Polka w Kongo (6): Szkoła pod palmami

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Polka w Kongo (6): Szkoła pod palmami

Wakacje to czas beztroskiej zabawy i radości. Niestety nieuchronnie nadszedł ich koniec a wraz z nim rozpoczął się kolejny rok szkolny. Niezależnie od kraju, religii, czy koloru skóry, dzieci na całym świecie pomaszerują do szkoły, która dla niektórych jest wielką szansą na lepszą przyszłość, a dla innych tylko niechcianym obowiązkiem.

W Kongo szkolnictwo podstawowe dzieli się na prywatne i państwowe.
W zamian za wysokie czesne, szkoły prywatne gwarantują odpowiedni poziom edukacji. Znacznej części rodziców nie stać jednak na wydatek związany z edukacją swoich pociech. Inni bardzo ciężko pracują, by potem znaczną część zarobionych pieniędzy oddać na opłacenie czesnego.

Czasami nie mają innej alternatywy i posyłają swoje dzieci do szkoły państwowej, gdzie źle opłacani nauczyciele, często czekający miesiącami na swoją pensję szukają innych źródeł dochodu i zamiast uczyć dzieci większość czasu spędzają poza szkoła. Dzieci w takich szkołach, zamiast w zeszytach piszą kredą na mini tabliczkach i nie mają dostępu do żadnych pomocy naukowych. Na wsi szkół prywatnych oczywiście nie ma.

Kuzyn mojego męża mieszkający w Kinszasie i mający dwoje dzieci w wieku szkolnym przyszedł kiedyś do Sylwka po poradę. Był bardzo zmartwiony, gdyż nie miał dość pieniędzy, by wysłać dwoje dzieci do dobrej szkoły. Miał problem: czy zapłacić za lepszą szkołę chłopcu, który był bardzo inteligentny, a niezainteresowaną nauką córkę oddać do szkoły państwowej, w której praktycznie niczego się nie nauczy, czy też obydwoje posłać do szkoły prywatnej cieszącej się gorszą opinią niż ta, do której chciał wysłać chłopca. Mąż poradził mu, by zainwestował w chłopca, a córkę posłał do rzemieślnika, by ten nauczył ją jakiegoś zawodu. Niestety takie dylematy nie są w Kongo rzadkością, biorąc pod uwagę fakt, że rodziny są tam z reguły wielodzietne.

Od początku września ulicami miast lub polnymi dróżkami na wsi maszerują grupy rozbawionych, rozgadanych dzieciaków ubranych tak samo: w białe bluzki i czarne lub granatowe spodnie albo spódniczki. Te zamożniejsze mają na nogach sportowe buty i białe skarpetki, biedniejsze noszą japonki lub sandałki. Czasami do szkoły mają powyżej 10 kilometrów w jedną stronę. Tylko zamożne dzieci stać na rower, a nieliczne na szofera.

Dzieci w większości szkół nie noszą żadnych tornistrów czy plecaków, bo wszystkie pomoce szkolne przechowuje szkoła. Nie odrabiają więc zadań domowych a czas wolny po szkole mogą spędzić na zabawie i psotach lub zajęciach domowych, jak pomoc w kuchni czy pilnowanie młodszego rodzeństwa.

W Kongo popularne są szkoły z internatem, ponieważ wiele dzieci mieszka w odległych zakątkach buszu. Z dala od rodziców bardzo szybko muszą nauczyć się samodzielności i radzić sobie w nowych, nieznanych warunkach.

Szkoła podstawowa

Maluchy już w wieku 6 lat rozpoczynają w Kongo edukację. Szkoła podstawowa, podobnie jak w Polsce, trwa ona sześć lat. Jednak tam dzieci mają utrudnione zadanie. Już od pierwszego dnia pobytu w szkole muszą rozmawiać wyłącznie w języku francuskim, również na przerwach, porozumiewając się między sobą. Złamanie tego nakazu jest karane. Nie jest to łatwe, gdyż w domu i społeczności, w której przebywały do tej pory rozmawiały w językach plemiennych. Tak więc młody Kongijczyk musi od najmłodszych lat zmagać się z conajmniej dwoma językami. Nie ma lekko!

W szkole bardzo dużą wagę przywiązuje się do dyscypliny. Wszelkie polecenia nauczyciela wykonywane są natychmiast, bez szemrania. Dzieci są posłuszne, a te, które próbują zachować się niesfornie są dotkliwie karane. Kary cielesne stosowane są powszechnie. Najczęściej jest to bicie linijką po rękach, ale zdarza się, że linijka trafia i na inne części ciała.

Bożena Komba

Autorka jest od ponad dwudziestu lat żoną Kongijczyka. Mają troje dzieci. W Kongo mieszkała w latach 1988-1992. Już teraz macie okazję poznać świat widziany oczami kobiety, dla której Kongo jest drugą Ojczyzną.

 Dokument bez tytułu