To duże słowo. Zwłaszcza, gdy chodzi o polityka.
Ale w tym przypadku nie są to czcze słowa.
W pierwszej chwili jestem zdziwiona. Wiadomość o śmierci Teda Kennedy’ego podały wszystkie agencje świata, najczęściej na pierwszych stronach, ale z doniesień serwisów związanych z Cabo Verde przebija autentyczny żal. Ostatni z braci najsłynniejszej rodziny Ameryki i Wyspy Zielonego Przylądka?
A jednak. Przyjaciół poznaje się w potrzebie. Potrzeba zaistniała juz w latach siedemdziesiątych. .”Był naszym rzecznikiem, naszym głosem w rządzie Stanów Zjednoczonych, – wspomina Romana Ramos – prezes Capeverdean American Community Development (CACD) – energicznie wspierając ideę niepodległości Cabo Verde”. To również dzięki jego wysiłkom zaczyna się zauważać i doceniać diasporę kabowerdyjską w amerykańskiej codzienności ( przypomnijmy, że zaczęło sie od wielorybników z archipelagu na amerykańskich statkach).
W 1975 roku Edward Kennedy przygotowuje się do swej pierwszej wizyty w Lizbonie. Ale najpierw zaprasza do Fall River przedstawicieli wspólnot kabowerdyjskich. Jak wspomina Ray Almeida, przypadkowy zresztą uczestnik tamtego spotkania, senator był autentycznie zainteresowany nie tylko dążeniami do niepodległości Cabo Verde, ale i przyszłością emigrantów z Cabo Verde i innych portugalskich kolonii w Stanach. “Obiecał – wspomina Ray Almeida – wesprzeć nasze dążenia na najwyższych szczeblach, a na Wyspy wysłał swego przedstawiciela, Boba Batesa, dla lepszego rozeznania w sprawie. “.
Zrobił znacznie więcej. Poparciu politycznemu, którego Portugalia nie mogła zlekceważyć towarzyszyły akcie humanitarne. Z New Bedford w stronę Wysp Zielonego Przylądka popłynęły pierwsze statki z pomocą dla młodej republiki. Organizacją zajęło się stowarzyszenie Tchuba założone przez Almeidę. Tchubę natomiast wspierały aktywnie Church World Service, z New York, diecezja Massachusetts. Nietrudno zgadnąć, kto był tego inicjatorem. Ted Kennedy przyczynił się także do szybkiego nawiązania dyplomatycznych stosunków między Stanami Zjednoczonymi a Cabo Verde. Często spotykał się z liderami kabowerdyjskiej diaspory. Również prywatnie. Nic dziwnego, że ta solidarnie głosowała na demokratów we wszystkich wyborach.
Prezydent Republiki Wysp Zielonego Przylądka przesłał prezydentowi Obamie list kondolencyjny. To nie tylko dyplomatyczny obowiązek. To szczery żal po stracie Przyjaciela i współczucie. Te same uczucia, które towarzyszą dziesiątkom amerykańskich Kabowerdyjczyków, którzy spieszą do Smith Center. Inni organizują, 28 sierpnia, spotkania, na których oddadzą hołd senatorowi Kennedy’emu. Tak, jak oddaje się hołd prawdziwemu Przyjacielowi.
Elżbieta