Dotychczas najprawdziwsza muzyka Południowej Afryki była uznawana za coś, co przysługuje jedynie czarnej społeczności tego kraju. I rzeczywiście – białego artysty można było ze świeczką szukać. Trzy lata temu Mandoza postanowił wyjść naprzeciw stereotypom. Wspólnie z inną gwiazdą, Dannym K, nagrał płytę, która okazała się milowym krokiem ku pojednaniu wieloetnicznej mieszanki.
Nie od dziś wiadomo, że Mandoza to człowiek lubiący stawiać sobie wysoko poprzeczkę. Jako zupełnie nieznana osoba potrafił stworzyć album, który oprócz ponadczasowego hitu, Nkalakatha, zawierał utwór w języku afrikaans. Do dziś nie spotkałem się z żadnym innym wykonawcą kwaito, który by się tego podjął. Ale Mandoza to nie tylko wyczyny lingwistyczne. Od zawsze starał się, by jego utwory posiadały mniejszy lub większy przekaz.
Danny K to zupełnie inny świat. Gdyby jego kariera miała miejsce w Stanach Zjednoczonych, prawdopodobnie byłby idolem każdej nastolatki naszego globu. Śpiewał jednak przede wszystkim w Południowej Afryce i przez to jego talent nie doszedł do Europy i Ameryki. Pomimo to, Danny w RPA ma status gwiazdy. Jako pierwszy Południowoafrykańczyk, wystąpił w słynnym programie Oprah Winfrey. Jego twórczość to przede wszystkim przyjemne dla ucha piosenki o kobietach – na styl amerykański.
Bez problemu można by ich nazwać wodą i ogniem. Projekt współpracy była więc o tyle ryzykowna, co gwarantująca zainteresowanie milionów słuchaczy.
Po premierze wspólnego krążka Mandozy i Dannego K – „Same difference”, stało się jasne, że był to strzał w dziesiątkę. Płyta po dwóch tygodniach miała status złotej, a kilka miesięcy później obaj artyści otrzymali statuetki South Africa Music Awards.
Największym hitem okazał się utwór „Music”. Moim zdaniem jeden z ciekawszych w całej historii kwaito.