Przegrana miłość Marii Luisy (2)

afryka.org Czytelnia Poznaj Afrykę! Przegrana miłość Marii Luisy (2)

„Nie było nic, zupełna pustynia, tylko kamienie i straszliwa bieda” – wspomina Maria Luisa. Jeśli na Cabo Verde muzyka jest królową, a B.Leza jest królem morny , prawdziwym bohaterem narodowym to nic dziwnego, że jego żonie mieszkańcy Mindelo zgotowują prawdziwie królewskie przyjęcie.

Ale Maria Luisa jest Portugalką, a kontrast między życiem w Lizbonie, a Wyspami jest ogromny. Dziewczyna jest w szoku. „Ludzie w Mindelo byli niesłychanie życzliwi i mili” – wspomina dalej żona artysty –  ale mieli też swoje wady, typowe dla mieszkańców wysp, odizolowanych od świata, upartych i obojętnych na zewnętrzne wstrząsy i zmiany. A B.Leza był typowym mężczyzną z Mindelo. Lubił żartować, śmiać się, pić, adorować kobiety, typowy bon vivant; czasem pisał wiersze po portugalsku, choć kochał jędrność, zapach kreolskiego.”  Kochał też, niestety dla Marii Luizy, urodę Kreolek, wolność ciał i uczuć… No i w żadnej mierze nie zamierzał zmieniać trybu życia. Nocne eskapady z gitarą w ręce, serenady o bladym świcie pod oknami ukochanych jego towarzyszy, muzyka, grog, morny, gorące uczucia, czyli po prostu mindelowska, tropikalna  cyganeria.

Nie zmieniają tego narodziny synów B.Lezy, Veladimira i Oswalda. Rodzina mieszka niedaleko centrum Mindelo, w niewielkim domu, do którego pukał i zaglądał kto chciał i kiedy chciał. Właściwie jakiekolwiek życie rodzinne było tu zwyczajnie niemożliwe. Już wtedy B.Leza był uznany za jednego z największych artystów archipelagu i dzięki protekcji dobrze ustawionego przyjaciela dostał pracę strażnika w miejskiej rzeźni. Z tego tytułu przysługiwało mu bezpłatne mieszkanie i głodowa pensja. Tyle że wydawał ją na kolejne kolejki grogu.  Na dodatek syfilis, którego artysta  nabawił się w najbardziej gorących dzielnicach Mindelo szybko robił postępy. Stał się  nie tylko alkoholikiem, ale i paralitykiem, przykutym do inwalidzkiego wózka. Pił codziennie, a żona i dzieci żyły w strasznej biedzie.

„Nie mieliśmy co jeść, żyliśmy z datków”, mówi Maria Luisa. Była głodna i miała powyżej uszu serenatas o bladym świcie. Ale przecież kocha, więc mimo wszystko jeszcze próbuje walczyć: z samym B.Lezą i jego nałogami o niego samego, z przyzwyczajeniami i wyspową rzeczywistością o swą utraconą miłość, wreszcie  już tylko z nędzą o przetrwanie. Ale to walka z góry skazana na przegranie. B. Leza, niezdolny do przerwania łańcuszka małych, codziennych nieszczęść  stacza się coraz bardziej.

Maria Luisa jest zrozpaczona, bezsilna i wypalona. Żal jest jej swych synów, dwóch małych urwisów, których  wyjątkowych zdolności muzycznych ojciec jest zupełnie nieświadom.  Przegrała. Swoje życie i swoją miłość. Już w chwili, gdy dopłynęła do Mindelo. Teraz podejmuje decyzję. Kocha , wciąż kocha B.Lezę, ale to koniec. Zabierze chłopców i wróci do Lizbony.  14 czerwca 1958 roku, na kilka miesięcy przed śmiercią męża opuszcza Mindelo. Całe miasto ma jej to za złe, niczym kapitanowi, który zostawia tonący statek. Dla B.Lezy to cios, z którego się już nie podniesie. Rozpacz popchnie go do napisania swoich najpiękniejszych morn: niektóre z nich dedykowane są właśnie żonie, Traz d’horizonte, Luisa.

B. Leza spoczywa na cmentarzu w Mindelo. Jego pomnik  z białego kamienia wskaże tu każdy. Na niewielkim placyku w jednej z dzielnic miasta  ma też swój pomnik, choć najbardziej trwałym i najpiękniejszym  pomnikiem są jego utwory, wykonywane przez wielu kabowerdyjskich  artystów, Banę, Cesarię Evorę, Ildo Lobo, Titinę. Najnowszy Boeing, zakupiony przez kabowerdyjskie linie lotnicze TACV  nosi jego imię.

Maria Luisa zamieszkała w Lizbonie. Dzięki sukcesom Cesarii mogła korzystać   z praw do twórczości męża. Zmarła niedawno,  w grudniu ubiegłego roku. Wraz z nią odeszła historia miłości, która przetrwała jedynie w sercu i w muzyce, a przegrała z życiem. 

Elżbieta

 Dokument bez tytułu