają się od niej ci, którzy mogliby ją najlepiej odebrać. To są problemy dużych. Nam póki co to nie grozi.
Pytanie dosyć banalne, ale zapewne nurtujące niejednego czytelnika: w jaki sposób namierzacie Państwo wydawanych przez siebie autorów? Jak wygląda budowanie stajni Karakteru?
Nasza praktyka nie różni się tu od działań innych wydawców; śledzimy zagraniczne publikacje, kontaktujemy się z agentami, jeździmy na targi książki, otrzymujemy propozycje od tłumaczy. Ponieważ interesujemy się tymi literaturami od wielu lat, mamy już „w głowie” wielu autorów, których chcielibyśmy wydawać. Teraz chodzi tylko o to, żeby znaleźć dla nich optymalne miejsce w planie i termin wydania. W przypadku wielu naszych autorów nie poprzestaniemy na jednej książce, zostaniemy im wierni. Ale staramy się też poszerzać naszą ofertę o nowe nazwiska, nowe języki, nowe poetyki.
Proszę opowiedzieć o planach wydawniczych Karakteru.
Już pod koniec października wystarujemy z drugą – obok prozatorskiej – serią, tym razem eseistyczną. Jesteśmy niezwykle szczęśliwi, ponieważ zostaliśmy wydawcami dzieł Susan Sontag. Na początek ukaże się wznowienie bardzo poszukiwanej, legendarnej książki pt.: O fotografii. To najważniejszy w historii tekst poświęcony fotografii jako zjawisku artystycznemu i społecznemu. Przygotowaliśmy nowe wydanie (poprzednie ukazało się w 1986 roku i były w nim jeszcze ingerencje cenzury!), poprawione, z nowym, pełniejszym słownikiem biograficznym etc. W przyszłym roku, w maju, ukaże się kolejna książka Susan Sontag, Widok cudzego cierpienia, napisane w 2002 roku uzupełnienie i rozwinięcie wątków z O fotografii. To będzie jej pierwsze polskie wydanie. W styczniu wydamy PGR, czyli książkę o polskim projektowaniu graficznym, o książkowym dizjanie. A w lutem kolejną powieść w naszej serii prozatorskiej, niezwykłą, magiczną, oniryczną powieść znanego już w Polsce pisarza z Mozambiku, Mia Couto pt. „Lunatyczna kraina” w znakomitym przekładzie Michała Lipszyca.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Mariusz Rajkiewicz