Powiedziałam „Goeie middag” do noblisty z RPA

afryka.org Kultura Książki Powiedziałam „Goeie middag” do noblisty z RPA

Podczas omawiania powieści Hańba J.M. Coetzee’ego na początku moich studiów anglistycznych ze specjalizacją południowoafrykańską młody wykładowca z RPA z – wtedy jeszcze zaskakującą – blond kitką oświadczył nam łamaną polszczyzną, że „Lucy jest lesbijkiem”. Wówczas nie przypuszczałam, że któregoś dnia przyjdzie mi… powiedzieć „Goeie middag” – wymawiane jako „hujemydah”, czyli dzień dobry w języku afrikaans, do autora naszej lektury, laureata Nagrody Nobla.

Nie przypuszczałam w najśmielszych marzeniach. Tym bardziej, że w opowieściach wykładowców o Johnie Maxwellu Coetzee przewijały się hipotezy, że migrując do Australii i zostając obywatelem tego kraju pisarz chciał odciąć się od Republiki Południowej Afryki, ojczyzny targanej politycznymi i etnicznymi konfliktami od zarania swoich kolonialnych dziejów. Wiedziałam przecież, że niektórzy Południowoafrykańczycy nie wytrzymują ogromu napięć i sprzeczności w kraju Nelsona Mandeli. Dość powiedzieć, że w samej Wielkiej Brytanii południowoafrykańska diaspora liczy ponad pół miliona ludzi, a wspomniany blond wykładowca, który uczył nas afrikaans, w życiu prywatnym zdawał się odrzucać ten język jako symbol nie do końca zabliźnionej rany w sercu wieloetnicznego narodu południowoafrykańskiego zadanej mu przez biały reżim apartheidowski.

Tymczasem przez trzy lata studiowania Afryki Południowej wiele razy słyszałam zarówno od Afrykanerów, czyli południowoafrykańskich potomków holenderskich i niemieckich kolonistów, jak i Południowoafrykańczyków, których językami ojczystymi są języki afrykańskie, takie jak zulu czy xhosa, że w RPA język nie jest już nośnikiem pamięci o bolesnej przeszłości kraju. Nie należy go więc potępiać, tak jak nie potępia się niemieckiego, bo używali go naziści. W trakcie zorganizowanej przez nas studenckiej wyprawy do RPA afrykanerski przyjaciel opowiadał mi, że gdy dziewczyna z sąsiedztwa pada ofiarą gwałtu w tym kraju, w którym według statystyk policyjnych ofiarami gwałcicieli pada 99 kobiet dziennie, to nieszczęście dotyka wszystkich członków społeczności, bez względu na język ojczysty i kolor skóry. Nikt wtedy nie pyta, czy gwałciciel takiej „Lucy” był czarny czy biały, nawet jeśli „Lucy” była Afrykanerką, czyli należała do białej mniejszości. Współczują i cierpią wszyscy, tak jak współczują i cierpią wszyscy czytający Hańbę J.M. Coetzee’ego, gdzie białą Lucy gwałci trzech czarnoskórych mężczyzn i gdzie wcześniej jej ojciec, profesor Lurie, zmusza do seksu zależną od niego studentkę. Opowieść mojego przyjaciela o dzisiejszym „tęczowym narodzie” wypełniał optymistyczny ton. A mimo to współodczuwają i cierpią też wszyscy, których wspomniana lektura skłania do refleksji, czy atak na Lucy był, tak jak ona uznała, jej prywatną tragedią, czy też – tak jak nasuwa się czytelnikom i obserwatorom rzeczywistości południowoafrykańskiej – była to tragedia publiczna. Złożona, ale zarazem uniwersalna problematyka książek Coetzee’ego sprawia, że tak dotkliwe dylematy trwają w naszych głowach długo.

Ale problemy istnieją w każdym miejscu na świecie i milcząca akceptacja nie jest na nie receptą. Dlatego tak wielką wartość mają według mnie jedyne w Europie studia o języku afrikaans i w języku afrikaans, i pisanie o tym, co złe i o tym, co dobre w RPA. Uprzejme i śmiałe „goeie middag” profesora Coetzee w odpowiedzi na moje pozdrowienie w maltańskim Pasażu Kultury na Starym Rynku w Poznaniu tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu sensu naszych studiów. Miały sens podejmowane przez naszą kilkunastoosobową grupę „specjalizacji RPA” najróżniejsze inicjatywy, które promowały wiedzę o Afryce (czy to w ramach festiwali filmowych, pikników akademickich, czy wieczorów poezji). Wartości naszym studiom dodały także warsztaty o pozytywnych aspektach wielokulturowości tego kraju z jedenastoma oficjalnymi językami, które przeprowadzałyśmy w południowoafrykańskich szkołach podczas studyjnej podróży. Tamtejsze dzieciaki rozmawiały z nami i ze sobą w afrikaans, nie bacząc na to, że ich „białe”, „czarne” czy „brązowe” języki, skóra i pochodzenie bywały źródłem historycznych konfliktów i przemocy. Wiele można przeczytać w europejskiej prasie o nieustającym rasizmie i nasilającej się przestępczości w Afryce Południowej. Ale można też tam pojechać i tak jak nasza ósemka dziewczyn z UAM przez trzy tygodnie nie zaznać ani rasizmu, ani przestępczości, tylko obserwować przyjaźń, tolerancję i najpiękniejszą kulturę złożoną z bardzo wielu kultur. Żadna z nas nie musiała użyć gazu pieprzowego, choć Internet wskazywał nań jako niezbędny element przeżycia białego człowieka w RPA.

Najgorsze, co nam się przydarzyło w Afryce, to włamanie do naszego domku nad oceanem przez okno, które zapomniałyśmy zamknąć. Włamania dokonały zuchwałe małpiątka, a ich ofiarą padły pomidory i cukier w kuchni. Do tego jedna z nas złamała ząb na południowoafrykańskim przysmaku typu „fast food”, tzw. biltongu, czyli suszonym mięsie. A tego najlepszego, co nam się przydarzyło w Afryce… nie sposób opisać w kilku zdaniach, bo dla każdej z nas lista jest tak długa jak liczba minut w godzinach spędzonych tam przez trzy tygodnie. A może nawet – przez trzy lata studiów i poznawania Republiki Południowej Afryki.

Teraz już nie zaskakuje mnie, że kraj w Afryce może być ojczyzną blondyna. John Maxwell Coetzee, uważany za jednego z najważniejszych żyjących pisarzy i to nie tylko w świecie anglojęzycznym, laureat Literackiej Nagrody Nobla i dwukrotny laureat prestiżowej nagrody Bookera nie był z kolei zaskoczony słysząc z ust Polki w Poznaniu „my naam is Natalia en ek het Afrikaans gestudeer” (afr. „mam na imię Natalia i studiowałam afrikaans”). Od razu odgadł, że jestem studentką profesora Jerzego Kocha, założyciela Zakładu Studiów Niderlandzkich i Południowoafrykańskich na Wydziale Anglistyki UAM, który wcześniej tego dnia był uczestnikiem panelu dyskusyjnego „Literatura wobec świata” w ramach forum „Coetzee. Horyzonty” na Festiwalu Malta. W tym miejscu należy również wspomnieć, że nasza uczelnia, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, może od 9 lipca 2012 roku poszczycić się południowoafrykańskim noblistą w gronie swoich doktorów honoris causa. Nieprawdą okazały się medialne doniesienia i plotki o tym, że Coetzee nie przybywa na uroczystości poświęcone honorowaniu jego twórczości i że odcina się od swojego ojczystego języka i kraju. Nie odcina się nawet od historii swojego pochodzenia, dlatego podczas wizyty w Polsce odwiedził wielkopolską wieś Czarnylas, z której pochodził jego pradziadek, i wspomniał o tym w wystąpieniu w Sali Lubrańskiego. W przemowie stwierdził też, że „pisze, ponieważ czuje powołanie do szerzenia swojej wizji świata”. Mam skromną nadzieję, że studia na UAM będą zawsze pozwalać nam, studentom, szerzyć i poszerzać swoje spojrzenie na świat. Tak jak Coetzee czyni to przez swoją literaturę i tak jak studia południowoafrykańskie pozwoliły na to mi i moim koleżankom ze specjalizacji południowoafrykańskiej.

Natalia Durkalec
Studentka anglistyki, absolwentka specjalizacji południowoafrykańskiej na UAM w Poznaniu

Więcej o filologii angielskiej ze specjalizacją południowoafrykańską na UAM w Poznaniu (przekształconej w filologię południowoafrykańską w roku akademickim 2010/2011), w ramach której można studiować kulturę i literaturę RPA oraz język afrikaans pod okiem Południowoafrykańczyków: http://ifa.amu.edu.pl/dutchafrikaans/afrikaans/ .

 Dokument bez tytułu