To naprawdę Afryka? A jednak… Moja Afryka

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! To naprawdę Afryka? A jednak… Moja Afryka

Okiennice nie dają się domknąć. Szarpane ostrym wiatrem niemożliwie łomocą. W pokoju jest zupełnie ciemno, ale wydaje mi się, że gdybym otworzyła oczy zobaczyłabym kołyszącą się nad stołem naftową lampę, miseczki z parującą herbatą i skupioną twarz nepalskiego przewodnika. Ale nie,  to nie Himalaje, choć huk wiatru jakby ten sam.

Ani Przylądek ani Zielony

Okiennice nie dają się domknąć. Szarpane ostrym wiatrem niemożliwie łomocą. W pokoju jest zupełnie ciemno, ale wydaje mi się, że gdybym otworzyła oczy zobaczyłabym kołyszącą się nad stołem naftową lampę, miseczki z parującą herbatą i skupioną twarz nepalskiego przewodnika. Ale nie,  to nie Himalaje, choć huk wiatru jakby ten sam. I to samo skrzypienie drewnianych, mocno sfatygowanych okiennic. Gdzieś zza rogu ulicy dolatują denerwujące pomiaukiwania kotów.  Jest luty. Zima. Tutaj to jeden z najchłodniejszych miesięcy w roku, choć zimowy chłód jest tu raczej pojęciem względnym, przynajmniej dla Europejczyka.

Gdy o drugiej w nocy wysiadałam z samolotu na międzynarodowym lotnisku na wyspie Sal owionął mnie ciepły, choć silny powiew wiatru od oceanu. Tylko twarz, bo jak na przedstawicielkę północnego kraju przystało miałam na sobie polarową kurtkę, czapkę,   rękawiczki i  zimowe buty.  Tropikalnej elegancji dopełniał goretex, który w 22 stopniowej temperaturze wydał mi się wyjątkowo stosowny, ale nie miałam wyjścia: mój bagaż nadano w Warszawie bezpośrednio do Mindelo i nie miałam ani gdzie, ani kiedy  się przebrać. Na  ułamek sekundy wiatr przestaje wyć, jakby nabierał sił przed kolejnym uderzeniem. Wtedy przez ciszę przebija się inny dźwięk.

Narastający szum, który gęstnieje i nagle urywa się, rozbija się o niewidzialną przeszkodę. Nie, to nie Himalaje i nie szlak pod Annapurnę. To ocean. Tu do morza jest wszędzie blisko. Fale z hukiem rozbijają się o  resztki nadbrzeża, pamiętającego kolonialne czasy. Woda zawsze wzbudzała we mnie strach. Naciągam prześcieradło na głowę i usiłuję zapomnieć, co znajduje się parędziesiąt metrów od tego cherlawego okna.

Właściwie co ja tu robię? Tygodniami śniły mi się wyniosłe mury pałacu Potala w Lhasie,  a tu  nagle Afryka!  Zresztą, czy to naprawdę Afryka? Sao Vicente! Wysepka dwadzieścia dziewięć  kilometrów na dziewiętnaście, sześćset mil na zachód od Dakaru, od tej prawdziwej , kontynentalnej Afryki. Tej zrodzonej najpierw w  dziecięcej wyobraźni po lekturze „W pustyni i  w puszczy" i  „Zielonych wzgórz Afryki" Hemingwaya", a potem po pierwszym, magicznym zdaniu z książki Karem Blixen. Afryka? A jednak! O tym jej wyspiarskim kawałku wiem jeszcze niewiele. A zwłaszcza nie wiem jednego: że to będzie  Moja Afryka!

Elżbieta

 Dokument bez tytułu