Po świętach: Święta zależą od nas

afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Po świętach: Święta zależą od nas

Za oknem prószy lekki śnieg. Czerwone światełka na choince migocą radośnie jakby same z siebie układały się w rytm skocznej kolędy.

Siedząc przy wigilijnym stole słucham rozmów moich bliskich. “Jak to dobrze, że już jakoś się w tej Polsce układa, że nie ma wojen, że nie dotykają nas żadne plagi, że można dzieciom pomóc i jeszcze coś odłożyć, że człowiek w takich spokojnych czasach żyje.” Jakieś dziesięć metrów od okna mały świerk walczy zawzięcie z białą zawieją tańcząc i wyginając się we wszystkie strony.

Przez chwilę wydaje mi się jakby szamoczący nim wiatr cicho szeptał: “Jaka szkoda, że trochę poniżej linii Morza Śródziemnego świat rożni się tak diametralnie. Bo targają nim konflikty, walki, zamieszki, bo AIDS, malaria, tyfus są tak popularne jak ból głowy, bo nie istnieje tam pojęcie “odłożyć, zaoszczędzić”, bo zwyczajnie nie ma z czego, bo czasy wcale nie są spokojne. Ale przecież to jest tam, to nie u nas, tutaj żyje się lepiej.”

Rozpływając się w świątecznej jeszcze atmosferze wspominam czas, kiedy zamiast wigilijnej wieczerzy na jacarandowej ławie w pokoiku królowały potrawy z mango i bananów, a jedyny przedmiot, który w jakiś sposób przypominał mi Polskę to zwisające z karnisza czerwone światełka, niedziałające z dwojakiego powodu: braku prądu i przeterminowania żarówek.
I chyba bliżej mi do tego czasu i tego miejsca, które w swojej prostocie uczyło mnie “przeżywania Świąt”. Bliżej mi do spontanicznych życzeń, bez silenia się na oryginalność, do bez-prezentowości, opłatka przysłanego w liście, sandałów na nogach i tych zepsutych światełek, które ostatecznie zaakceptowałyśmy jako element czysto dekoracyjny.

Słucham więc dalej opowieści o staniu z kartkami w kolejce za mięsem, godzinie policyjnej, naszym dzieciństwie tak beztroskim i radosnym. I wcale nie staram się myśleć o naszych małych pociechach w poszarpanych ubrankach, dla których Święta to podniosła atmosfera śpiewów i tańców w oratoryjnym holu. I tyle. Bez blichtru wiejącego z wystaw i reklam. Staram się – tak, tylko nie mogę nie myśleć, bo one przychodzą do mnie same, wciskając się bezczelnie w zakamarki mojej wyobraźni. I te, które były mi tak bliskie i te, które spotkałam gdzieś przejazdem, śpiące pod murem, wyczekujące na przedmieściach miast. Widzę ich dłonie, małe stópki, oczy, a potem zieloną bramę, mur, plac z ubitą na kamień gliną i drzewami litościwie rozkładającymi swoje stare konary.

To chyba one nauczyły mnie, że Święta zależą od nas. Że to, w jaki sposób je przeżyjemy nie musi być oparte na nas samych, ani nawet na bliskich, którzy bez nas radzą sobie tak samo dobrze. Że Świętem można uczynić każdy dzień, a Boże Narodzenie jest po to, by to właśnie dostrzegać.

Dziś od rana cała rodzina pochyla się nad moją siostrą rozplątując jej misternie uplecioną burzę warkoczyków. Niewątpliwie dla prostej ugandyjskiej kobiety, której palce wyczarowały tak idealne sploty dzień, kiedy biała dziewczyna weszła do jej skromnego salonu był Świętem.

Niewątpliwie dla wykształconej i obytej ze światem Polki, która na 8 godzin zatrzymała się w małej budce na końcu świata – dzień ten był Świętem, jak każdy spędzony pośród tych ludzi.

To chyba tamte miejsca ukryte w tropikalnym buszu, nauczyły nas, że Święta zależą od nas. Że to, w jaki sposób je przeżyjemy nie musi być oparte na nas samych, ale na magii chwili, w którą decydujemy się wejść ze wszystkim, co mamy, ze wszystkim tym, kim jesteśmy – nawet, jeśli pozornie nie ma w tym nic świątecznego.

Paulina Łokaj

 Dokument bez tytułu