Recenzja. BLACK FACTOR
Małgorzata Ciupińska
Biało-czarni
Rasizm? Temat nie nowy. Uczucia? Temat jeszcze starszy. Tolerancja? To też już było. Więc co w książce Iyke Nnaki „Black Factor” jest innego? Niby nic, a jednak prezentowana powieść to rzecz o rasizmie, uczuciach i tolerancji – a raczej jej braku – ukazanych w dość oryginalny sposób. Rzecz przedstawiona z punktu widzenia konkretnej osoby, której doświadczenia ukuły taki, a nie inny osąd. Tą konkretną osobą jest młody nigeryjski student przybyły do Polski, by studiować na Uniwersytecie Łódzkim. Czarnoskóry. Niezwykle wrażliwy człowiek, z mocno wpojonym przez tradycję pojęciem dobra i zła. Młodzieniec o książęcym rodowodzie, przybyły do kraju nad Wisłą by tu, w katolickim państwie, studiować i poznawać cywilizowany świat. Ale jakaż ironia losu nagle stała się jego udziałem. „Wychłostany pogardą, nienawiścią, odrzuceniem, bezlitośnie wyszydzony, żył teraz w Polsce”. Autor powieści, zanim otworzył przed czytelnikiem pierwszy rozdział swej książki, umieścił właśnie to znamienne zdanie w prologu, jakby tym samym chciał pokazać, iż cała opisana historia będzie się obracać wokół złych emocji, które – normalnie – z nowoczesnym, cywilizowanym krajem nie powinny mieć nic wspólnego. Te emocje może byłyby do zrozumienia, choć na pewno nie do wybaczenia, gdyby myślenie napiętnowane trądem dotykało tylko niektórych warstw społecznych kraju, tymczasem neonazistowskie macki sięgnęły także po ludzi władzy. Podczas procesu farsy na jednej z konferencji prasowych polskiego ministra sprawiedliwości wyłonił się swoisty polityczny trend, który zawładną elitą rządzącą i zaniepokoił nawet Unię Europejską:
„Z Brukseli dobiegają nas liczne głosy krytyki. Unia Europejska uznała ten areszt za posunięcie o zabarwieniu rasistowskim i skomentowała politykę rządu jako działania wymierzone w obcokrajowców. Jaki jest pana stosunek do tej kwestii?
Pytanie reportera lokalnej telewizji nie było jednak dla ministra żadnym zaskoczeniem. Miał na nie z góry przygotowaną odpowiedź.
– Trudno obwiniać nasz kraj za ostrożność wobec obcego elementu. Dzieje naszego narodu to historia najeźdźców i okupantów. Nasza nieufność wobec cudzoziemców jest zatem w pełni uzasadniona. Nie jesteśmy jednak narodem rasistów i nasze normy społeczne nie przyzwalają na dyskryminację kogokolwiek. Młodzi Nigeryjczycy znaleźli się w areszcie nie ze względu na swój kolor skóry, ale ponieważ popełnili poważne przestępstwo”.
Zanim jednak główny bohater powieści, Alozie (dla Polaków „Ali”), znajdzie się za kratkami, zanim w ogóle wkroczy w świat łódzkiego środowiska studenckiego, otrzyma od zaprzyjaźnionego z jego książęcą rodziną nigeryjskiego ambasadora w Polsce cały pakiet informacji, które mają młodemu, przyjaźnie nastawionemu do świata chłopakowi zobrazować istniejące w tym kraju sytuacje epatujące nietolerancją i neofaszyzmem. Dalsze zdarzenia pokazały, że dyplomata miał rację, uzbrajając młodego chłopaka w taką wiedzę, bo oto dżentelmen w każdym calu, w stylu już dawno odchodzącym do lamusa, inteligentny, młody człowiek na skutek dzikiego fanatyzmu rasistów trafia do polskiego więzienia, będąc oskarżonym o próbę zabójstwa.
Powieść właściwa zaczyna się jakby dopiero teraz. Autor chciał przede wszystkim pokazać, jak działa polska machina prawna po odwilży politycznej, która czerpiąc całymi garściami z wzorców, niestety, źle pojętej demokracji i bałwochwalczej obrony własnej narodowości kosztem innych narodów, potrafi zniszczyć wyimaginowanego wroga. Alozie wraz z kolegami, osadzony w więzieniu, styka się z brutalnością świata w wymiarze o tyle ekstremalnym, że doznaje go ze strony jednostek… właśnie ekstremalnych. Ekstremalnie złych, wykolejonych, destruktywnych. Główny bohater nie jest przeciętną jednostką. To chłopak niezwykły, pełen miłości dla ludzi, wybaczający, mający wiele zrozumienia dla ludzkiej słabości i niewiedzy. Właśnie tą niewiedzą potrafi wytłumaczyć godne potępienia reakcje kryminalistów i rasistowskich, ulicznych chuliganów. Umiejętność ta, a raczej akt dobrej woli, czasami nawet wzbudzał u osadzonych w więzieniu szacunek do Nigeryjczyka. Z drugiej jednak strony Ali nie umie sobie wytłumaczyć, dlaczego ten światopoglądowy trąd dotarł do ludzi wykształconych, zajmujących poważne funkcje w samorządach miast, a nawet we władzach państwowych: „… dowódcy i strażnicy unikali jak ognia skazanych o odmiennym kolorze skóry! Oni wiedzieli, że „taki kąsek” jest bardzo smakowity dla zwyrodniałych przestępców. Służby więzienne doskonale zdawały sobie sprawę z tego, że w celach dochodziło do znęcania się nad cudzoziemcami, którzy stawali się tam niemymi ofiarami wykolejeńców”. Kolejny przykład: „Odkąd przyjechałem do Polski, wielokrotnie doświadczyłem goryczy prześladowania. Byłem bity, kopany, pluto na mnie… wykrzykiwano w moim kierunku obraźliwe słowa. Do podobnych zdarzeń dochodziło nawet w samym centrum miasta, na ulicy, w dyskotece, w środkach komunikacji miejskiej…. Nigdy… nie złożyłem oficjalnych zeznań. Nikt z nas tego nie robił w obawie… przed jeszcze bardziej okrutnym odwetem neofaszystów… Z czasem… zaakceptowaliśmy prześladowanie rasowe, traktując je jako… integralną część życia w tym kraju. Wiedzieliśmy, że nie jesteśmy w stanie niczego zmienić. Dziś… zdobyłem jeszcze jedno złe doświadczenie – o dziwo, głos Nnanny brzmiał teraz niezwykle spokojnie. – Widzę, że zakorzeniony w umysłach ludzkich rasizm dotyczy… nawet funkcjonariuszy policji. A śledztwo, które właśnie się zakończyło, jest tego najlepszym dowodem”.
Iyke Nnaka nie jest autorem stronniczym. Nie można zarzucić mu tego, że „rasistowska wada” Polaków, przekreśla ich w jego oczach całkowicie i na zawsze. Tak nie jest. Autor przedstawił w swej powieści kilka wyraziście zarysowanych postaci ludzi dobrych, o szlachetnych intencjach i czystych zamiarach. Na przykład ustami polskiej dziewczyny Alego, Agnieszki, wypowiada taki sąd o polskim narodzie: „Jesteśmy szczodrym, serdecznym narodem, otwartym na inne kultury”. Agnieszka jest przedstawicielem grupy młodych, dla których inny kolor skóry, odmienność w pojmowaniu różnych wartości absolutnie nie stanowi żadnego problemu; mało tego, wstydzą się oni za tych, którzy taki problem tworzą, by z nim później walczyć. Obok Agi w utworze jest druga sympatyczna postać – Waldek, kierowca ambasady, pomagający chłopakowi „zainstalować się” w łódzkim miasteczku akademickim. To właśnie on twierdzi: „Każdy spokojny, porządny człowiek, niezależnie od koloru skóry, znajdzie przyjaciół wśród przyzwoitych tubylców. Wielu ludzi chciałoby zbudować relacje z przybyszami z obcych krajów, ale czasami brakuje im taktu i nie wiedzą, jak zainicjować kontakt” i w zamian spotyka taką reakcję księcia: „Książę uśmiechnął się w duchu i pomyślał, że chciałby się z Waldkiem zaprzyjaźnić…”
Właśnie, zaprzyjaźnić. Powieść Iyke Nnaki opowiada o tym, jak młody Nigeryjczyk szuka w kraju, do którego przyjechał, by się uczyć, doskonalić, jeśli nawet nie ciepła, to przynajmniej zrozumienia i tolerancji. Głęboka wiara katolicka, w której wyrósł, każe mu tak myśleć, każe mu sądzić, że w kraju tak bardzo katolickim, może na takie zrozumienie liczyć. A tu nagle taka niemiła niespodzianka! Niezwykle wrażliwy, próbuje zrozumieć przyczyny rasizmu, wytłumaczyć brutalność chuliganów wobec czarnoskórych niewiedzą, źle pojętą tradycją, słabym charakterem, biedą, brakiem wykształcenia. Wiara katolicka dla białych i czarnych jest taka sama, a jednak tkwią w niej tak odmienne zachowania… Ali to wszystko widzi i bardzo nad tym ubolewa. Dzięki jego postawie, może trochę egzaltowanej, nazbyt naiwnej, nazbyt wspaniałomyślnej, ta książka ma swą wartość…
Znów powtórzę: autor nie jest stronniczy. Śmiało i jakby z nieukrywaną radością podaje przykład nawrócenia. Nawróceniu ulega towarzysz z celi Alego, dzięki zeznaniom którego możliwe było uniewinnienie głównego bohatera i jego kolegów. „Tutaj, w więzieniu, trochę sytuacja się skomplikowała, bo po raz pierwszy w życiu osobiście zetknął się z osobą, którą wcześniej „zaocznie” szykanował. W dodatku Ali był naprawdę wyjątkowy. Z każdym dniem jego łagodne zachowanie, prawość postępowania i zwykła ludzka przyzwoitość sprawiały, że Irek zaczął go najpierw podziwiać, a potem wręcz szanować. Imponowała mu jego inteligencja i sposób patrzenia na świat. Zatwardziałe serce kryminalisty powolutku topniało. Nagle zdał sobie sprawę, że nie ma nic złego w odmiennym kolorze skóry i ku swojemu zaskoczeniu stwierdził, że zaczyna lubić obecność tego… czarnu… tego chłopaka”.
Nawrócenie dotyczy też koleżanki Agnieszki z akademika, Karoliny, która w pewnym momencie rozpamiętuje: „Pomyślała o swoich rodzicach i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie podążyli ścieżką przemocy i okrucieństwa wobec cudzoziemców i znienawidzonych przez siebie mniejszości narodowych, byliby dziś lepszymi, szczęśliwszymi ludźmi”. A o jednym z dotychczasowych „towarzyszy broni”, zaciekłym rasiście, ma takie zdanie: „Na każdym kroku plugawił on imię czarnego człowieka. Widząc jego zajadłość, w głębi duszy dziewczyna dziękowała Bogu za swoją białą skórę”.
Brutalność niektórych scen w książce zostaje jakby w równowadze z nostalgią i romantyzmem, z jakim autor opisuje rodzinne strony bohatera. „Poranek – zazwyczaj czas pokoju i pojednania, tym razem spowijał Umuakę ciemnością, sprawiając, że blask świtu jakby stracił na jasności. Stało się bowiem to, czego wszyscy podświadomie się obawiali. Nikt nie potrafił cieszyć się tego dnia radosnym śpiewem natury i słodką pieśnią owadów, dochodzącą z pobliskich kwiatów i krzewów”. Mieszkańcom tego zakątka świata „nie mieściło się w głowie, że można nienawidzić kogoś tylko za to, że jest się białym lub czarnym”. Autor, dla przeciwwagi, na początku swej powieści szkicuje rys historyczny nigeryjskiej książęcej wioski, z której wywodzi się bohater. Choć Nnaka nie stawia sobie pytania o sprawiedliwość dziejową, to dociekliwy czytelnik mógłby takie pytanie zadać. Konstrukcja książki jest taka, że zdarzenia dobre nie bilansują się ze złymi; tych drugich jest znacznie więcej. Tak stało się chyba nie bez powodu. Nierówny układ sił ma swoje znaczenie. Główny bohater po traumie, jaką przeszedł, nie knuje odwetu, zapewne nawet mu to przez myśl nie przejdzie. Od ponurej przeszłości oddziela go szczęśliwa twarz Agnieszki i tylko to się dla niego liczy. No, pewnie i studia też. W tym momencie aż prosi się, by powstała kontynuacja książki, aby czytelnik mógł dowiedzieć się, jak sobie poukładali życie Aga i Alozie, co słychać u charyzmatycznego nigeryjskiego ambasadora, Uzo, a może też jak radzi sobie Karolina, którą los rzucił do Irlandii.
„Black Factor” to poważna i dojrzała pozycja zarówno w swej warstwie pojęciowej, jak i słownej. Nie jest powieścią, która wraz z ostatnią kartką zostawia czytelnika w niepewności co do tego, jak zakończyła się sprawa, będąca osnową całego utworu, jak w rezultacie przebiegła granica między dobrem i złem. Wszystko się wyjaśniło. To znaczy konkretnie ta jedna sprawa się wyjaśniła, sprawa księcia Alozie. Ale czy inne też? Sprawy Nigeryjczyków, Gabończyków, Kongijczyków, Etiopczyków?… Iyke Nnaka stworzył książkę polityczną. Czy się to komuś podoba, czy nie. I świadczy o tym nie tylko to, że autor celowo wzbogacił swe dzieło informacjami encyklopedycznymi, faktograficznymi z postępowań sądów, ambasad, zjazdów szefów państw afrykańskich. Książka jest polityczna, bo polityczny jest przedstawiony w niej główny problem: rasizm. Ale jeśli spojrzymy na nią pod innym kątem, to wcale nie musi taka być, a przynajmniej nie do końca. A to za sprawą przyjaźni, miłości, odpowiedzialności, o których książka też traktuje.
Iyke Nnaka. Black Factor.