Proverb, Prokid i inni raperzy Południowej Afryki mają się czego obawiać. Na rynek z solową płytą wkroczył Da L.E.S, który wytycza nowe trendy w afrykańskim hip-hopie.
Ostatnimi czasy możemy zaobserwować nowy prąd w muzyce Afryki. Prym najczęściej wiodą artyści, którzy urodzili się w Stanach Zjednoczonych i we krwi mają rytmy Barrego White’a i 2paca. Nigeria obecnie stoi pod znakiem duetu Ikechukwu – Naeto C. Obaj przyszli na świat za wielką wodą. Ich atutami są przede wszystkim modne rytmy i amerykański akcent. Teraz przyszedł czas na Da L.E.S.
Urodził się w Waszyngtonie, lecz wychował się w Johannesburgu. Jego pierwszym doświadczeniem była grupa Jozi. Niespodziewany sukces płyty Muthaland Crunk przyniósł trzem młodym wokalistom popularność w całej Afryce. Atutem albumu było połączenie amerykańskich bitów z afrykańską tradycją. Single „What’s with the attitude” oraz „Muthaland” łączyły w sobie modny hip-hop z elementami rodzimymi, tak jak specyficzny podkład i refren śpiewany przez rodowitych Zulu. Wszystko zachowane w formie niezwykle przyjemnej dla ucha. Później poszło już z górki. Wiele statuetek i ta najważniejsza – w kategorii Best Group na historycznym rozdaniu afrykańskich nagród MTV.
Ambicje Da L.E.S’a sięgały jednak wyżej. Marzyła mu się solowa kariera. Swoje marzenie zrealizował wydając album „Fresh to Def”. Na pierwszy rzut oka widać „coś innego”. Coś, czego jeszcze w Afryce nie było. Ma się wrażenie, że słucha się muzyki rodem z przesiąkniętej komercją Ameryki. „Fresh to Def” zdecydowanie jednak nie zasługuje na miano – „Poor imitation of American rap music”. Tak więc, nie jest są to klimaty w stylu Skwatty Kamp czy Koldproduk.
Największymi przebojami na krążku „Fresh to Def” są „We on fire” i „Candy” Rytmy niemal identyczne jak przeboje The Game’a i Lil’Wayne’a . Przepych, pieniądze, kobiety i świetne bity. Z taką jakością płyta szybko może pojawić się na amerykańskim rynku i zrobić naprawdę ciekawą karierę. Nie będzie wielkim przebojem, ani nie przebije największych gwiazd, ale może być alternatywą dla znudzonych oglądaniem w akcji tych samych gwiazd. Na warunki Afrykańskie jest to jednak płyta wybitna. Bijąca na głowę niemal wszystkie poprzednie produkcje z Czarnego Lądu.