afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej Obama w cieniu baobabu

Samolot ląduje w Mombasie. Głos stewardessy obwieszcza z głośników: „Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych wygrał senator Barack Obama”. Dla Kenii to historyczny dzień.

– Czy cieszysz się, że wybory wygrał Barack Obama? – pytam naszego kierowcę w drodze z lotniska do centrum miasta. W matatu, czyli „minibusie” w lokalnym języku suahili, jadę z przyjaciółką z Polski i dwoma Kenijczykami. – Oczywiście, to syn naszej ziemi. Jego babcia mieszka w Kogelo.

„Obama, Obama!” – krzyczeli ludzie na ulicach miasta. „Czy znasz Obamę? Czy głosowałeś na niego?” – pytali białych i zachęcali do kupienia jego portretu.

Aby dostać się do Kogelo, trzeba przejechać autobusem lub pociągniem na wschód, nad Jezioro Wiktorii. Jest to ok. półtora dnia drogi, podczas której można zajrzeć do książki i zapoznać się z historią kraju.

„Do X wieku wybrzeże skolonizowane przez Arabów. Od XVI wieku pod panowaniem Portugalczyków. W 1886 roku włączono kraj do posiadłości brytyjskich, a w 1920 roku utworzono kolonię. Od lat 40. trwały walki o niepodlgłość, w których zginęło 13 500 Afrykańczyków i 100 Europejczyków. Niezależność uzyskano w 1963 roku. Za kadencji pierwszego prezydenta, Jomo Kenyatty, Kenia stanowiła przykład bogactwa i stabilności.”

W grudniu 2007 roku wybory prezydenckie wygrał Mwai Kibaki, lecz opozycja uznała je za sfałszowane. Wybuchły zamieszki, zginęło kilka tysięcy ludzi. – Policja strzelała pod moim domem, miasto było sparaliżowane – mówi Sebastian, Polak spotkany w Mombasie.

Wioska Kogelo

Po drodze trzeba zmienić autobus w Nairobi. Stolica – jedyne w Kenii miejsce z wysokimi wieżowcami – jest największym miastem w kraju. Ok. 18 km na południe, u stóp gór Ngong miała swoją farmę, ogrody i niski kamienny domek Karen Blixen, autorka „Pożegnania z Afryką”.

Tymczasem na ulicach Nairobi ludzie cały czas fetują zwycięstwo Obamy. Na chodnikach staganiarze rozkładają świeże gazety. „Nowy świt w Ameryce” – mówią tytuły – „Pierwsza rodzina”, „Ameryko, nadchodzimy!”, „Zwycięstwo przynosi dumę kenijskiej diasporze”, „Ameryka głosuje na zmiany i nadzieję”.

Po południu docieramy do Kisumu – handlowe miasto nad Jeziorem Wiktorii, jest senne, rozgrzene od popołudniowego słońca, a powietrze jest wilgotne od parującego wilgotnego deszczu. Wszystkie drogi biegną w dół w stronę jeziora i przypominają ogromny bazar obudowany odrapaną, kolonialną architekturą. Miejscowi cały czas nas pozdrawiają – „Obama, Obama!”. Noc spędzamy w hotelu.

Z Kisumu do Kogelo trzeba pojechać matatu i motocyklem ok. godziny drogi na północ.

Dom mamy Sary – „pani” Sary, jak nazywają babcię Baracka Obamy w Kenii – to niewielki murowany budynek otoczony płotem i strzeżony przez policję. Żeby wejść na umówione spotkanie, trzeba wpisać się na listę.

87-letnia Sara Obama potrzebuje czasu, aby się przygotować. Dla gości chce ładnie wyglądać, jest przecież babcią prezydenta Stanów Zjednoczonych. Po ogłoszeniu wyników wyborów świętowała tutaj z liczną rodziną. Na ulicach Kisumu trwał karnawał, a prezydent ogłosił święto narodowe.

– Mama Sara to trzecia żona dziadka Baracka Obamy od strony ojca, Husseina Onyango Obamy, więc nie ma między nimi biologicznego pokrewieństwa, ale utrzymują kontakt. Pamiętam, że młodszy Obama był tutaj trzy razy, po raz ostatni w 2006 roku – opowiada nam spotkany przed domem George, średniej postury murzyn w sportowej koszulce i okularach. Staliśmy właśnie nad grobami Husseina Obamy i Baracka Obamy Starszego. – Ojciec Baracka, również Barcak Obama, pochodził z plemienia Luo. Swoją przyszłą żonę, białą Amerykankę Ann Dunham, poznał na uniwersytecie na Hawajach. Pobrali się w 1961 roku, ale kiedy młody Barack miał dwa lata, rozwiedli się. Jego mama ponownie wyszła za mąż i wyjechała z nim do Indonezji. Ojciec zginął w wypadku samochodowym w 1982 roku. Barack wrócił do Ameryki, skończył studia prawnicze, a w 2004 roku został senatorem.

Mama Sara spotyka się z nami w towarzystwie Aumy Obamy, przyrodniej siostry Baracka, która tłumaczy rozmowę na język suahili. – Żadnych wywiadów – mówi. – Przyjeżdża tutaj wielu dziennikarzy i babcia jest już zmęczona.

Starsza kobieta ubrana jest w kolorową kangę, tradycyjne afrykańskie ubranie. – Rozumiemy radość Kenijczyków – mówię, kiedy moja przyjaciółka robi zjęcie. – Przypomina nam to wybór Polaka na papieża. To było trzydzieści lat temu, ale Polacy również się tak cieszyli. – Kobieta uśmiecha się.

George odprowadza nas do bramy: – Odkąd Obama został senatorem, jest tu bardzo popularny. – To prawda. Rząd chce otworzyć muzeum poświęcone jemu i jego ojcu, lokalny browar sprzedaje piwo „Senator”, w Nairobi odbyła się premiera musicalu „Obama”, a dzieciom nadaje się imię Barack. Do domu mamy Sary podłączona została elektryczność i budowana jest nowa droga.

Nowy świt w Ameryce?

W drodze powrotnej zastanawiam się, jakie znaczenie ma wybór Obamy na prezydenta? Niesamowite, pierwszy Afroamerykanin prezydentem USA, cztery lata temu zupełnie nieznany! Kubłem zimnej wody okazuje się jednak rozważny felieton Leopolda Ungera w polskiej prasie: „Demokraci i Republikanie są bliżsi sobie niż Europie, a aura Obamy nie pokrywa się z programem, który będzie on chciał czy musiał realizować”. I dalej: „Dla tej części Europy tylko do pewnego stopnia ważne jest, kto będzie nowym prezydentem Ameryki. A naprawdę ważne jest, jaka będzie Ameryka nowego prezydenta”.

W autobiograficznej książce „Odziedziczone marzenia. Spadek po moim ojcu” wydanej w 1995 roku Obama napisał o swojej wizycie w Kenii: „Przypomniał mi się przeczytany gdzieś fakt, że baobaby mogą nie zakwitać i w ten sposób przetrwać całe lata niemal bez kropli deszczu. Zrozumiałem, dlaczego ludzie sądzili, że mieszkają w nich duchy i demony, i że ludzkość powstała pod baobabem. Widok tych drzew uspokajał mnie, a zarazem niepokoił – robiły wrażenie, jakby w każdej chwili mogły wydobyć korzenie z ziemi i po prostu sobie pójść”.

Od tamtej pierwszej podróży Obamy do Kenii minęło wiele lat i dużo się zmieniło na świecie.

Bartosz Kondziołka

Poprawiona wersja artykułu, który ukazał się w magazynie „Suplement” (Nr 7/2008).

 Dokument bez tytułu