O Zimbabwe ciągle głośno. Po wcześniejszym apelu Desmonda Tutu, do grona osób wzywających do rozwiązania kryzysu w tym kraju dołączył senegalski prezydent Abdoulaye Wade. Z kolei przywódcy państw europejskich zastanawiają się, czy Robert Mugabe powinien pojawić się na lizbońskim szczycie Unia Europejska – Afryka.
W opinii Wade, nie można obwiniać – tak jak uczynił to Tutu – Thabo Mbeki'ego, prezydenta RPA, o bierność w sprawie Mugabe. Senegalski przywódca uważa, że interwencja w Zimbabwe powinna być wspólną inicjatywą, wszystkich krajów Afryki.
Wade jest postrzegany jako adwersarz Mbeki'ego, co znalazło potwierdzenie podczas szczytu Unii Afrykańskiej w Akrze, dotyczącym zjednoczenia Afryki. Jednak ostatni apel przywódcy Senegalu nie stanowi ataku na Mbeki'ego. Po prostu Wade twierdzi, że sam Mbeki nie poradzi sobie z Mugabe, a tym bardziej z rozwiązaniem kryzysu w Zimbabwe.
Wade ma już za sobą doświadczenie w inicjatywach pokojowych w różnych krajach Afryki. Prowadził misje mediacyjne na Madagaskarze, Wybrzeżu Kości Słoniowej, w Liberii i Gwinei Bissau.
Jego zdaniem winę za sytuację w Zimbabwe ponosi też Wielka Brytania, która nie rozwiązała problemów związanych z prawem własności do ziemi. Zimbabwe, ogłaszając niepodległość, musiało radzić sobie same z białymi farmerami.
Z kolei brytyjski premier, Gordon Brown zapowiedział, że zbojkotuje zbliżający się szczyt UE – Afryka, jeżeli pojawi się na nim Mugabe. Gospodarz szczytu, Portugalia, wciąż broni idei szczytu, który ma być spotkaniem Afryki z UE, a nie Mugabe z UE.
Tymczasem w Zimbabwe, według oficjalnych danych inflacja spadła z 7500 procent do 6500.
(lumi)