Z hotelowych głośników sączy się Kind of Blue Milesa Davisa. Zupełnie tego nie rozumiem. Jednym z niewielu bogactw tego maleńkiego kraju i towarem eksportowym jest muzyka: oryginalna, chwytliwa i wciąż słabo znana. A w holu MindelHotel towarzyszy mi, fakt, jedna z najlepszych płyt w historii jazzu , ale wolałabym słuchać chociażby lekko przesłodzonego głosu wielkoluda Bany, Tito Parisa, świetnego gitarzysty Bau, niedawno zmarłego barda Cabo Verde Ilho Lobo czy młodego, wyrywającego się w świat Tcheki.
Davis czy Bana, zapadam się w hotelową kanapę. Walcząc ze snem usiłuję zrozumieć, po co chłopcy z zespołu Evory mają wracać przed koncertem do hotelu. Tyle kilometrów? A ja mam zabrać się z nimi. Na Baia das Gatas.
Do Zatoki Kotów. To rozległa plaża po wschodniej stronie wyspy. Od 21 lat w trzy sierpniowe noce odbywa się tu szczególny festiwal. Na początku było skromnie. Ci, co grali i śpiewali postanowili zebrać się w jednym miejscu i się pokazać. Z roku na rok przybywało chętnych do grania, śpiewania i do słuchania. Najpierw z sąsiednich wysp, potem z całego archipelagu. Dziś, poza rodzimymi muzykami zjeżdża się tu niemal cała muzyczna diaspora kabowerdyjska. Z Francji, Holandii, Portugalii, Stanów Zjednoczonych.
Trzydniowy festiwal to ogromna organizacyjna machina, a na plaży wyrasta całe miasteczko namiotowe. Ale i tak nie pomieści wielotysięcznych tłumów. Tym, którzy nie mają namiotów, czyli większości, wystarczy niebo: wysokie, ciemnogranatowe, bezkresne. Ocean i muzyka. I taniec. I zabawa do rana. Przecież i tak nie warto spać. No i ten przyrost naturalny po festiwalu!
Za dnia od biedy można tu przyjść piechotą, choć wymaga to czasu i zamiłowania do długiego marszu pod górę we wściekle palącym słońcu, toteż poza mną wielu entuzjastów tego pomysłu nie widziałam. Poza tym wymaga to także pozostawienia w mieście wszelkich kuszących los ( i nie tylko!) drobiazgów, pieniędzy i oczywiście aparatu fotograficznego, więc na zdjęcia nie ma co liczyć.
Wieczorem dostać się tu można już jedynie samochodem. Taksówki i „aluguerzy", czyli przewoźnicy muszą mieć przepustki wykupione specjalnie na tę okazję. Z ronda koło stadionu miejskiego dojeżdżają też specjalne autobusy. Ale to wszystko kosztuje. Wielu chętnych musi sporo oszczędzać, żeby się tu dostać na te trzy sierpniowe noce. Ale gdy się już jest na miejscu króluje już tylko muzyka i zabawa.
Elżbieta