O afrykańskim filmie

afryka.org Kultura Film O afrykańskim filmie

“Pewne szanse miałby zapewne „Teza” w reżyserii Haile Gerima, ale z Oskarami to jest tak, że jeśli twój kraj nie zgłosi filmu to sam nie możesz go zgłosić. Etiopia pomimo posiadania bardzo dobrego obrazu nie przesłała filmu Gerimy pod rozwagę” – twierdzi Przemysław Stępień, pomysłodawca i dyrektor festiwalu filmów afrykańskich “AfryKamera”.

Urodziłeś się w Zambii. Czy miejsca twoich narodzin wpłynęło na twoje zainteresowanie Afryką?

Odpowiedź jest chyba jasna. Oderwanie od Afryki stało się zadrą, więc dosyć naturalnie szukam substytutów, które są w stanie ukoić uczucie pewnej straty. Tak naprawdę nie wiem za jaką Afryką tęsknię i czy ta Afryka z uproszczonych, upiększonych dziecięcych wspomnień to rzeczywistość czy ułuda, ale wyrosłem osnuty tymi wspomnieniami. Sprawy i spraweczki, które mnie odrzucały w Polsce zawsze przegrywały z moim afrykańskim doświadczeniem, więc z czasem nauczyłem się doceniać tamten świat, a często po prostu przedkładać nad Polskę.

Skąd pomysł na festiwal filmów afrykańskich w Polsce?

Współpracując z nieistniejącym już stowarzyszeniem “Solidarni z Afryką” organizowałem różne koncerty i wydarzenia afrykańskie. Raz gorzej, raz lepiej, ale staraliśmy się do sprawy podejść inaczej niż dotychczas. Dosyć przypadkowo dorwałem się do płyty z południowoafrykańskimi filmami studenckimi ze szkoły AFDA i uzyskałem zgodę na publiczny pokaz. Niektórych z prezentowanych filmików, w tym np. „Under the Rainbow” w reżyserii Deana Blumberga, pozazdrościłaby południowoafrykańskim studentom łódzka filmówka. Były tak dobre, że postanowiłem rozejrzeć się za innymi ciekawymi filmami z Afryki. Z czasem pozbierałem ich trochę i znalazłem względnie tani dostęp do kilkunastu dobrych lub bardzo dobrych afrykańskich obrazów. Postanowiłem spróbować.

Twój ulubiony afrykański film?

Szczerze? Mam nietrwały remis między filmem poważnym i czysto afrykańskim, a filmem, który o Afrykę jest bardziej zahaczony. Z jednej strony wysoko cenię „Moolaade” w reżyserii niedawno zmarłego Ousmane Sembene. Opowiada o obrzezaniu kobiet bez tego powszechnego protekcjonalnego tonu europejskiego. Zamiast tego, robi to z punktu widzenia głębokiego i rodzimego humanizmu. Z drugiej, mam ogromną słabość do „Dust Devil” w reżyserii kontrowersyjnego Południowoafrykańczyka Richarda Stanleya. Film zdecydowanie nie dla wszystkich, ale dla ciekawości dodam, że jest to także ulubiony obraz m.in. organizatora Festiwalu Horrorów w Polsce, czyli Piotra Mańkowskiego. Ponad to bardzo wysoko cenię wspomniany „Under the Rainbow” oraz film „Mother’s Day” w reżyserii femme fatale afrykańskiego feminizmu Tsitsi Dangarembga.

Dlaczego akurat te?

W przypadku filmu „Moolaade” to podoba mi się, jak reżyser przedstawia afrykański punkt widzenia na moralność, okazując jej pełen szacunek i zrozumienie. Bardzo często afrykańscy reżyserzy odrzucają to co afrykańskie i przejmują europejski model wartości. Sembene zawsze ceniłem za jego przemawianie po afrykańsku do Afrykańczyków, a nie ponad ich głowami celując z przekazem do europejskiego odbiorcy festiwalowego. Jednocześnie Sembene udało się coś niesamowitego – pomimo tego, że opowiadał po swojemu dla swoich to przekroczył bariery kulturowe i trafił ze swoimi filmami także do publiczności z reszty świata. Przypadek „Dust Devil” jest bardziej prozaiczny. Mam słabość do horrorów, szczególnie inteligentnych. A „Dust Devil” jest piekielnie inteligentny. Jak do tego dołączymy znakomitą ścieżkę, scenariusz niczym z filmów Davida Lyncha, jedne z najpiękniejszych ujęć kina lat 90-tych oraz fakt, że film był nakręcony w Namibii to czegóż tu więcej wymagać?

Najlepszy afrykański reżyser to…

Zaskoczę, ale nie powiem Ousmane Sembene. Prawdę mówiąc nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie, bo zachodzi poważny problem w zakresie dostępu do funduszy. Jak porównać reżysera senegalskiego realizującego ambitne filmy za grosze z reżyserem z Maroka czy z RPA, którzy dysponują sensownym budżetem i mają dostęp do nowoczesnego sprzętu? Osobiście uważam, że na dzień dzisiejszy dwaj najlepiej zapowiadający się reżyserzy to Ian Gabriel (film „Forgiveness”) i Tebogo Mahlatsi (znany głownie za pracę nad serialem „Yizo Yizo”) – jednak głównie dlatego, że wiem, iż poza talentem mają też dostęp do funduszy. Tymczasem bardzo chciałbym móc widzieć więcej filmów w reżyserii Angolczyków Zeze Gamboa („O Heroi!”) i Maria Joao Ganga („Na Cidade Vazia”), a także Gwinejczyka Cheickh Fantamady Camara („Clouds Over Conakry”) – ci z kolei mają poważne problemy z dofinansowaniem. Doceniam też bardziej znanych w Polsce Mahamet Saleh-Haroun („Abouna”, „Daratt”) czy Haile Gerima („Teza”, „Sankofa”), ale sądzę, że jest wiele bardziej utalentowanych od nich reżyserów.

Osobiście uważam, że najbardziej utalentowanym reżyserem w Afryce jest mieszkająca w Zimbabwe Tsitsi Dangaremgba. Szkoda tylko, że jej szanse na realizację pełnometrażowych filmów toną wraz z resztą kraju.

To co podoba nam się w Polsce, rzadko interesuje afrykańskich widzów. Dlaczego afrykańskie filmy, które zdobywają nagrody na europejskich festiwalach nie są doceniane w Afryce?

Po części wyjaśniałem to wcześniej. Wciąż nie doceniamy różnic kulturowych i często ocenę filmu dokonujemy z perspektywy europocentrycznej. Tymczasem Afrykańczycy muszą balansować między produkcją filmów skierowanych do afrykańskiego odbiorcy, a pozyskiwaniem dofinansowania – pieniądze najłatwiej zdobyć na obrazy pasujące do Zachodniego sposobu konstruowania opowieści. Ambitnym reżyserom zależy przede wszystkim na “wkupienie się” w łaski międzynarodowych festiwali, więc przyjmują estetykę dostosowaną do tych oczekiwań. Natomiast mainstream afrykański unika kalkowania europejskiego czy amerykańskiego filmu i uczestniczy w projekcie kulturowo afrykańskim. Sam też wpadam w tą pułapkę, bo unikam pokazywania filmów z Nollywood, czyli z nigeryjsko-ghańskiego zagłębia filmowego. Zdarzają się pojedyncze wyjątki, jak ghański „No Time to Die”, ale gdybym zapychał program samymi hitami komercyjnymi z tego regionu szybko straciłbym widownię. Jeden film jest do strawienia przez ciekawskiego widza, ale cały festiwal prezentujący filmy rzeczywiście oglądane przez Afrykańczyków nie zdałby egzaminu.

Czy w 2009 roku będzie Oskar dla afrykańskiego filmu?

Ciężko powiedzieć. Pewne szanse miałby zapewne „Teza” w reżyserii Haile Gerima, ale z Oskarami to jest tak, że jeśli twój kraj nie zgłosi filmu to sam nie możesz go zgłosić. Etiopia pomimo posiadania bardzo dobrego obrazu nie przesłała filmu Gerimy pod rozwagę…

W tym roku zgłoszono cztery afrykańskie filmy do Oskarów – algierski „Mascarades” w reżyserii Lyes Salam, egipski „The Island” w reżyserii Sherif Arafa, marokański „Adieu Mères” w reżyserii Mohameda Ismaila i południowoafrykański „Jerusalema” w reżyserii Ralpha Zimana. Z tych „Mascarades” i „Adieu Mères” to obrazy zbyt skromne na Oskary. „The Island” to chyba najlepszy od lat kandydat egipski, ale te mają notoryczne problemy z nadmiernym melodramatyzmem. Nie zdziwiłbym się natomiast, gdyby znakomity „scorsesowski” „Jerusalema” dostał nominację, choć ma sporą konkurencję. Wygrana byłaby jednak wielkim zaskoczeniem, bo w szranki staje m.in. z „Walc z Bashirem” , „Gomorra” czy „Klasa”.

Za kilka miesięcy znów będziemy mogli obejrzeć kolejną odsłonę AfryKamery. Co obejrzymy na dużym ekranie w kwietniu?

Zdradzać tak wcześnie swoje tajemnice? Będzie na pewno więcej dokumentów, które zamierzamy włożyć w cykl „African History X”. Z tego, co mogę zdradzić to mamy już potwierdzoną polską premierę najnowszego filmu z Presleyem Chwengeyanae (znany w Polsce za rolę w „Tsotsi”) pod nazwą „More Than Just a Game” oraz pokaz pierwszego afrykańskiego animowanego filmu pełnometrażowego.

Dziękuję za rozmowę.

Paweł Średziński

 Dokument bez tytułu