Republika Południowej Afryki zamienia się w piekło. Doszło już do tego, że swoi mordują swoich. Chaos ogarniający najuboższe dzielnice kraju odbiera nadzieję na jakiekolwiek zmiany. Czy nadszedł kres walki o ideały, którymi Nelson Mandela porywał niegdyś cały świat?
Republika Południowej Afryki należy do tej grupy krajów, na które inne państwa patrzą zawsze z tej samej perspektywy. W oczach świata utrwalił się symboliczny, całkowicie jednoznaczny obraz RPA. Jego uosobieniem jest Nelson Mandela i pokojowe odejście od apartheidu, które z pewnością zapisane zostanie na kartach historii jako jeden z najważniejszych ruchów wolnościowych XX wieku. Wydarzenia te zdają się być symbolem niczym nie skażonego dobra, nie obciążonego żadną moralną dwuznacznością, która tak wypaczyła powstańcze zrywy niepodległościowe w Ameryce Łacińskiej. Park Krugera, stada lwów, pokłady złota i czarujący Kapsztad u podnóża Góry Stołowej przemieniają południowoafrykańskie regiony w raj na ziemi. Na baśniowym wizerunku kraju cień kładą jednak bandy bojówkarzy, dewastujących całe miasta i mordujących imigrantów z innych krajów Afryki. Ludność RPA cały czas jednak czuje silną przynależność do południowoafrykańskiej wspólnoty oraz pielęgnuje w sobie przekonanie, że ich kraj odniósł historyczny sukces.Docierają do nas przerażające obrazy z Johannesburga, Durbanu i innych dużych miast jednego z najważniejszych szybko rozwijających się państw świata. RPA gra przywódczą rolę na całym afrykańskim kontynencie. Wiadomości, które nadchodzą stamtąd w ostatnich tygodniach, wstrząsają całym światem. Wymarzone cele Nelsona Mandeli wiszą na włosku. Jego plan stał się nagle całkowitą iluzją. Zamiast tego w państwie coraz częściej dochodzi do pogromów czarnoskórych imigrantów z innych krajów Afryki. Obraz współczesnej RPA to splądrowane sklepy, zdewastowane murzyńskie osiedla, a pośród tego wszystkiego mężczyzna, którego rozwścieczony tłum rzucił na materac, oblał benzyną i spalił żywcem. Barbarzyńskie sceny przypominają horror lat apartheidu i pogrążają cały kraj w mroku. Wzór dla reszty AfrykiNa targanym wiecznymi niepokojami kontynencie RPA przez długi czas funkcjonowała jako ostoja stabilizacji, wzór demokracji i ekonomiczna lokomotywa Afryki. Była symbolem pojednania czarnych i białych, grała rolę laboratorium, w którym wykluwała się idea wielokulturowego społeczeństwa XXI wieku. Dziś jednak wygląda na to, że RPA zeszła na tę "typowo afrykańską drogę" – drogę upadku. W 2010 roku Johannesburg miał być po raz pierwszy gospodarzem Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Teraz jednak Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej FIFA martwi się, czy kraj, w którym noc w noc dochodzi do brutalnych ekscesów, podoła tak wielkiemu wyzwaniu, jakim jest organizacja zawodów. Przedstawiciele FIFA nie przyznają się do tego, ale związek przygotował już podobno "plan B" i rozważa oddanie mistrzostw Stanom Zjednoczonym, Meksykowi lub Hiszpanii.Wszystkie nieprawidłowości wychodzą nagle na światło dzienne – tak jakby potrzeba było tylko kropli, aby przelała się czara goryczy i południowoafrykański mit rozwiał się. Na jaw wychodzi skandaliczna polityka państwa w kwestii AIDS. Według nieoficjalnych danych w RPA codziennie umiera 900 osób, a 5,5 mln obywateli zakażonych jest wirusem HIV. To więcej niż w jakimkolwiek innym kraju na ziemi, jednak rząd RPA zawsze bagatelizował rozmiary epidemii i robi to do tej pory. Korupcja szerzy się od najniższych funkcjonariuszy po najwyższe państwowe urzędy, jedna afera goni drugą. Bezsensowne zarządzanie energią doprowadziło do tego, że w większych miastach regularnie brakuje prądu. To sromotna klęska tzw. "cichej dyplomacji" prezydenta Thabo Mbekiego, który niegdyś pragnął uratować sąsiednie Zimbabwe przed samozniszczeniem, a teraz przygląda się pogromom imigrantów we własnym kraju.Rząd RPA zaprzeczając istnieniu jakichkolwiek problemów popełnia kardynalny błąd. Utrzymywanie, że są one tylko wymysłami wrogów, tylko pogarsza i tak fatalną już sytuację. – Nasze elity żyją w innym świecie i dawno już straciły kontakt z rzeczywistością – mówi rozczarowany członek partii rządzącej – Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC). – Wyższe sfery zapomniały już, o co walczyliśmy.Czy w takim razie "afrykański cud" – pokojowa likwidacja apartheidu w 1994 roku – był tylko ułudą? Nowa RPA ma wiele twarzy i kraj ten można postrzegać w dwojaki sposób. Jego historia to z jednej strony odzwierciedlenie straconych nadziei, a z drugiej, obraz zwycięzcy w wyścigu do pozycji regionalnego mocarstwa, które może być dumne ze swoich dokonań. RPA wywalczyła sobie pewne miejsce w świecie epoki globalizacji. Gospodarka narodowa tego kraju od 10 lat przeżywa dynamiczny rozwój. Stworzono miliony nowych miejsc pracy, rząd nadał gospodarce konkretny kurs i w ramach programu odbudowy państwa zlecił budowę ponad 2 mln domów, zelektryfikował najuboższe dzielnice, poprawił zaopatrzenie ludności w wodę pitną, założył nowe kliniki i szkoły oraz wprowadził świadczenia rentowe i emerytalne, jak również zasiłek rodzinny. Państwo udziela ponad 12 mln obywateli wsparcia finansowego, z którego utrzymują się kolejne miliony członków ich rodzin. Rozwój gospodarczyRząd RPA stworzył solidne państwo opiekuńcze – niestety dopiero wtedy, gdy cały świat zaczął powoli odwracać się od tej koncepcji. RPA – wciąż jeszcze należąca do grupy państw rozwijających się – sama stała się dawcą pomocy humanitarnej i wysyła misje pokojowe do pogrążonych w kryzysie regionów Afryki. RPA zdobyła na swoim kontynencie pozycję przywódcy, jej głos liczy się na międzynarodowej arenie i ma ona wszelkie powody, aby starać się o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.Wielokulturowe społeczeństwo RPA przechodzi jednocześnie proces głębokiej transformacji i modernizacji. W ostatnich latach wśród czarnoskórych obywateli wyodrębniła się klasa wyższa i klasa średnia. Ogólnie wzrosła siła nabywcza, co wyraźnie widać w wielkich centrach handlowych na obrzeżach miast. Różnice w dochodach czarnych i białych znacznie zmalały. Jednym słowem wielu mieszkańcom RPA jeszcze nigdy nie wiodło się tak dobrze jak teraz. Tymczasem mimo dynamicznego rozwoju gospodarczego znacznie pogłębiły się różnice w poziomie życia między czarnoskórymi członkami społeczeństwa. Aż 40 proc. obywateli zdolnych do podjęcia pracy pozostaje bez zatrudnienia, a co trzecia osoba żyje na skraju ubóstwa. W pewnym stopniu tłumaczy to niepokoje społeczne, które od lat nawiedzają afrykańskie przedmieścia. Kiedy 14 lat temu zlikwidowano system apartheidu i w RPA zmieniły się władze, ludzie łączyli z tym wydarzeniem wielkie nadzieje. Snuli utopijne plany, które okazały się absolutnie niewykonalne. Teraz wydaje im się, że rząd ich oszukał, a przecież jeszcze nie tak dawno obiecywał im nowe, lepsze życie. Rozżalone społeczeństwo kieruje swoją wściekłość przeciwko niekompetentnej administracji, skorumpowanym baronom partyjnym i radom gminnym oraz przeciwko wszystkim "grubym rybom", które dbają tylko o to, by napełnić własne kieszenie, a dobro ogółu mają za nic.Prezydent Mbeki i jego ministrowie od lat beztrosko ignorowali wszelkie społeczne problemy. Nie zważali na siłę, z jaką wybuchnąć może wzmagająca się z tygodnia na tydzień społeczna frustracja. Teraz dziwią się, że ludzie odreagowują swoją złość zarówno na legalnych, jak i na nielegalnych imigrantach z innych afrykańskich państw, którzy przecież kiedyś wspierali RPA w walce o wolność. Do tej pory zamordowano 56 osób, 80 tysięcy szuka w strachu schronienia w kościołach i na komendach policji. Dziesiątki tysięcy tych, którzy nie wiedzą, co z sobą począć, wraca w rozpaczy do swojej ojczyzny. RPA była niegdyś krajem marzeń i nadziei, dziś jednak przemieniła się w koszmar. Do murzyńskich dzielnic po raz pierwszy od upadku apartheidu musi wkroczyć wojsko. Bieda i terrorAlexandra to małe miasteczko na północy Johannesburga – dzielnica biedy położona o krok od afrykańskiej
metropolii gospodarczej. W 1994 roku – roku przełomu – powierzchnię 2,5 km2 zamieszkiwało 360 tys. osób – tyle co w Wuppertalu. Dzisiaj mieszka tu 600 tys. ludzi, czyli cały Stuttgart. Ludzie żyją w blaszanych barakach, dwie trzecie mieszkańców nie ma pracy ani nadziei na jakąkolwiek przyszłość. Większość przybyszów zarobkowych pochodzi z Zimbabwe. W okolice Johannesburga przygnały ich bieda i terror panujący w ich ojczyźnie. Przeważnie są to ludzie pracowici, z ogromną wolą życia oraz wielką fantazją właściwą imigrantom na obczyźnie. W jakiś sposób udało im się ułożyć sobie tutaj proste życie, co z kolei wzbudziło niesamowitą zawiść tubylców, pałających nienawiścią do wszystkiego, co obce. Niektórzy imigranci odkupili nawet domy od obywateli RPA, które ci nabyli niegdyś dzięki państwowym subwencjom. Dziś przybysze palą się w nich żywcem. Społeczeństwo RPA oskarża imigrantów z Zimbabwe o pogłębiającą się biedę i dlatego to właśnie oni stali się pierwszymi ofiarami pogromów. Nie bez znaczenia jest też zgnuśniała mentalność ofiary, powszechna wśród czarnoskórych Afrykanów, którzy od niepamiętnych czasów winy za swój los najchętniej szukają u innych. Najpierw obarczali nią białych rasistów, dziś obwiniają "murzyńskie darmozjady". Siebie postrzegają natomiast jako naród wiecznie pokrzywdzony, któremu już w czasach apartheidu odebrano prawo istnienia, a skutki białego ucisku dręczą go po dziś dzień. Podobnie zachowują się też inne afrykańskie społeczności – zawsze, gdy spotyka je jakieś nieszczęście, wszystkiemu winien jest handel niewolnikami, kolonializm i niesprawiedliwy porządek gospodarczy świata. Ale w żadnym innym kraju Afryki mentalność ofiary nie jest tak wyrazista jak w RPA, gdzie "czas białej suszy" trwał aż do końca XX wieku. Ta typowo afrykańska postawa paraliżuje całe społeczeństwa oraz sprawia, że ludzie uodparniają się na wszelką krytykę i z chorobliwą determinacją wciąż szukają kozła ofiarnego. Dzisiejszych wybuchów nienawiści nie da się wytłumaczyć wyłącznie biedą i walką o podział podstawowych produktów koniecznych do życia. Gdyby był to jedyny powód, mieszkańcy wszystkich biednych regionów świata dawno już wymordowaliby się nawzajem. To, co dziś dzieje się w RPA, świadczy o anarchii panującej w murzyńskich dzielnicach i braku jakichkolwiek norm prawnych. Społeczeństwo całkowicie zdziczało, ludzkie życie straciło wartość. Można by w takim razie stwierdzić, że od ponurych czasów apartheidu nie zmieniło się nic. Tymczasem biały reżim abdykował, więc młodzi, gniewni i pozbawieni perspektyw afrykańscy mężczyźni stracili wroga, z którym mogli walczyć. Teraz swoją agresję kierują bardziej do wewnątrz – na własne rodziny czy wspólnoty gminne. Najboleśniej odczuwają to kobiety – w żadnym miejscu na ziemi nie dochodzi do takiej ilości gwałtów, co w ostatnich tygodniach w RPA. Jednak również poza biednymi dzielnicami przestępczość stała się egipską plagą. W zeszłym roku w RPA zamordowano 20 tys. ludzi – to więcej niż w ogarniętym wojną Afganistanie. – Przemoc stała się atrybutem naszej kultury i teraz żyje własnym życiem – stwierdza kryminolog Anthony Altbeker. Korupcja i bezprawiePosiadłości zamożniejszych białych przypominają warowne twierdze, pozamykano całe dzielnice mieszkalne, a nocą ciężko uzbrojeni funkcjonariusze służb bezpieczeństwa i straży obywatelskiej patrolują ulice i samodzielnie wymierzają sprawiedliwość. Nikt już nie ufa niekompetentnej i przeciążonej policji. We wszystkich warstwach społecznych ludzie wzywają do przywrócenia kary śmierci. "Zabijajcie łajdaków!" – nawoływała niedawno wiceminister obrony Susan Shabangu, mając oczywiście na myśli kryminalistów. Rząd rozkłada ręce. Od lat bagatelizował wymykającą się spod kontroli przestępczość, a teraz jest bezradny. RPA teoretycznie stała się demokratycznym państwem prawa, ale jego zasady jeszcze nie utrwaliły się w świadomości obywateli. Rozwścieczone bandy mordujące imigrantów nie mają za grosz respektu dla prawa, a odpowiedzialne za bezpieczeństwo organy państwowe są niezorganizowane i zbyt słabe, aby dopilnować porządku. Bezsilność władzy, która nie potrafi zadbać o wewnętrzne bezpieczeństwo państwa, tylko dopełnia obraz nędzy i potwierdza całkowitą porażkę południowoafrykańskiej polityki. Ociąganie się z podejmowaniem decyzji i wieczne niezdecydowanie rządu w obliczu ogarniającego kraj terroru przypomina przedsiębiorcę tuż przed ogłoszeniem upadłości firmy. W 1999 roku Thabo Mbeki zasiadł na prezydenckim fotelu i zaczął sprawować władzę w stylu autorytarnym, pełnym uwielbienia dla siebie samego jako wszechwiedzącego bóstwa. Na początku wiele sobie po nim obiecywano, jednak okazało się, że legendarnemu poprzednikowi Nelsonowi Mandeli nie dorasta nawet do pięt. Mbeki otacza się konformistami i oportunistami. Nie liczą się kompetencje, ważna jest tylko lojalność wobec władcy. Jednak od czasu, kiedy Mbeki przegrał walkę o przywództwo w ANC i przestał sprawować funkcję prezesa partii, jego moc słabnie. Ma fatalną reputację zarówno w kraju, jak i za granicą, a wszyscy jego "oddani" współpracownicy na uwadze mają przede wszystkim własne zyski. Thabo Mbeki właściwie już dawno powinien był złożyć swój urząd. Polityczne elity RPA prezentują całkowitą zgniliznę moralną. Przykład charakterystycznej, bezwstydnej rozpusty dał Paul Mashatile – minister pracy w prowincji Gauteng. Po swoim wystąpieniu na temat budżetu gościł się wraz z grupą kolegów w luksusowej restauracji za 96 tys. randów, czyli ponad 9 tys. euro. Gdy prasa opisała to zdarzenie, bez wahania zaprosił do biesiadowania kolejnych towarzyszy – tym razem za, bagatela, 107 tys. randów. Były arcybiskup Desmond Tutu od lat wytrwale piętnuje proces południowoafrykańskiej degeneracji. Potencjalny następca Mbekiego Jacob Zuma prawdopodobnie również nie zdoła zatrzymać rozkładu państwa. Prokuratura postawiła już Zumie ciężkie zarzuty korupcyjne i w sierpniu będzie on musiał stanąć przed sądem. Warto zauważyć, że o lewicowym populiście Zumie marzącym skrycie o fotelu prezydenckim zaczęło być głośno dopiero wtedy, gdy w RPA wybuchły zamieszki.Postkolonialna klątwaW obliczu pogłębiającego się kryzysu do świadomości obywateli RPA powoli dociera, jak bardzo ich rozchwiany naród potrzebuje godnych zaufania, moralnych autorytetów. Ich rolę odgrywali niegdyś ludzie z pokolenia Nelsona Mandeli, którzy poświęcali swoje życie dla walki o wolność i prowadzili kraj w stronę demokracji. Wizja tolerancyjnego, otwartego na świat, tęczowego społeczeństwa, do której dążyły starsze generacje, dziś jest już tylko przebrzmiałym mitem. "Po imprezie – zabawa dobiegła końca" to tytuł książki, zawierającej wspomnienia byłego członka ANC, która króluje ostatnio na południowoafrykańskich listach bestsellerów. Czy na RPA ciąży ta sama postkolonialna klątwa, która zrujnowała już tak wiele afrykańskich państw? Frantz Fanon – amerykański filozof zajmujący się kolonializmem – przywoływał przykłady innych wyzwolonych krajów, w których elity rządzące po krótkim czasie przystępowały do kontynuacji polityki europejskich władców kolonialnych. Nowe, wolne rządy przejmowały nie tylko ich pozycje i przywileje, ale również biurka, domy z basenami, jedwabne pościele i zastępy służących. Czy RPA dotknie to samo przekleństwo? Fanon opisał tę wymianę ról słowami: "masques blancs, peau noir", czyli "białe maski, czarna skóra". Miał na myśli zmianę sposobu myślenia, polegającą na tym, że w miejsce słowa "wyzysk" zaczęto używać pojęcia "samoobsługa". Południowoafrykański odpowiednik Frantza Fanona
, politolog William Gumede, pisze: "Wszystkie afrykańskie ruchy wolnościowe załamują się w tym samym punkcie, w afrykańskim powietrzu wisi coś, nad czym nikt nie ma kontroli." RPA zbliża się do tego punktu 14 lat po przewrocie.Źródło: Die Zeit