Zrobiłem wielkie oczy, gdy usłyszałem, że w warsztacie samochodowym na samym środku Pustyni Kalahari słyszeli o polskim futbolu. Kilkanaście lat później muszę powiedzieć: szacunek dla Zebr z Botswany!
Botswana zrobiła na mnie wielkie wrażenie. A właściwie ogromna pustynia Kalahari, która zajmuje ponad 80 procent powierzchni kraju. Gdy pod koniec lat dziewięćdziesiątych wspólnie z kolegą podróżowaliśmy po południu Afryki, najgorętszą część trasy stanowił przejazd z południa na północ Botswany. Podróż urozmaicały niezwykle kolorowe ptaki, które jak się potem dowiedziałem zwą się nosorogami, przebiegające gdzie nie gdzie szybkonogie strusie, sępy skubiące padlinę w rowie czy stado płochliwych antylop, ostrożnie przyglądających się mknącemu po drodze, naszemu wysłużonemu mercedesowi. Ludzie pojawiali się na Kalahari bardzo rzadko, ale kilka razy zdarzyło nam się wypatrzyć grupki buszmenów, poganiających swoje stadka wychudzonych kóz. W samym środku Kalahari znaleźliśmy też … piłkarskich kibiców, którzy słyszeli o Polsce. W poszukiwaniu zapasowego koła dotarliśmy do Kang, niewielkiego miasteczka, które na drodze ze stolicy Botswany Gaborone do Namibii, było jednym z nielicznych punktów, gdzie można znaleźć nocleg i tak potrzebną stację benzynową.
Jakie było nasze zdziwienie, gdy w warsztacie miejscowi mechanicy, młodzi chłopcy, przyznali, że słyszeli o Polsce, a najlepiej znają naszego rodaka, zabrzanina Wiesława Grabowskiego, który kilka lat wcześniej z reprezentacją Zimbabwe, wysoko pokonał narodową jedenastkę Botswany. – Grabowski, świetny trener. Wielki Polak! – przekrzykiwali się czarni jak smoła mechanicy, zmieniając zniszczoną oponę w naszym samochodzie.
Tak było kilkanaście lat temu. Wtedy jeszcze Botswańczycy zachwycali się polską piłką. Teraz pora na odwrócenie ról: wielki szacunek dla reprezentacji Botswany za to co dokonała w sobotę. Po wyjazdowej wygranej w Czadzie drużyna z tego pustynnego kraju wywalczyła sensacyjny awans do finałów Pucharu Narodów Afryki 2012.
Piłkarze z Botswany dokonali rzeczy niebywałej. Jako pierwsi wywalczyli awans do przyszłorocznych finałów turnieju Pucharu Narodów Afryki! Zrobili to z niemal rocznym wyprzedzeniem. Zrobili to jako debiutanci, bo Zebry nigdy dotąd w finałowym turnbieju Pucharu Afryki nie grały! Zrobiły to w miażdżącym stylu, wręcz zdeklasowali pozostałych grupowych rywali.
Botswański futbol do mocarzy nigdy nie należał. W międzynarodowych rankingach piłkarze z Kalahari zwykle znajdowali się w czwartej dziesiątce na kontynencie, czasami troszkę bliżej, czasami nieco dalej. W kraju, w którym słoni jest zatrzęsienie (ktoś obliczył, że na 18 mieszkańców przypada jeden elefant), piłkarska reprezentacja otrzymała przydomek „Zebry”. Tych ostatnich, trzeba przyznać, też jednak w Botswanie nie brakuje.
Sukcesy piłkarzy w meczach o punkty policzyć można na palcach jednej ręki. Botswana, która niepodległość uzyskała w 1966 roku, dwa lata później rozegrała swój pierwszy oficjalny mecz. Wspomnienia z debiutu nie są jednak zbyt miłe – maleńkie Malawi nastrzelało bowiem Zebrom aż osiem goli, a nowicjuszom tylko raz udało się pokonać bramkarza rywali. Statystycy odnotowali, że pierwszy sukces reprezentacja Botswany odniosła dopiero w 1986 roku, gdy w towarzyskim spotkaniu wywiozła skromniutką wygraną (1:0) z Suazi. Dopiero w pod koniec XX wieku, po serii porażek, Zebry zanotowały swoje pierwsze zwycięstwo w meczu Pucharu Narodów Afryki. 1 lipca 2000 roku w eliminacjach mistrzostw kontynentu Botswana wygrała z Madagaskarem 1:0. Dwa tygodnie później jednak, Skorpiony z wyspy strzeliły o gola więcej (2:0) i awansowały do dalszej rundy rozgrywek.
Być może przełomowy dla Zebr był początek wieku. Wtedy to ambitnym piłkarzom Botswany udało się wygrać cztery mecze z rzędu! Wcześniej takiej sztuki nigdy nie dokonali, nigdy nawet choćby nie zbliżyli się do takiego rekordu. Najpierw, jeszcze w grudniu 2001 roku wygrali u siebie z wyżej notowaną Namibią, a potem kolejno z opuszczonymi głowami stadion w Gaborone opuszczały drużyny Lesotho, Suazi i ponownie dumni Namibijczycy. Dobra seria skończyła się dopiero w meczu z niedawnymi mistrzami kontynentu, Bafana Bafana z RPA w ramach rozgrywek Cosafa Castle Cup. Utytułowani goście do końca jednak drżeli w Gaborone o wynik, bo po remisie w normalnym czasie, dopiero rzuty karne minimalnie przechylili na swoją korzyść.
W trakcie podróży po Kalahari usłyszałem sporo zaskakujących historii o odległej i mało znanej dla Polaka, Botswanie. W kraju, w którym pustynia zajmuje większość powierzchni, woda jest chyba największym skarbem. „Deszcz w języku tamtejszego ludu Tswana to „pula”. Co ciekawe tak samo nazywa się botswańska waluta, a ponadto słowo to znajdziemy również w zwrotach pozdrowień, toastów czy błogosławieństw. Niewiele osób w Polsce chyba wie, że w Botswanie ślub wzięła para słynnych amerykańskich aktorów – 10 października 1975 roku w miejscowości Kasane w parku narodowym Chobe małżeństwem zostali Elizabeth Taylor i Richard Burton. W tej samej okolicy ćwierć wieku później na foto-safari wybrał się prezydent USA Bill Clinton z żoną Hillary, który przebywał w Botswanie z oficjalną wizytą.
Teraz nikt jednak w Botswanie nie wspomina amerykańskich aktorów czy polityków. Bohaterem całego narodu jest Jerome Ramatlhakwana. To gol napastnika klubu Vasco da Gama w 54 minucie meczu w Czadzie zapewnił Zebrom historyczny awans. Świętowanie potrwa na pewno co najmniej kilka najbliższych dni…
Piotr Płatek,
afrykamistrz.blogspot.com