Podczas ostatniej dekady ponad 3 miliony Zimbabwańczyków, czyli około jedna czwarta całej populacji kraju, wyemigrowała z Zimbabwe. Dziesiątki tysięcy z nich wyjechało do Wielkiej Brytanii.
Sindiso Mpofu pracuje jako pielęgniarz w Londynie, i przez ostatnie lata był rodzinnym świętym Mikołajem, gdy co roku odwiedzał swoich pozostałych w Zimbabwe krewnych, przywożąc im pieniądze i niezbędne podarunki, np. leki i środki czystości. W tym roku jednak nie wsiądzie do samolotu do Harare:
“Jest wiele powodów, dla których w tym roku zostanę w Londynie. Przede wszystkim wydaje się, że robi się tam coraz bardziej niespokojnie i nie chciałbym zostać wbrew swojej woli w Zimbabwe na dłużej, gdyby wybuchły zamieszki. zostanie ogłoszony stan wojenny albo gdyby kraj został odcięty od świata. Dodatkowo, jako pracownik służby zdrowia mam świadomość, jak bardzo bym się narażał w Zimbabwe, które jest coraz mocniej opanowane przez cholerę. Co więcej, mógłbym przywieźć zarazki do Europy i zainfekować swoją rodzinę i sąsiadów.
Prawda jest też taka, że jak na wiosnę przez chwilę była szansa, że wybory wygra opozycja, to tutaj w Londynie świętowaliśmy jak szaleni – bo jesteśmy gotowi pomóc w odbudowie naszego kraju, nie tylko wysyłają pieniądze. Chcemy wracać i pomagać na miejscu. Tęsknimy do Zimbabwe, do naszych rodzinnych stron i ludzi, których tam zostawiliśmy. Chcemy wrócić, jak tylko będzie to możliwe. Sądzę jednak, że najpierw potrzebne są zasadnicze zmiany polityczne.”
Tymczasem prezydent Robert Mugabe zaprzeczył, że w Zimbabwe stwierdzane są przypadki cholery. Winą za pogłoski o epidemii obarczył, jak to ma w zwyczaju wrogi wobec niego Zachód.