Wysiadłam z samolotu z nadzieją, że w końcu, po siedmiu godzinach w klimatyzowanego lotu, odetchnę świeżym powietrzem. Jednak już pierwszy oddech pokazał mi, że nie mam o czym marzyć. Wciągnęłam do płuc to wilgotne, duszące powietrze, myśląc: Przecież tu się nie da oddychać! Moja pierwsza wizyta w Libreville miała miejsce w kwietniu, w czasie długiej pory deszczowej. To pierwsze wrażenie jest niezapomniane. Potem zazwyczaj bywa lepiej.
Jest gorąco. Około 30 stopni, ale temperatura odczuwalna jest dużo wyższa, zanotowałam na blogu. Pierwsze tygodnie były trudne – ta przerażająca wilgotność, od której nie ma ucieczki, która jest w płucach, w ubraniach, w pościeli… Niełatwo zaakceptować fakt, że nigdy – NIGDY – nie przestajesz się pocić, że wszystko natychmiast pokrywa się grzybem, że, po kilku dniach nieuwagi, szafa zaczyna wydzielać zatęchły zapach… Ale przecież jesteśmy 125 kilometrów od równika. Promienie słoneczne padają pod kątem 90 stopni. A ja przywiozłam aż trzy swetry!
Pierwsze dni zachwyciły mnie niezwykłymi zachodami słońca. Co wieczór chowa się ono za horyzont Zatoki Gwinejskiej, a my z tarasu na ósmym piętrze podziwiamy ten niesamowity spektakl. W czasie długiej pory deszczowej o zachodzie słońca tysiące nietoperzy przelatuje tuż obok naszych okien. A kiedy już zrobi się zupełnie ciemno (między 6:30 a 7, codziennie, bez względu na porę roku), niebo rozjaśnia się od potężnych błyskawic. Nie słychać grzmotów, nie pada deszcz. A jednak równikowe burze rozświetlają naszą sypialnię prawie każdej nocy.
Te pierwsze doświadczenia i obserwacje, chaotycznie przerzucane na klawiaturę komputera, dotyczyły oczywiście pory deszczowej, kiedy to pada codziennie, rzeki wypełniają się wodą, a mizernie zbrązowiałe rośliny zmieniają kolor na zielony.
Klimat równikowy to naprawdę dziwna sprawa. Po pierwsze, dla moich europejskich oczu, praktycznie nic się nie zmienia, co z kolei wywołuje we mnie wrażenie, że czas stoi w miejscu. Dla dziewczyny z Polski, przyzwyczajonej do czterech wyraźnie zdefiniowanych pór roku, subtelne zmiany między porą suchą a deszczową mogłyby spokojnie przejść niezauważone. Mimo to staram się je sumiennie notować.
Według moich informacji, kraje tropikalne doświadczają jednej pory suchej i jednej pory deszczowej. Kiedy na północ od równika nie pada, południe cieszy się obfitym deszczem i vice versa. Ma to podobno coś wspólnego z przesuwaniem się mas powietrza (i na tym kończy się moja wiedza). Na równiku sytuacja wygląda jednak nieco inaczej. Jako że tutaj powietrze dwa razy podróżuje z półkuli północnej na południową, mamy aż dwie pory suche i, co za tym idzie, dwie pory deszczowe.
W Gabonie pada więc od października do grudnia (krótka pora deszczowa) oraz od lutego do maja (długa pora deszczowa). W tym czasie powietrze bije rekordy wilgotności (do 80%), jest bardzo gorąco (średnia temperatura może przekroczyć 30 stopni), a tropikalne ulewy i burze pojawiają się regularnie, zazwyczaj wieczorem lub w nocy (a na samym początku pory deszczowej – wcześnie rano). Przez resztę roku panuje w Gabonie pora sucha, trwająca od grudnia do stycznia (krótka pora sucha) oraz od czerwca do września (długa pora sucha). W tym czasie niebo jest zachmurzone, temperatura spada (w dzień średnio do 28 stopni, w nocy nawet poniżej 20), jest mniej wilgotno. Siedzisz więc w kawiarni pod chmurnym niebem, popijasz świeży sok z ananasa z lodem, poprawiasz opadające ramiączko letniej sukienki i zauważasz, że nie pocisz się tak bardzo, jak miesiąc wcześniej. Tak, to właśnie zaczęła się zima.
Trudno w to uwierzyć, gdy twój jedyny punkt odniesienia to Europa. Mnie często zdarzały się dziwaczne porównania… Pora sucha to taka trochę jesień. Żółte i czerwone liście na ziemi przywodzą na myśl ciepły, kolorowy szalik. Ale na to jest za gorąco. Bo pora sucha to też niby polskie lato. Woda w oceanie jest chłodniejsza, trawa sucha, a temperatura oscyluje wokół 20 stopni. Jednak to ciągle zachmurzone niebo przypomina wiosnę. Czeka się na deszcz, który nigdy nie przychodzi. A pod koniec pory suchej Gabończycy palą sawannę. Spalona ziemia wygląda nieprzyjaźnie, groźnie. Zimowo.
Myślę, że nigdy nie zobaczę zmiany pór roku afrykańskimi oczami. Zawsze będę szukać podobieństw między tą nową rzeczywistością a domem. Bez zastanowienia szufladkuję zjawiska, których nie potrafię nazwać. Jest czerwiec. Oddycham chłodnym wiosennym powietrzem, wychodzę na zewnątrz i podziwiam ogromne kolorowe liście, które spadły z drzew. Biorąc letnią kąpiel w oceanie, zastanawiam się – jak to wszystko może się dziać w tym samym czasie?
Kasia Koniecka,
autorka mieszkała w Libreville