Wyląduję na Boa Vista… Tak sobie pomyślałam niedawno. Następnym razem oczywiście. Zamiast na Sal polecę na Boa Vista, a dopiero następnego dnia na São Vicente. Jak miło, myślałam dalej. Ot, postęp.
Wyląduję na Boa Vista…Tak sobie pomyślałam niedawno. Następnym razem oczywiście. Zamiast na Sal polecę na Boa Vista, a dopiero następnego dnia na São Vicente. Jak miło, myślałam dalej. Ot, postęp. Nowe lotnisko międzynarodowe odciąży dwa istniejące, będzie łatwiej o bilety, zwłaszcza w okresie karnawału i sierpniowego festiwalu muzycznego Bahia das Gatas. Doskonale. Oby tak dalej!
Niby tak. Tylko ziemia, na której ma powstać lotnisko nie jest, a raczej nie była niczyja. Do kogoś należała, nawet jeśli nie przynosiła konkretnych korzyści. Bo ziemia na Cabo Verde z trudem odwdzięcza się człowiekowi za jego pracę. I za tę ziemię należało zapłacić, zwłaszcza, że została przejęta przez państwo przymusowo. I zwłaszcza, że na niej ruszy tak istotna inwestycja. Należało, ale nie zapłacono…
Kilka tygodni temu mieszkańcy Boa Vista ostro zaprotestowali przeciw opóźnieniom w płatności za wywłaszczenie. Opóźnieniom, to delikatnie powiedziene, bo na razie rząd nie zapłacił im ani jednego escudo. Zaprotestowali na terenie lotniska oczywiście.
Odpowiedź przyszła szybko. Niedługo odbędzie się seria testów, które mają definitywnie potwierdzić zdolność lotniska do przyjmowania samolotów międzynarodowych. Manifestacje mogłyby je zakłocić. Bardzo. Jaka na to rada?
Rząd pospiesznie wysłał na Boa Vista policjantów „z prewencji", szkolonych specjalnie do uśmierzania rozruchów. Na Boa Vista to nowość. Przypłynęli statkiem ze stolicy, z Santiago. Szkoda, wygodniej byłoby samolotem!
Ale to i tak oszczędność. Wychodzi pewnie znacznie taniej niż wypłacenie zaległych pieniędzy wywłaszczonym.
I tak sobie myślę. Może jednak polecę jak poprzednio? Na Sal albo do Prai?
Elżbieta