Tuż przed dwudniowym świętem narodowym w Zimbabwe, tysiące osób nie mogło dostać się do swoich rodzin z powodu braku paliwa. Stanęła komunikacja autobusowa, a wraz z nią ludzie, którzy chcieli odwiedzić swoich bliskich, korzystając z kilku dni wolnego.
W tej sytuacji mało kogo interesują obchody święta, upamiętniającego bojowników o wolność Zimbabwe. To, że walczyli przez siedem lat w buszu, doprowadzając do zakończenia rządów “białych” i ogłoszenia niepodległości w 1980 roku, przestaje być ważne w obliczu ogromnego kryzysu gospodarczego, za który opozycja oskarża prezydenta Roberta Mugabe, a ten obarcza winą opozycję i państwa zachodnie.
W niedzielny poranek, na głównym dworcu autobusowym w Harare, stolicy Zimbabwe, oczekiwali zdesperowani pasażerowie – donosiły najważniejsze serwisy informacyjne. – Nie udało się im dostać miejsca w autobusie już w sobotę. Sytuacja była na tyle trudna, że walczących o przywilej podróży do domu, musiała rozdzielać policja. W rezultacie większość osób ruszyła na drogi wylotowe z miasta, gdzie szukała jakiegokolwiek środka transportu. Zabrakło autbusów.
Jednak zdaniem „The Sunday Mail” za kryzys transportowy odpowiedzialni są przewoźnicy, kupujący paliwo na czarnym rynku za cenę pięć razy wyższą niż ta, która obowiązuje po rządowej obniżce z czerwca br. – wtedy rząd Zimbabwe obniżył jej cenę o połowę. Przez to wzrosły ceny biletów i powstał komunikacyjny chaos.
Z kolei policja skarży się na niechęć obywateli do donoszenia na kierowców, pobierających wysokie opłaty za przejazd autobusami. Nie przeszkadza jej to w dokonywaniu kolejnych aresztowań przewoźników oskarżonych o nielegalne podwyżki.
To nie koniec problemów mieszkańców Zimbabwe. Inflacja, która według oficjalnych danych wynosi 4500%, tak naprawdę wynosi teraz 9000%. A to oznacza tylko jedno. Trudny czas dla zwykłych obywateli. Znowu będą musieli radzić sobie sami. Natomiast Mugabe będzie grzmiał z trybuny, że to wina opozycyjnych wichrzycieli i państw zachodnich, izolujących Zim.
(kofi)