Opowieści z bagien Rwandy

afryka.org Kultura Książki Opowieści z bagien Rwandy

Już wkrótce, nakładem wydawnictwa Czarne, ukaże się na polskim rynku najnowsza książka Jeana Hatzfelda, ubiegłorocznego laureata nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za najlepszy reportaż literacki. Dziś publikujemy jej fragment i polecamy!

Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy – Jean Hatzfeld
Fragment książki.

Wczesnym rankiem w Nyamacie

Szare żurawie krzykiem podobnym do dźwięku trąbki jako pierwsze ogłaszają kres nocy w dzielnicy Gatare. Wkrótce miesza się z nim wrzask turaków i słońce nie każe już na siebie czekać. W porannej mgle pojawiają się szybujące majestatycznie bociany i pelikany, niezdecydowane, krążące nad rozlewiskiem. Kozy w krytych liśćmi przydomowych zagrodach zaczynają się domagać, by je wypuszczono. Potem krowy ustalają rytm nowego dnia; pojedynczo lub małymi stadkami znikają w buszu na zboczach Kayumby, popędzane przez chłopców w za długich marynarkach włożonych na nagi tors, z kijami w dłoniach.

W górnej części dzielnicy ostatnie uliczki z domami o ścianach z gliny gubią się wśród ugoru, który dalej przekształca się w boisko, wyznaczające zarazem koniec głównej ulicy Nyamaty. To boisko, wyposażone w metalowe bramki, nierówne w porze suchej, grząskie w porze deszczowej, nigdy nie zniechęca tłumu piłkarzy w najróżniejszym wieku, którzy przez cały dzień grają tu na zmianę. Niżej widać rozsiane gdzieniegdzie murowane domy, w których mieszka wielu nauczycieli, urzędników czy kupców.

Edith Uwanyiligira prowadzi tam dom gościnny z cegły, stojący w cieniu mangowców i papai. Wielki dziedziniec za domem od rana do wieczora okupuje czereda dzieciaków z sąsiedztwa, stojących gęsiego, by napełnić kanistry pod jedynym kranem w okolicy, między lepianką, gdzie mieści się kuchnia, i szopą z narzędziami. W porze posiłku dzieciarnia znów gromadzi się na podwórzu, skuszona brzuchatym kotłem, w którym od rana do wieczora bulgocze zupa z warzyw, przywożonych z targu na taczce przez samą panią domu.

Stojąc na werandzie, słyszymy, po prawej, wśród gałęzi, śpiew tomaków z wielkimi dziobami i żółtozielonych trogonów. Na wprost widać lepianki z gliny wymieszanej ze słomą, ogródki z tyczkami fasoli, głębokie rowy, w których ze słomy i osuszonego błota lepi się brykiety potrzebne do budowy; gdzieniegdzie widać kury, bieliznę wiszącą na gałęziach i żywopłotach. Droga, na której już wkrótce zaroi się od pieszych, rowerzystów, szczęśliwych posiadaczy motorowerów, biegnie przed żółtym budynkiem władz gminy, otoczonym wysokim, usianym kwiatami żywopłotem. Na dziedzińcu urzędnicy w białych koszulach dyskutują z mieszkańcami, którzy przyszli tu po pieczątkę. Na parkingu stoi terenowa półciężarówka burmistrza, ciągnik i całe mnóstwo jednocylindrowych motocykli i rowerów, opartych jedne o drugie pod pniami awokado.

Innocent Rwililiza pracuje w urzędzie gminy, a kilkaset metrów wyżej prowadzi swoje jednoosobowe biuro Sylvie Umubyeyi. Sylvie Umubyeyi jest pracownicą socjalną i z tej racji pierwszą osobą, którą poznaję w Nyamacie. Dowiedziawszy się w Kigali, że grupki ocalałych dzieci włóczą się po sawannie otaczającej okoliczne bagna, przyjechałem i zapytałem ją, czy mógłbym w jakiś sposób spotkać się z tymi dziećmi. Sylvie, sceptyczna albo nieufna, nie była skłonna pomagać cudzoziemcowi w nawiązaniu z nimi bezpośredniego kontaktu. Lecz gdy wracałem już do Kigali, natknęliśmy się na siebie przy wejściu do Miejsca Pamięci, zamieniliśmy parę słów i wydaje się, że ten przypadek sprawił, iż zmieniła zdanie. Bez żadnych wyjaśnień zaproponowała, bym wsiadł do jej furgonetki, i ruszyliśmy, mijając plantacje bananów. Zawiozła mnie do Jeannette Ayinkamiye, kilkunastoletniej wieśniaczki opiekującej się grupką opuszczonych dzieci, z którą rozmawiałem przez cały ranek. Sylvie wielokrotnie woziła mnie na wzgórza. A równocześnie sama zgodziła się mówić o sobie, najpierw ostrożnie, potem chętnie i regularnie. To ujmująca osoba. Tak zrodził się wybór wzgórz wokół Nyamaty.

Podczas mojego drugiego pobytu Sylvie poprosiła Innocenta Rwililizę, żeby ją zastąpił, okazał się równie uczynny i wyrozumiały.

Oboje pełnili funkcję moich przewodników i stali się przyjaciółmi, bez których te wyprawy na wzgórza i spotkania z ocalałymi byłyby czymś nie do pomyślenia. W wielu sytuacjach okazali się też niezwykle sprawnymi tłumaczami. Trzeba podkreślić, że opowieści formułowane były w trzech językach: w języku kinyarwanda, którym posługują się chłopki; w rwandyjskiej odmianie francuskiego, języku innych osób oraz moich tłumaczy; oraz francuskim z metropolii. Szczególnie zależało mi na zachowaniu form rwandyjskiej wersji języka francuskiego (która w cudowny sposób przyswaja sobie francuskie słownictwo), by wiernie przekazać niektóre opisy czy refleksje, gdzie z rzadka zdarzają się językowe potknięcia, zbyt oczywiste, by mogło to w jakikolwiek sposób zaszkodzić tekstowi.

Gdy wyjeżdżamy z gminy, droga skręca w lewo i widać park wokół dawnego kościoła parafialnego. Ten kościół był jedyną nowoczesną budowlą w miasteczku. Puste otwory okienne i zniszczone pokrycie dachu to ślady po wybuchu granatu.

Wielokrotnie watykańska kuria próbowała przywrócić godność temu miejscu, tak by znów można było odprawiać nabożeństwa w kościele. Ale mieszkańcy Nyamaty postanowili zachować go w tym stanie i zmienić w jedno z dwóch miejsc pamięci w regionie; gdyż tutaj doszło do pierwszej rzezi tłumu liczącego pięć tysięcy osób, od czego zaczęło się polowanie na ludzi w prowincji Bugesera.

Wokół kościoła kozy przeżuwają liście parkowych krzewów. Ich pasterzem jest dwunastoletni chłopiec. Siedzi w cieniu drzewa, z piłką u stóp, z gałązką w dłoni. Nazywa się Cassius Niyonsaba. Gawędzi ze strażnikiem Miejsca Pamięci. Codziennie można go spotkać w pobliżu kościoła, w połowie drogi między szkołą i domem jego ciotki Thérèse. Czasem przychodzi tu kopać piłkę z kolegą; czasem, jak dziś, przypędza tu swoje kozy; czasami jest sam, siedzi na murku za kościołem i patrzy na grobowiec. Jego kędzierzawą czuprynę przecina długa głęboka blizna.

To kolejna książką Hatzfelda wydana przez Czarne. Wcześniej była to „Strategia antylop”, o której pisaliśmy w naszym serwisie.

Przeczytaj więcej o „Strategii antylop”.

 Dokument bez tytułu