Siham Moussa Abdelatti sprzedaje herbatę i kawe z kardamonem na bazarze w mieście Renk, położónym 50 kilometrów od granicy rozdzielającej Północny i Południowy Sudan. Renk to duże miasto, połączone asfaltową droga z Chartumem i mające stały dostęp do elektryczności.
Abellati opowiada o swojej tożsamości i nadziejach na przyszłość Południowego Sudanu po styczniowym referendum:
„Pochodzę z wioski położonej niedaleko stąd. Rodzice mojego ojca pochodzili z plemienia Zaghawa z Darfuru (zachodnia częśc Sudanu). Uciekli z Darufu przed niewolnictwem i dotarli w te okolice i postanowili się tutaj osiedlić. Z kolei rodzice mojej matki byli Dinka z południowego Sudanu, którzy również postanowili osiedlić się w tej okolicy. Tak więc ja sama jestem mieszanką Północy i Południa kraju.
Zaczęłam sprzedawać herbatę podczas wojny, gdy mój mąż został wcielony do armii w latach 90-tych i zostałam sama z siódemką dzieci. Podjęłam się tej pracy, bo musiałam wyżywić dzieci. Gdy wojna się skończyła mój mąż do nas wrócił, ale niedługo potem został przeniesiony do Juby. Ostatnio słyszałam, że umarł, ale wcale nie mam pewności, czy to prawda.
Po referendum będzie nam się tu w miarę dobrze żyło, bo cała moja rodzina mieszka tutaj, na Południu. Jesteśmy muzułmanami i tutaj, w Renk, mogę się modlić i pościć i nikomu to nie przeszkadza. Wspieram separację ponieważ chcę być traktowana jak człowiek, ale ludzie są podejrzliwi, tak samo jak byli niepewni przed kwietniowymi wyborami.
Chcę, aby moje dzieci uczyły się angielskiego, żeby stały się dobrymi obywatelami nowego Południowego Sudanu.
IRIN