Wywiad: Alain Mabanckou

afryka.org Kultura Książki Wywiad: Alain Mabanckou

Alain Mabanckou urodził się w Republice Konga (Brazzaville). Ukończył studia prawnicze w Paryżu, potem był wykładowcą literatury frankofońskiej i afroamerykańskiej na Uniwersytecie Michigan w Stanach Zjednoczonych w latach 2001-2004. obecnie pracuje na prestiżowym Uniwersytecie Kalifornijskim- Los Angeles- UCLA. Jest autorem sześciu tomików poetyckich i sześciu powieści. „Kielonek”, opublikowany we Francji w 2005 roku, przyniósł mu rozgłos i nagrodę Prix des Cinq Continents. Za kolejną powieść, „Memoires du porc-épic”, rok póżniej otrzymał prestiżową Prix Renaudot. Alain gościł niedawno w Polsce, na zaproszenie krakowskiego wydawnictwa Karakter. Spotkał się z Mamadou w Warszawie.

Mamadou: Kiedy byłem w liceum, dwa tematy zaprzątały uczniom głowy. Z jednej strony myśl senegalskiego poety, Leopolda Senghora, który pisał: „emocja jest murzyńska a rozum hellenistyczny”. Z drugiej nigeryjski pisarz Wole Soyinka odpowiadał: „tygrys nie gada o swojej tygrysowatości, tygrys skacze”. Czy ta dyskusja jest dziś aktualna w Afryce?

Alain Mabanckou: – Ta dyskusja ciągle wraca. Senghor, Aime Cesaire byli zwolennikami ruchu „negritude -murzyńskość”, czyli waloryzacji czarnej cywilizacji. Wole Soyinka natomiast prezentuje odwrotną wizję, uważa, że przeznaczenie Czarnych nie polega na ciaglym powrocie do przeszłości. Trzeba patrzeć na przyszłość z innym nastawieniem. Dlatego właśnie napisał, że „tygrys nie spaceruje krzycząc o swojej tygrysowatości, tygrys skacze i zabija ofiarę”. Soyinka uważa, że tamci tylko ryczą, ryczą i nie przechodzą do działania. Na poziomie intelektualnym, ta dyskusja się toczy nadal. Niektórzy mówią, że to prawda, że są czarni, ale nie ma sensu ciągle o tym mówić. Czas rozwiązać problemy. Dlatego poruszają tematy dotykające współczesnych Afrykańczyków. Nie chcą się zajmować antologią przeszłości.

– Czytałem o twojej młodzieńczej pasji do książek. Podobno ojciec zabraniał ci czytania. Dlaczego?

– Podejście rodziców do lektury było inne, bardziej nieufne niż dziś. Większość rodziców nie chodziła do szkoły. Nie znając zawartości książek, sądzili, że to recepta Zachodu na zepsucie młodzieży. Po drugie sądzono, że książki, to sprawa zbyt powaźna, by pozostawić je dzieciom. Młodzi powinni czekać, aż osiągną odpowiedni wiek na lekturę. Ale z drugiej strony, im mocniej zabraniano nam książek, tym bardziej byliśmy ciekawi ich treści. Dlatego czytałem potajemnie.

– Zostańmy jeszcze trochę w świecie dzieci. Na swoim blogu, pisałem kiedyś o dzieciach afrykańskich i językach obcych. Gdybyśmy myśleli i pisali w jednym języku, może Afryka zdobyłaby więcej nagród Nobla w dziedzinie literatury. Czy języki obce nie hamują rozwoju dzieci w Afryce?

-Nie sądzę, aby języki obce hamowały rozwój dzieci. Odwrotnie. Pozwalają dzieciom rozumieć, że świat nie kończy się na domu rodziców. Aby poznać inne kultury, trzeba się nauczyć innych języków. Dzięki temu, że znamy język danego kraju, łatwiej poznać jego obyczaje.

– Dlaczego wybrałeś studia prawnicze, a nie literaturę. Szkołę średnią ukończyłeś przecież maturą o profilu humanistycznym

– To była decyzja moich rodziców. Uważali, że po studiach humanistycznych, mogłem najwyżej zostać nauczycielem. W Kongo ten zawód nie ma perspektyw, zarobki są kiepskie. Moja matka uważała, że prawnik ma bezpieczniejszą przyszłość i w razie czego, mogę jej bronić! Zapisałem się na prawo, by zrobić rodzicom przyjemność. Równolegle pozostał we mnie ciąg do literatury…

– Jeśli chodzi o literatury afrykańską i francuską, które nazwiska miały wpływ, na twoją twórczość?

– Tu akurat jest rozrzut. Co do literatyry francuskiej, zacząłem od poezji: Victor Hugo, Baudelaire, Verlaine, Rimbaud. Przede wzystkim poezja romantyczna , dostępna i różna od bardziej surealistycznej czasów Apollinaire’a czy Bretona. Równolegle czytałem popularnych afrykańskich autorów: Camara Laye (Gwinea), Sembene Ousmane i Cheikh Amidou Kane (Senegal), którzy figurowali w programie szkolnym.

– Twoja pierwsza powieść „Bleu- Blanc-Rouge” z 1998 roku zdobyła Grand Prix literackiej nagrody Afryki Subsaharyjskiej. Ta nagroda od razu otworzyła bramy do sukcesu?

– Nie powiedzialbym tego. Miałem jedak szczęście, że pierwsza powieść miała takie uznanie. Ale zawód pisarza to praca i jeszcze raz praca. Chyba po dłuższym zastanowieniu, podjąłem decyzję, by zajmować się pisaniem i tylko tym. Ta powieść trafiła na odpowiedni czas, została dobrze przyjęta i to mnie utwierdziło w tym, że wybrałem właściwą drogę.

– Pierwszy kierunek Afrykańczyków strefy francuskojęzycznej , to przede wszystkim Francja, Belgia, niekiedy Kanada. Jestes francuskojęzyczny, ale swietnie funkcjonujesz w świecie anglosaskim, jakim są Stany Zjednoczone.

– To udogodnienie być frankofonem w Stanach Zjednoczonych, dlatego, że język francuski cieszy się nadal prestiżem. To nam pozwala urozmaicić doświadczenie imigracyjne. USA nigdy nie kolonizowały Afryki, więc fajnie żyć w kraju, który nie panował nad innym. Żyjąc tam, nie muszę się tłumaczyć z przeszłości kolonialnej. Mieszkając we Francji, czułem jak ta historia ciągle wracała, czułem brak akceptacji mojej osobowości. Historię Stanów odbieram przez Afroamerykanów, którzy dotarli tam przez niewolnictwo. W ich oczach, reprezentuję przodków. W oczach białych Amerykanów, jestem może tym, z którym handlowali, kupując ich przodków. To jest dość delikatna sytuacja. Może wybór Obamy pomoże poprawić ten obraz.

– Urodziłeś się w Kongo, studiowałeś i pracowałeś we Francji, teraz mieszkasz w Stanach. Przypomina mi trochę to co się dzieje w muzyce zwanej „Word”. Ludzie krążą i szukają inspiracji u innych. Mam wrażenie, że uczestniczysz w tym globalnym ruch, gdzie każdy szuka swojego miejsca. Byłeś na trzech kontynentach. Widzisz całe to bogate otoczenie, kiedy piszesz?

– To połączenie trzech zakątków i przestrzeni. Afryka, Ameryka i Europa. Jeszcze nie rozpracowałem Ameryki, bo dopiero tam przyjechałem. Trzeba co najmniej 10 lat, by czuć nowe miejsce, ale to mi pozwala patrzeć z innej perspektywy na Afrykę i Europę. Wtedy Ameryka staje się neutralnym miejscem, które nie miało żadnych frontalnych problemów z moim miejscem pochodzenia.

– Do jakiego stopnia studenci amerykańscy interesują się francuskim? W Kalifornii, gdzie mieszkasz, hiszpański jest ważnym językiem. Francuski konkuruje z tym językiem, czy to tylko moda.

– Przypuszczam, że to pociąg, trend. Francuski nie może konkurować z hiszpańskim. Ludzie uczą się francuskiego, bo były czasy, kiedy duży obszar Stanów był pod panowaniem Francji, później sprzedano prawie wszystko Anglikom. Nie można zapomnieć, że dla Amerykanina, kultura europejska bywa dodatkowym, ważnym elementem kultury osobistej.

– Kiedy piszesz, masz scenariusz, plan książki? Czy każda powieśc ma zupełnie inną historię?

-Nigdy nie mam scenariusza. Poddaję sie inspiracji, dopiero pod koniec uporządkuję cały ten bałagan. Scenariusz zmusza do trzymania jednej lini a tego nie lubię. Piszę praktycznie w sposób „rzemieślniczy”. Bez planu, bez zakładania z góry, ufając jedynie inspiracji, który tworzy historię z czasem.

-W jakim języku myślisz? Często o to mnie pytają Polacy.

– Znam 7 języków afrykańskich. U pisarza język literatury rządzi najczęściej. Kiedy mówię po angielsku, walka toczy się między tym językiem a francuskim. Kiedy jestem u siebie i rozmawiam z rodakiem, albo opisuję rzeczywistośc kongijską, myślę w ojczystym języku. Reszta to raczej jakieś ciche tłumaczenie.

-Dziękuję bardzo.

Rozmawiał Mamadou

 Dokument bez tytułu