afryka.org Czytelnia Afryka Inaczej O sobie: Marc Mavambu

„Odkąd pamiętam, życie upłynęło mi na ciągłych przeprowadzkach i zmianach miejsca zamieszkania. W żadnym państwie nie zagrzałem miejsca dłużej niż 5 lat, z wyjątkiem Demokratycznej Republiki Konga, skąd pochodzę.”

Urodziłem się jako Marc Mavambu Nstiamabut, ale moi przyjaciele nazywają mnie „Frenchy”. Przyszedłem na świat w Bukareszcie, stolicy Rumunii, 22 października 1987 roku.

Odkąd pamiętam, życie upłynęło mi na ciągłych przeprowadzkach i zmianach miejsca zamieszkania. W żadnym państwie nie zagrzałem miejsca dłużej niż 5 lat, z wyjątkiem Demokratycznej Republiki Konga (DRK), skąd pochodzę. O Rumunii też niewiele wiem, wyjechałem stamtąd do Afryki jak miałem niespełna dwa lata.

W Afryce mieszkałem aż do dwunastego roku życia, po czym razem z rodziną przeprowadziłem się do Polski. Mieszkałem tu dwa lata, następnie wyjechałem do Londynu na kolejne pięć.

Londyn był dla mnie okresem w życiu, który nazywam „przewracaną kartką”, ponieważ tam dorastałem. Te lata bardzo mnie zmieniły.

W Londynie mieszkałem w Croydon, niedaleko Brixton, razem z moim bratem. Poszedłem tam do szkoły, następnie do college’u. Wspólnie z kuzynami stworzyłem rapującą grupę pod nazwą N.B.P. (Natura Born Playaz). To w tym okresie rozpocząłem moje muzyczne życie, jeśli tak to można nazwać. Miałem wówczas 16 lat.

Tuż przed moimi 18. urodzinami przeniosłem się do Warszawy, gdzie do niedawna mieszkałem. Przez ten okres dużo się uczyłem, zwłaszcza języka polskiego i dalej działałem w zespole N.B.P, bo tutaj w Warszawie udało mi się poznać wiele osób tak samo jak ja zafascynowanych rapem.

Do Polski przyjechałem, ponieważ mój tata pracował dla ambasady DRK w Polsce na stanowisku Charge d’Affaires a.i. Jak tylko pierwszy raz wylądowałem w Warszawie i wysiadłem z samolotu na Okęciu pomyślałem sobie: „Rety, jak tu zimno!”. Ale nie ma co się dziwić, przyjechałem właśnie z kraju, w którym jest minimum 30 stopni, do Polski, gdzie był grudzień! Zajęło mi trochę czasu, zanim polubiłem zimę i śnieg.

Kongo jest miejscem, w którym trzeba być! Musicie w to uwierzyć! Nie mówię tak dlatego, że stamtąd pochodzę. Kongijczycy mają swój własny styl życia, którego do niczego nie można porównać. Stolica, Kinszasa, jest sercem Konga. Pełni rolę centrum wszystkiego: muzyki, zabawy, biznesu, rozrywki, odpoczynku i wielu innych dziedzin życia.

Kongo od Polski odróżnia przede wszystkim klimat, ale także ludzie. Polacy, owszem, są bardzo mili, ale kongijskie otwarcie i gościnność są chyba niedoścignione. Co mam dokładnie na myśli? Otóż Kongo jest krajem, gdzie możesz iść na spacer, a jeżeli zechce ci się pić, możesz zapukać w każde drzwi, poprosić o wodę i zostaniesz przyjęty z uśmiechem. To się nazywa dopiero gościnność!

Muszę przyznać, ze Polska jest krajem bardziej rozwiniętym niż Kongo, ale wierzę, że wprowadzając odpowiednie reformy mój kraj wkrótce również stanie na nogi po wieloletnich wojnach. To co podziwiam w Polsce to fakt, że nieustannie się rozwija jako kraj.

Jest też jedna rzecz, która mi się nie podoba, jeden mały minus, który jest dookoła. Mam na myśli mały odsetek ludzi, którzy są nietolerancyjni dla mniejszości narodowych. I nie mam tu na myśli wyłącznie rasizmu, ale także antysemityzm i inne formy dyskryminacji. Jednak myślę, że to jest tylko ignorancja młodzieży, która musi jeszcze dorosnąć i poznać życie z różnych perspektyw.

Jest wiele rzeczy których brakuje mi po opuszczeniu miejsc, do których przywykłem. Ale rzeczą, której brakuje mi najbardziej jest Londyn. Na pewno kiedyś tam jeszcze wrócę!

Brakuje mi także Grime, zwanego potocznie Garage. To dźwięki przy których dorastałem zanim zacząłem tworzyć swoją własną muzykę. Ciągle słucham nagrań, które posiadam, ale jestem szczerze zainteresowany nowościami, chciałbym wiedzieć, co się dzieje, kto jest najlepszy a kto nowy w branży.

Z kolei osobą, której mi najbardziej brakuje jest mój kuzyn, który obecnie mieszka w Londynie. Nazywa się Franklin Mantua, ale zwykliśmy wołać do niego „Freezah”.

Rozmawiała Catherine

 Dokument bez tytułu