Olga Stanisławska stała się osobą znaną, dzięki swoim podróżom do Afryki. Jej wyprawy przyniosły plon w postaci artykułów, opublikowanych w “Gazecie Wyborczej”, “Tygodniku Powszechnym” i “Zeszytach Literackich”. Relacji z faktów utrwalonych giętkim piórem młodej autorki. Ich zbiorem jest bez wątpienia Rondo de Gaulle’a, wyróżnione w 2002 roku nagrodą im. Kościelskich, dzięki któremu poznajemy Afrykę inną od Hebanu.
Stąd dzisiejszy reportaż to już rzadko opowieść o wyprawie samotnego reportera, który pozwala się zaskakiwać rzeczywistości – to raczej starannie przygotowana podróż świetnie przygotowanego i poinformowanego znawcy zagadnienia, który swoją wiedzę pragnie oświetlić za pomocą naocznie poznanych faktów – pisze W. Kot w Dziennikarstwie od kuchni. A jak jest z Rondem de Gaulle’a Olgi Stanisławskiej? Czy autorka reportaży z Afryki występuje jako ekspert, który wyruszył w podróż po Czarnym Lądzie, aby oświetlić swoją wiedzę?
Na szczęście Olga Stanisławska występuje tutaj jako samotny reporter, który pozwala się zaskakiwać rzeczywistości. Piszę, na szczęście, bo dzięki owej spontaniczności potrafi dostrzec niedostrzegalne przez świetnie przygotowanego i poinformowanego znawcę zagadnienia. I pomimo improwizacji sprawia, że reportaż Stanisławskiej staje się niezwykłą przygodą z udziałem jego odbiorcy.
Przykładów zaskoczenia rzeczywistością w Rondzie de Gaulle’a można wymienić wiele. Stanisławska zaskakuje siebie prawie na każdym kroku, w każdym rozdziale. Wynika to z tonu poetyki zastosowanej w Rondzie de Gaulle’a. Poetyki niekończących się spotkań z drugim człowiekiem, splecionych w zbiór reportaży.
Rodzaj tych spotkań wyznacza główną oś reportażu Stanisławskiej. Prawie zawsze niespodziewane, niezaplanowane, zaskakujące autorkę wędrującą przez Czarny Ląd. Zaskakujące czytelników swoją wyrazistością, kontrastującą z obiegowymi wyobrażeniami o Afryce.
Myślę, że mogę zaryzykować postawienie następującej tezy – gdyby Olga Stanisławska była tak zwanym ekspertem i nie pozwalała się zaskakiwać rzeczywistości, nie mielibyśmy Ronda de Gaulle’a. Nie przeczytalibyśmy:
A więc poszłam. Najpierw odsunęłam zasuwę niebieskiej żelaznej bramy, a potem wyszłam w noc ipiasek. Nikogo. Pustą ulicą szłam tam, skąd dobiegały bębny. Na wielkim placu kołem porozsiadali się na ziemi mężczyźni – usiadłam w mroku za nimi. W środku kobiety tańczyły w rzędach, równo, poruszając biodrami do przodu. Można było sobie wyobrazić ich stopy depczące piasek małymi krokami.
A jak wygląda relacja z faktów autorstwa Stanisławskiej? Według W. Kota reporter staje się badaczem sprawy, rodzajem detektywa, który dociera do istoty rzeczy.
Taka staje się Olga Stanisławska, kiedy stara się zrozumieć spotkanego człowieka. Analizuje, docieka, konkluduje. Nie ulega uproszczonym schematom afrykańskiej osobowości. Wszyscy bohaterowie Ronda de Gaulle’a przestają być anonimowi. Jego autorka nie ustaje w wysiłku dotarcia do istoty rzeczy.
Dowiadujemy się, dlaczego Rocio wraca w te same miejsca i nigdy nie była w Timbuktu, Didier nie chce iść do szpitala i żadna sytuacja nie jest wieczna. Pojmujemy ludzkie losy przedstawione na stronach opowieści, napisanej przez samotnego reportera.
Ponadto opowieść Stanisławskiej, zawiera wiele elementów, bez których reportaż nie mógłby uchodzić za reprezentanta swojego gatunku. Używa wspomnienia, fragmentu rozmowy, portretu, opisu miejsca.
Należy też zauważyć, że postulowane przez W. Kota – Generalnie zwracamy uwagę na fakty, które wydarzyły się po raz pierwszy albo na te, które mają cechy paradoksu czy w jakikolwiek sposób odstają od normy – jest obecne w stylu preferowanym przez autorkę Ronda de Gaulle’a. Obecne z racji specyfiki podróży przez Afrykę.
Reportaże Stanisławskiej potwierdzają słuszność założenia, iż kontrast stanowi nieodłączny składnik relacji z faktów. Kontrast ten doprowadza do zderzenia obiegowych opinii i wyobrażeń z zastaną przez reportera rzeczywistością. W tym przypadku ukazuje Afrykę jako kontynent niezwykle złożony, spleciony w skomplikowanym węźle tradycji i kultury. Afryka jako dom ludzi a nie ojczyzna safari. Obraz malowany piórem Olgi Stanisławskiej, z pewnością odbiega od potocznych skojarzeń z Czarnym Lądem. Wychodzi poza ramy naiwnych skojarzeń rodem z W pustyni i w puszczy.
Świadectwo uczestnictwa pojawia się w Rondzie de Gaulle’a na niespotykaną dotąd skalę. Autorka uczestniczy w zdarzeniach, które są pretekstem do wyprawy w przeszłość, niepoznawalną z racji mijającego czasu. Uczestniczy w nich nieświadomie, nie zdając sobie sprawy z „obowiązku” znalezienia się na miejscu wydarzeń tak szybko, jak jest to możliwe.
Na tym polega wyjątkowość reportaży Stanisławskiej, wynikająca z definicji, o ile taka istnieje, reportażu podróżniczego, a może lepiej reportażu z drogi. Trudno byłoby wymagać od piszącego ową odmianę relacji z faktów, żeby wyruszał śladami nagłych zdarzeń. Zdarzeniem jest podróż sama w sobie.
I wreszcie kilka uwag nad kompozycją i stylem Ronda de Gaulle’a.
Stanisławska nie popełnia grzechu utartych sformułowań w rodzaju powiedział, stwierdził, wspomniał, wyjaśnił, stosując wymienione zamiennie z bardziej oryginalnymi konstrukcjami. Jeżeli już dopuszcza się powyższych zabiegów, czyni to w dobrej wierze, wobec braku odpowiedniej alternatywy.
W rzeczywistości stosuje się do zaleceń reporterskiej poprawności, czego przykłady odnajdujemy prawie na każdym kroku.
– Spróbuj – na moment rozjaśniają im się twarze. To malamba, napój z fermentowanej trzciny cukrowej, którego sekret w ubiegłym stuleciu przywieźli z sobą Kubańczycy z innej, jakby radośniejszej wyspy. Zmieszany z tonikiem z butelki jest jedną kwaśną goryczą. – Mocne, co? – chichocze najstarszy z mężczyzn. Malamba kryje w sobie przedsmak tajemnych możliwości. Kto wie, dokąd pokieruje stopy, w jaki kształt przyoblecze chaszcze, jaki powab, zasnuwszy świat miękką zasłoną, ukryje w zwiędłych udach żony na macie w szałasie ciemnym od dymu.
Uwzględniając opinię, że ozdobniki uchodzące za literackie uznaje się za klęskę reportera, Stanisławska powinna zaprzestać pisania reportaży. Powinna, ale tego nie zrobiła.
Ucieczka dzisiejszego reportażu w kierunku informacji gazetowej, dyskwalifikuje prozę artystyczną. Z jednym wyjątkiem. Z wyjątkiem reporterów, rejestrujących zastaną rzeczywistość z wrażliwością, dorównującą tej, charakteryzującej autorkę Ronda de Gaulle’a. Reporterów nieświadomych stawania się autorem reportażu. Powstaje wówczas dzieło z pogranicza relacji z faktów i literatury. Dzieło, bez którego omawiany gatunek utraciłby ludzki wymiar.
Rondo de Gaulle’a jest bez wątpienia zbiorem reportaży. Rozważając jego zgodność z gatunkiem należało spojrzeć daleko wstecz, kiedy relacja z faktów miała znacznie bardziej literacki charakter. I chociaż wszystko zdaje się wskazywać na zmierzch literackości w reportażu, to ciągle pojawiają się tacy autorzy jak Olga Stanisławska. Na przekór obowiązującym modom i wschodzącym tendencjom.
Mówiąc reportaże o Afryce, myślimy Kapuściński. Moim zdaniem zupełnie niesłusznie. Nie zamierzam dowodzić wyższości Stanisławskiej nad Kapuścińskim, bo każdy z autorów ma swój niepowtarzalny styl. Zresztą Rondo de Gaulle’a potrafi wybronić się same i nie potrzebuje żadnych adwokatów.
Stanisławska jest znacznie bliższa innemu autorowi. Ten nie był reportażystą, ale pisarzem. Jednak jego Jądro ciemności, bo mowa tutaj o Josephie Conradzie Korzeniowskim, znajduje się u źródeł poetyki zastosowanej przez laureatkę nagrody im. Kościelskich.
Powoli nabierałam przekonania, że jądru ciemności, cokolwiek to znaczy, nie należy przyglądać się bez potrzeby. Nie popłynęłam dalej rzeką w głąb Zairu. Pozostanie dla mnie obszarem tajemnicy.
Paweł Średziński