Przyjechałam do Douentzy w nocy. Ponieważ w wiosce nie było prądu, naprawdę niewiele widziałam. Ktoś podszedł i powiedział, że wie gdzie mnie zawieźć, mimo, iż nikomu nie mówiłam, że przyjeżdżam. Ale czekano na mnie.
Dostałam miejsce w namiocie i zasnęłam po 11 godzinach podróży z Mopti. Obudziłam się rano i wyszłam przed dom. W oddali było widać lekki zarys gór. Był to dzień targowy, więc zjadłam śniadanie i pobiegłam w stronę targu. Zewsząd ciągnęli ludzie. Fulanie ze zwierzętami, biżuterią i serami, wspaniale przystrojeni przyglądali mi się z zaciekawieniem. Spędziłam pół dnia na targu.
Wieczorem Muhammad wyniósł mi krzesło przed dom. Siedzieliśmy patrząc na góry, które o tej porze nabrały koloru ziemi. Ludzie wracali powoli z targu. Pod drzewem Muhammad zostawił swój stary rower. Wyprosiłam go żeby mi go pożyczył. Odradzał mi jakąkolwiek przejażdżkę, nie wierząc w moje możliwości prowadzenia tego skomplikowanego pojazdu. Ja jednak wiedziałam, że omijają mnie ciekawe rzeczy. Wzięłam więc rower i obiecując Muhammadowi, że oddam go w całości ruszyłam na wschód. Słońce już było dość nisko. Jechałam powoli, wdychając zapachy gór i śpiewając ze szczęścia. Po drodze mijali mnie przedstawiciele wszystkich malijskich grup etnicznych. Pozdrawialiśmy się we wszystkich znanych mi językach: I ni tchie? Ca va? Ginni do! I uśmiechaliśmy się do siebie. Wkrótce trzeba było jednak wracać, bo słońce było już nisko.
W Douentza spędziłam kilka dni patrząc na góry. Zastanawiałam się zawsze jak to jest, że rano ich nie widzę, a wieczorem mogę zobaczyć, ale prawa fizyki były dla mnie zawsze wielką magią.
Douentza jest dla mnie oazą spokoju ducha. Kiedy myślę o tym żeby gdzieś uciekać, myślę o ucieczce do Douentzy. Ponieważ nie mogę tego zrobić, włączam piosenkę Oumou Sangare: „Saa magni”. Ona jest dla mnie jak powiew wiatru w Douentza. Oumou śpiewa w niej wprawdzie o śmierci jednego z malijskich muzyków, ale do mnie dociera tylko kilka słów i jedno najważniejsze: Douentza. Od tej piosenki zaczęłam słuchać Oumou Sangare, która jest nazywana divą muzyki malijskiej. A jak każdy, kto zna się trochę na muzyce afrykańskiej wiem: Les maliens sont fort!
Sangare w duecie z Alicia Keys.
Muzyka Oumou Sangare to wassoulou. Nazwa pochodzi od nazwy wioski z której Oumou pochodzi, i która nie wiadomo dlaczego wydała z siebie takich muzyków jak Sangare czy Sali Sidibe. Wassoulou to dźwięki związane tradycjami myśliwskimi, połączone z tekstami o zbiorach, modlitwach i poświęceniu. Na styl ten składa się muzyka djembe, karignan (tarka metalowa) i donso n’goni (myśliwska harfa).
Na wszystkich płytach Sangare powraca temat miejsca kobiety w społeczeństwie muzułmańskim, konfliktu tradycji z nowoczesnością oraz smutków i radości życia i śmierci. Oumou śpiewa często o miłości i o tym jak wybierać w małżeństwie. Dlaczego? Jej ojciec porzucił matkę dla młodszej żony, co ma do dzisiaj ogromny wpływ na Oumou. W swoich tekstach zawsze starała się przemycać nowe idee, nie odżegnując się od tradycji.
Oumou nagrała dotychczas cztery albumy. Pierwszy, „Moussoulou”, został wydany w 1993 roku, i sprzedany w Afryce w nakładzie 220000 egzemplarzy – zapewne znacznie lepsze wyniki odnotował w nielegalnym obiegu. Właściwie z dnia na dzień Oumou stała się znana. Dziś jest niekwestionowaną gwiazdą muzyki malijskiej. Piękny, głęboki głos zawarty w równie pięknym ciele. Koncerty Oumou gromadzą tłumy.
Dla mnie jednak ponieważ mogę jedynie zrozumieć muzykę, Oumou, to przede wszystkich dźwięki Mali, dźwięki Sahelu. Później kiedy byłam na północy Burkiny Faso, dosłownie 6 godzin drogi od Douentzy, wiedziałam, że nie mogę tam pojechać. Ziemia już w tym miejscu nabierała kolorów Bandiangary, jednak mnie dzieliło od Douentzy kilka wiz, kilka tysięcy CFA i bezsensowne powinności. Odetchnęłam więc tylko wiatrem wiejącym z tamtej strony i wsiadłam do autobusu jadącego do Niamej. Być może kierowca zobaczył jak nastawiałam zmysły w stronę Bandiangary, być może widział łzę kręcącą się w oku, a być może po prostu dociera do niego w taki sam sposób muzyka malijskiej Divy… w każdym razie jak tylko ruszyliśmy z głośników popłynęło „Saa magni”, a mi z oczu kilka łez. I znów siedziałam pod domem w Douentza i patrzyłam na góry… teraz jakby słabiej widoczne.
Marta Jackowska