Dziś kolejne fragmenty niezwykle ciekawej i prawdziwej książki o kolonializmie.
placówka cywilizacji
Exterminating all the niggers
14
22 czerwca 1897 roku, w tym samym roku, gdy w Niemczech pojawiło się pojęcie „przestrzeni życiowej”, brytyjska polityka ekspansji osiągnęła punkt kulminacyjny. Największe imperium w historii świata czciło swoje narodziny z niespotykaną arogancją.
Reprezentanci wszystkich podległych Brytyjczykom narodów i terytoriów, blisko jednej czwartej kuli ziemskiej i jej mieszkańców, zgromadzili się w Londynie, by uczcić sześćdziesiątą rocznicę wstąpienia na tron królowej Wiktorii.
(…)
Brytyjczycy nie upajali się sukcesami niemającymi bez wątpienia odpowiedników w historii, lecz pełni pokory łączyli je ze szczególną łaską, jaką obdarzał ich wszechmogący Bóg.
Jak również, rzecz jasna, z osobą samej królowej. Siła jej charakteru nie dała się być może zmierzyć z naukową precyzją, lecz wpływ królewskiego autorytetu był niewątpliwie ogromny. Jak donosił zagraniczny kronikarz:
Dzisiejsza ceremonia świadczy o triumfie, jakiego jeszcze nigdy nie świętowano: silniejsze poczucie tożsamości narodowej, ożywiony handel, więcej uprawianej ziemi, mniej bestialstwa, więcej pokoju i wolności. To nie przesada, to prosta statystyka…
Naród świadomie i z pełnym zrozumieniem wyraził aprobatę dla swej wielkiej potęgi, kolonialnych sukcesów, autentycznej jedności i dla wielkiego, obejmującego dużą część świata, terytorium. I cieszył się z tego.
Okrzyki hurra oznaczały: Nigdy nie byliśmy tak silni. Niech cały świat wie, że nie zamierzamy być słabsi także w przyszłości!
(…)
19
W domu mojego dzieciństwa książki ustawiano w niezmiennym porządku. Te w miękkiej oprawie stały po lewej stronie regału, oprawione w płótno pośrodku, a te w półskórku po prawej.
(…)
Wśród oprawionych w skórę tkwiła książka Trzy lata w Kongu (1887). Były to wspomnienia trzech szwedzkich oficerów ze służby u króla Leopolda.
Jeden z doświadczonych podróżników po Afryce dał taką oto radę porucznikowi o nazwisku Pagels: najlepszym towarzyszem jest pejcz wykonany ze skóry hipopotama, „który po każdym uderzeniu zostawia na ciele krwawe znaki runiczne”.
Dla europejskiego ucha brzmi to może okrutnie, ocenił Pagels, ale on wiedział z doświadczenia, że to prawda. Szczególnie istotne jest, by sprawiać wrażenie obojętnego i niewzruszonego w trakcie wymierzania chłosty.
Jeśli jesteś zmuszony nakazać wykonanie kary cielesnej, żaden mięsień na twarzy nie ma prawa ujawnić twoich emocji.
Porucznik Gleerup w swoim sprawozdaniu opowiada o tym, jak chłostał tragarzy, dopóki nie uległ atakowi wysokiej gorączki. Jak dopiero co wychłostani czule się nim opiekowali, jak rozpościerali nad nim białe szaty i doglądali go tak, jak dogląda się małego dziecka. Jak leżał z głową na kolanach jednego z nich, podczas gdy inny biegł w dół głębokiej doliny, by przynieść dla niego wodę. I oto wkrótce udało mu się stanąć na nogi. Świst pejcza mógł rozbrzmiewać na nowo.
Ale tak zachowywali się nieliczni czarni. Do „dzikusa” na ogół stosowało się miarę całkiem odmienną.
Pagels próbował, bez powodzenia, odkryć w nim choć jedną dobrą cechę.
Gdybym leżał umierający i jedna szklanka wody mogłaby uratować mi życie, to żaden z dzikusów nie przyniósłby mi jej, jeślibym nie mógł zapłacić mu za ten ambaras.
Przyzwoitość, miłość, przyjaźń – tego brakuje dzikusowi, stwierdził Pagels. On szanuje jedynie czystą siłę. Przyjaźń traktuje jak głupotę. Toteż nie wolno nigdy okazywać dzikusowi przyjaźni.
(…)
21
W cieniu palm (1907), książkę, którą uratowałem od unicestwienia, napisał misjonarz Edward Wilhelm Sjöblom. Przybył do Konga 31 lipca 1892 roku. Dwudziestego sierpnia ujrzał pierwszego nieboszczyka.
Czytając jego dziennik, towarzyszymy mu w podróży parowcem przez Kongo w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na placówkę misyjną. Już pierwszego dnia na pokładzie Sjöblom był świadkiem chłosty pejczem ze skóry hipopotama, którą tak ciepło rekomendował porucznik Pagels. Wszyscy biali na pokładzie podzielali wspólną opinię: „Jedynie bicz może ucywilizować czarnego”.
Misja katolicka przyjęła trzystu chłopców wziętych do niewoli w wojnie państwa z tubylcami. Zamierzano przekazać ich władzom, by uczynić z nich żołnierzy. Z powodu akcji łapania jednego z nich parowiec opóźnił rejs. Chłopiec został przywiązany blisko maszynowni, tam, gdzie temperatura jest najwyższa. Sjöblom notuje:
Kapitan co rusz demonstrował przed chłopcem pejcz, każąc mu czekać cały dzień, zanim dał mu go posmakować. […]
W końcu jednak nadeszła godzina bólu. Usiłowałem liczyć uderzenia i myślę, że było ich około sześćdziesięciu, nie wyłączając kopnięć w głowę i plecy. Kapitan uśmiechał się z zadowoleniem, widząc, jak cienki przyodziewek przesiąka krwią. Chłopiec leżał w męczarniach na pokładzie, wił się niczym robak, zbierając nowe kopniaki od przechodzących mimo kapitana lub jednego z agentów handlowych…
A ja musiałem milcząco się temu wszystkiemu przyglądać. […]
Przy obiedzie mówili o swoich wyczynach w kwestii traktowania czarnych. Wspomnieli kogoś im podobnego, kto bez litości tak długo biczował trzech spośród swoich ludzi, aż zakończyło się to ich śmiercią. Zaliczano to do czynów bohaterskich. Jeden z rozmówców powiedział o tubylcach:
– Najlepszy z nich nie jest godzien umrzeć jak świnia.
(…)
23
Jak zareagowałby Pagels, gdyby wrócił i mógł zobaczyć to, czego świadkiem był Sjöblom?
Być może na to pytanie odpowiada E.J. Glave w swoim dzienniku. To nie jest opinia dobrotliwego misjonarza. Glave od samego początku zgadzał się z poglądem, że tubylców należy traktować „z największą surowością”, a ich wioski atakować, „jeśli nie chcą pracować dla dobra kraju”.
Przymuszanie ich do pracy to nie jest żadne przestępstwo, ale wręcz dobrodziejstwo dla nich. Metody, których się używa, są surowe, lecz sama perswazja nie wystarcza, by wyedukować krajowca. Trzeba wobec niego stosować przemoc.
Takie było początkowe stanowisko Glave’a. Jest doświadczonym kongijskim weteranem, jednym z pierwszych w służbie Stanleya. Okrucieństwo jednak, którego stał się świadkiem po powrocie do Konga w styczniu 1895 roku, wywołało w nim uczucie odrazy. W końcu jego lojalnością zachwiało kilka scen tortur podobnych do tych, których świadkiem był Sjöblom.
Pejcz ze skóry hipopotama, zwłaszcza nowy, skręcony jak korkociąg, z kantami jak ostre noże, stanowi broń przerażającą, krew leje się już po zaledwie kilku uderzeniach. Nie powinno się nigdy przekraczać liczby dwudziestu pięciu razów, jeśli przestępstwo nie było zbyt ciężkie.
Jeżeli nawet wmawiamy sobie, że Afrykanie są gruboskórni, to aby przetrzymać straszną karę stu uderzeń pejczem, konieczna jest niezwykła, żelazna konstrukcja. Ofiara traci najczęściej przytomność po dwudziestu pięciu, trzydziestu razach. Przy pierwszym ciosie wydaje przeraźliwe wycie, by wkrótce zamilknąć i stać się jedynie pojękującą, drżącą cielesną powłoką, dopóki operacja się nie skończy…
Wystarczająco okrutne jest wymierzanie kary chłosty mężczyznom, ale jeszcze gorzej gdy poddane jej są kobiety i dzieci. Drobni chłopcy w wieku od dziesięciu do dwunastu lat, których pan i władca jest człowiekiem porywczym, traktowani są często niezwykle surowo… Sam widziałem w Kasongo dwóch ciężko okaleczonych malców…
Jestem przekonany, że człowiek narażony na sto razów jest bliski śmierci i złamany na całe życie.
24
Podobnie jak dla Sjöbloma, dla Glave’a był to punkt zwrotny. Po tej notatce staje się on coraz bardziej krytyczny wobec reżimu.
(…)
26
Szkocki chirurg J.B. Dunlop w 1887 roku wpadł na pomysł, by dziecinny rower swojego małego synka wyposażyć w nadmuchiwaną gumową dętkę. Rowerową oponę opatentowano w 1888 roku. W ciągu następnych lat popyt na kauczuk wzrósł wielokrotnie. To tłumaczyło okrucieństwa kongijskiego reżimu opisane w dziennikach Sjöbloma i Glave’a.
Szlachetny, przyjazny ludziom Leopold II wydał 29 września 1891 roku dekret przekazujący monopol na „handel” kauczukiem i kością słoniową swoim reprezentantom w Kongu. Równocześnie na tubylców nałożono obowiązek pracy i transportu, co w praktyce sprawiło, że cały ten handel stał się zbędny.
Przedstawiciele Leopolda zmuszali do pracy, rekwirowali kauczuk i kość słoniową, nie płacąc krajowcom ani grosza. Tym, którzy odmawiali posłuszeństwa, rewanżowano się spalonymi wioskami, mordowaniem ich dzieci i obcinaniem dłoni.
Metody te spowodowały początkowo błyskawiczny wzrost rentowności. Zyski wykorzystano między innymi do budowy niektórych z tych szkaradnych pomników, szpecących jeszcze dziś Brukselę: Arcade du Cinquantenaire, Palais de Laeken, Château d’Ardennes. Mało kto dziś pamięta, ile odciętych dłoni kosztowały.
(…)
Sjöblom oraz kilku współpracowników z misji mieli świadomość, co się tam działo, i właśnie oni przeciwstawiali się terrorowi.
Nadaremnie informowali władze o aktach okrucieństwa. Nie widząc innego wyjścia, postanowili zwrócić się do światowej opinii publicznej. Sjöblom opublikował kilka ostrych i rzeczowych artykułów w „Weckoposten”, gazecie wydawanej przez szwedzkich baptystów. Niektóre z tekstów napisał po angielsku i wysłał do The Congo Balolo Mission w Londynie. Efektem była drobna, prawie niezauważalna notatka w miesięczniku Stowarzyszenia Misyjnego „Regions Beyond”:
Poważne zamieszki wśród tubylców, których przyczyną stał się przymusowy handel kauczukiem, doprowadziły do przelewu krwi w wielu rejonach… W związku ze skargami na urzędników Wolnego Państwa w Equatorville rozpoczęto dochodzenie. Lecz samo dochodzenie nie wystarczy. Domagamy się uzdrowienia stanu rzeczy. Wątpliwe jest jednak, by było to możliwe bez przedstawienia faktów opinii publicznej.
27
Notatka skierowana była wyraźnie do osób umiejących czytać między wierszami.
Umiejętność tę posiadł Charles Dilke. W przeszłości był podsekretarzem stanu i członkiem zarządu Aborigines Protection Society. Zainspirowany tą krótką notą w „Regions Beyond”, zareagował na sytuację w Kongu, pisząc ostry artykuł pod tytułem Civilization in Africa.
Artykuł stanowił pierwszy sygnał świadczący o tym, że raporty misjonarzy nie pozostały niezauważone wśród odpowiedzialnych kręgów Wielkiej Brytanii. By dotrzeć do opinii europejskiej, zamieszczono go w numerze debiutującego czasopisma „Cosmopolis”. Ukazał się w lipcu 1896 roku. W tym samym miesiącu Conrad napisał Placówkę postępu, którą wysłał do tej samej redakcji.
Minęło dziesięć lat, pisze Dilke, od konferencji w Berlinie, na której powołano do życia Wolne Państwo Kongo. Deklaracje wygłaszane w Brukseli i Berlinie przybrały realny kształt
rozgrywającego się w sercu Afryki rabunku kości słoniowej, palenia wiosek, chłosty i karabinowych salw.
W opowiadaniu Conrada dumne słowa z pożółkłej gazety też zamieniają się w praktyce w rabunek kości słoniowej, handel niewolnikami i mordy.
Zniszczono, kontynuuje Dilke, tradycyjne formy rządzenia, lecz nie potrafiono stworzyć nowych. Odległości w Afryce są tak ogromne, klimat i samotność tak trudne do zniesienia dla Europejczyków, że niczego dobrego po ich rządach nie można się spodziewać.
Właśnie odległości, klimat i samotność powodują załamanie obu Europejczyków z opowiadania Conrada. Przede wszystkim samotność. Niesie ona bowiem wewnętrzną pustkę, pisze Conrad.
Co mianowicie?
Sprowadziła je raczej mętna świadomość, że znikło z nich samych coś nieuchwytnego – coś, co pracowało dla ich bezpieczeństwa i wstrzymywało dzicz od wtargnięcia w ich serca. Obrazy domu, pamięć o ludziach im podobnych, o ludziach, którzy czuli i myśleli, jak oni zwykli byli czuć i myśleć – cała ta przeszłość cofnęła się gdzieś daleko i zmętniała w blasku słońca nieprzesłoniętego nigdy chmurami.
Samotność wymazywała w nich samych poczucie wspólnoty. Pozostawał strach, nieufność i przemoc.
Podatki nie pozwalały na utrzymanie w Afryce równie wysoko kwalifikowanej administracji, jaka działała w Indiach, pisze Dilke. Nawet demokratyczna władza zmuszona jest czasem oddać ster rządów w ręce zwykłych awanturników. A co jeszcze gorsze, Królewska Kompania Nigeryjska i państwo kongijskie administrują ogromną liczbą ludności na olbrzymim terytorium, przy całkowitym braku kontroli opinii publicznej.
Dwaj Conradowscy oszuści zdobywali kość słoniową przez handel niewolnikami. „Kto mu doniesie, jeżeli będziemy trzymać język za zębami? Nikogo tu nie ma”.
Otóż to, mówi narrator. Nikt ich nie widział „I pozostawieni sam na sam ze swoją słabością” ludzie zdolni są do wszystkiego.
Artykuł Dilkego przypomina, na co człowiek w takich sytuacjach może się poważyć. Wskazuje na wytępienie Indian w USA, Hotentotów w Afryce Południowej, mieszkańców wysp na Morzu Południowym i Aborygenów w Australii. Podobna akcja tępienia tubylców odbywa się obecnie w Wolnym Państwie Kongijskim.
Ten sam motyw przewija się w opowiadaniu Conrada. To Carlier mówi o konieczności „wytępienia wszystkich Murzynów” po to, by w kraju można było wreszcie żyć. Artykuł Dilkego zainspirował Conrada do napisania noweli, a ta z kolei, dwa lata później, posłużyła jako szkic do Jądra ciemności.
(…)”
Fragmenty pochodzą z polskiego wydania książki, które ukazało się właśnie nakładem wydawnictwa W.A.B. Polecamy!